Są książki, które trudno określić mianem wybitnych, jednak okoliczności ich wydania sprawiają, że na stałe wpisują się do ścisłej czołówki literatury. Do takich ewenementów zaliczyłbym "Achaję" Andrzeja Ziemiańskiego. Ta wzbudzająca wiele kontrowersji powieść trafiła na pewną stagnację w polskiej fantastyce i tchnęła w nią oczekiwany powiew świeżości. Przeciwnicy mają tutaj duże pole do popisu – chociażby motyw dziewczyny, która staje się najsilniejszą kobietą na ziemskim padole, nosząc jeno ciężkie kamienie. Głupie, ale... cholera, jak to się dobrze czyta!
W drugim tomie "Achai" witamy bohaterów w tym samym momencie, w którym ich zostawiliśmy. Nasza protagonistka podłącza się do orszaku Zaana i Siriusa, po czym wszyscy razem zmierzają do Królestwa Arkach. A cóż to jest za królestwo! Władzę sprawują w nim kobiety i również one zasilają szeregi wojska. W odróżnieniu od pozostałych państw uniwersum, w Arkach obowiązuje całkowita wolność słowa. Achai tak spodobała się ta idea, że prędko ucieka od poselstwa Troy, aby wieść swobodne życie na peryferiach. Niestety, nie dana jest jej sielanka i spokojne zamążpójście – nieszczęśliwe zbiegi okoliczności sprawiają, że trafia do armii królestwa kobiet i zmuszona jest za nie walczyć. Tymczasem Zaan i Sirius, ciesząc się ogromnymi względami Wielkiego Księcia Oriona, powoli planują, jak dobrać się do dupy cesarza Luan. Natomiast czarodziej Meredith odkrywa, że stał się demonem, którego boi się nawet Zakon, i próbuje dojść do siebie, prowadząc filozoficzne dysputy z Wirusem.
Uwielbiam, jak rozsądni ludzie najpierw mnie świnią nazwą, skurwysynem – i będą mieli rację! no bo przecież to nie ich światły poziom, nie im się w gównie grzebać – ale po chwili rozmowy, kiedy się okaże, że trzeba jakoś obronić koleżanki, tatusiów i mamusie, które się same obronić nie zdołają, to wtedy... gotowi są do wszelkich świństw. W gównie się grzebiemy, ale cel mamy szczytny. My już nie zwykłe świnie, ale świnie ze świetlanym celem Biafra
W pierwszej części cyklu obserwowaliśmy w przypadku Achai odwrotność drogi "od zera do bohatera". Od księżniczki, poprzez żołnierza, torturowanego jeńca, niewolnika, aż po luańską prostytutkę. W kolejnym tomie los się odwraca i możemy być świadkami poprawnej już ścieżki do wielkości. Pozbawiona sielanki i ponownie zmobilizowana do wojska była córka Wielkiego Księcia Troy w zasadzie nie narzeka, jako że uważa, iż Królestwo Arkach jest państwem, o które warto w końcu walczyć – to nareszcie miejsce, jakie może nazwać domem. Największy mankament powieści stanowi dla mnie jednak nadmierne "wykokszenie" Achai. W tym tomie nabiera tak nieprawdopodobnych umiejętności, że staje się praktycznie niezniszczalna. Fakt – jak mówiłem na początku – czyta się to bardzo dobrze, ale gdzieś w głowie siedzi cały czas przekonanie: "przecież jej i tak nie może się nic stać, a i sama pokonałaby całe cesarstwo Luan", co nieco odbiera przyjemność z lektury. Andrzej Ziemiański dwoi się i troi, żeby zachwiać naszą pewność, ale wspomnianą sytuacją zyskania nowych zdolności obraca wszystko wniwecz.
Nie mogę odmówić pisarzowi zdolności do kreacji nader interesujących postaci. W poprzednim tomie poza bohaterami głównych wątków cieszyła obecność Miki, Zyriona, Hekkego czy Krótkiego. Do tych ważnych osobistości dołącza kolejna plejada gwiazd – co ważne, każda jest inna, ma swój charakter, rys psychologiczny – słowem – wielowymiarowość. Na pewno na osobną wzmiankę zasługuje Biafra. Jest to szycha w wojsku Arkach – syn samej królowej, inteligentny, przebiegły i pełen ambicji jak Zaan, ale bardziej szalony, z większą nikczemnością za skórą, lecz mniejszymi środkami finansowymi do dyspozycji. Jednakże jak może taki nie być, skoro jest jedynym poważnym facetem wśród rzeszy kobiet? Tak, jak w poprzednim tomie najbardziej do gustu przypadł mi wątek Siriusa i Zaana, tu poświęca się mu mniej miejsca. Segmentem napędowym tomu drugiego jest zdecydowanie główna bohaterka. O czarodzieju napisano z pewnością najmniej, ale przynajmniej są to rozdziały warte poświęcenia czasu. O ile w "Achai" w ogóle jego losy mnie nie zainteresowały, o tyle w kontynuacji Ziemiańskiemu udało się wykrzesać jakąś iskrę z tej, bądź co bądź bezbarwnej, postaci.
Wielu zarzuca pisarzowi nadmierne epatowanie odniesieniami do naszej rzeczywistości w myśl zasady "co za dużo, to nie zdrowo". O ile zgodzę się, że "pałac zimowy" w królestwie Troy, gdzie dookoła mamy jedynie chrzęszczący między zębami piasek, nawet jako element humorystyczny wypada blado, o tyle sam argument jest dla mnie nietrafiony. Pierwszy tom praktycznie w całości obracał się wokół narzędzi z miedzi, drewna i stali – ostrzy i łuków. W drugiej części wygląda to nieco inaczej – gdzieś nieśmiało zaczynają przewijać się prototypy broni palnej czy okulary przeciwsłoneczne. Uważam, że jest to ciekawy sposób rozwijania uniwersum – nie wieczna stagnacja, a powolne wprowadzanie nowinek technicznych, które zresztą według Wirusa ma swoje drugie, już nie tak przyjemne, dno.
Podsumowując, jeżeli podobała wam się część pierwsza – nie macie się co zastanawiać, tylko sięgać po drugi tom. Zgodnie z prawidłami sequeli – jest tu więcej, lepiej, mocniej. Mam jednak nadzieję, że te frazy nie będą się dalej rozwijały, bo Achajka i tak już jest nieźle nabuzowana zdolnościami. Natomiast jeśli poprzedniczka kompletnie was nie porwała, zdegustował was seksizm, głupota i prostota – nie macie tu czego szukać, bo... jest tego więcej! Polecam, doskonała rozrywka.
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz