Filmowi twórcy często prześcigają się w tworzeniu najbardziej nieprawdopodobnych scenariuszy – niestety realizowanych. Ostatnio widziałem zwiastun produkcji o walczących monstrach: rekino-ośmiornicy i wielorybo-wilku. Przy takich cudach zombie-naziści wypadają prawie że normalnie. Ba, pierwsza część ogromnie mi się spodobała. Doceniłem świetną charakteryzację i porządny czarny humor. Niestety było również parę niedociągnięć, jak chociażby źle rozłożone tempo akcji i wynikające z tego dłużyzny. Na szczęście kontynuacja ewidentnie dysponowała większym budżetem, pojawili się aktorzy spoza Skandynawii i "Død Snø 2" hołduje zasadzie: więcej, lepiej, mocniej.
W fabułę wkraczamy dokładnie w momencie, w jakim zostawiła nas poprzednia część. Zmęczony Martin, pozbawiony prawej ręki, stara się wrócić samochodem do cywilizacji. Nie utrzymuje czujności i rozbija się na drzewie. Na szczęście znajdują go ludzie i zawożą do szpitala. Tam przyszywają mu... rękę Herzoga, która przypadkiem trafiła do auta. Dzięki demonicznej kończynie mężczyzna zyskuje nadnaturalne umiejętności. Tymczasem zombie-naziści nie próżnują. Przypomina im się dawny rozkaz, według którego mieli wytrzebić całą ludność jednego z norweskich miasteczek. Martin nawiązuje kontakt z amerykańskim zespołem Łowców Zombie, a ci bez wahania wsiadają w samolot do Norwegii.
Sequel "Zombie SS" nie ma już problemu z określeniem, czy chce bardziej straszyć, czy też śmieszyć. Akcent zdecydowanie przesunął się w kierunku czarnej komedii, co wyszło filmowi na dobre. Jeżeli ktoś lubi humor pełen gagów, dotyczących latających flaków – nie będzie zawiedziony. Zanim Martin nauczy się panować nad swoją szatańską ręką, ta sama zacznie wyciągać go z opresji... Nie muszę chyba dodawać, że w wyjątkowo krwawy sposób. Oberwie się lekarzowi, policjantowi, a nawet dzieciakowi, skuszonemu wizją słodyczy za uwolnienie protagonisty z pasów. Próba resuscytacji skończy się na klatce piersiowej wgniecionej w ziemię. Już chyba wiecie, z jakim typem sytuacyjnego żartu będziecie mieli do czynienia?
Jako że poza Martinem cała uprzednia ekipa zginęła, trzeba sięgnąć po nowych przyjaciół. A ci są na pewno bardziej interesujący niż ich poprzednicy. Nie chciałbym zbyt wiele zdradzać na ich temat, żeby nie psuć wam zabawy. Wystarczy powiedzieć, że sami Łowcy Zombie dostarczają sporej liczby gagów. Ponadto do ekipy dołączy również homoseksualista, wyglądający jak kobieta (w tej roli Stig Frode Henriksen, grający Roya w "Zombie SS"). Jakkolwiek dziwnie by to nie brzmiało, jest to bodaj najciekawszy bohater drużyny. Ostatniego członka musicie zobaczyć sami – powiem jedynie, że to typowa postać, mająca w odpowiednim momencie wywoływać salwy śmiechu samym swoim pojawieniem się. Co jeszcze? Miało być więcej, lepiej, mocniej – i jest! W kontynuacji produkcji o takiej tematyce, nie mogło zabraknąć... Zombie-Ruskich!
Dalej wielkie brawa należą się za charakteryzację. Ba, powiedziałbym nawet, że jest jeszcze lepsza niż uprzednio. Tym razem w fabule pojawia się więcej zindywidualizowanych nieumarłych, nie zaś samo mięso armatnie. Oglądanie tych szczególnych truposzy dostarcza sporo przyjemności i trudno wyjść z podziwu nad kunsztem ekipy odpowiedzialnej za stroje. Obrazu dopełnia wspaniała gra aktorska – wszyscy wyglądają, jakby od urodzenia (od śmierci?) udawali zombie.
Podsumowując, zdecydowanie polecam seans "Død Snø 2"! Czarny humor wylewa się z ekranu razem z hektolitrami krwi. Tommy Wirkola wyciągnął wnioski z niedociągnięć "Zombie SS" i w większej części się ich pozbył, dodając samej miodności. Jeśli podobała wam się pierwsza część o nie-do-końca-martwych SS-manach – nie zawiedziecie się kontynuacją! Co więcej, zakończenie (a dokładniej scena po napisach) mocno sugeruje, że jest szansa na dalszy ciąg serii. Nie mam pojęcia, co można jeszcze wymyślić w tej tematyce, ale czekam z niecierpliwością. Jeżeli "Død Snø 3" będzie przynajmniej tak dobre, jak poprzedniczka – świetna zabawa gwarantowana!
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz