Sztuką jest pisać kolejne książki cyklu w taki sposób, by ich poziom nie spadał, a wręcz przeciwnie – systematycznie wzrastał i coraz bardziej "wkręcał" czytelnika w historię w nim opowiadaną. Mistrzostwem jest tak poprowadzić fabułę, by stawała się coraz bardziej skomplikowana, obfitowała w zaskakujące zwroty akcji i wprowadzała do literackiej gry nowe elementy, a jednocześnie systematycznie rozjaśniać całość opowieści i odpowiadać na pytania budzące się w nas podczas lektury. Wspomniane umiejętności cechują pisarzy wybitnych, a takim w swej dziedzinie jest na pewno Stephen King. Trzecią częścią ośmiotomowej epopei "Mroczna Wieża" pisarz zdecydowanie udowadnia swoją klasę i broni wszelkich nadawanych mu tytułów. "Ziemie jałowe" są bowiem powieścią – według mnie – fenomenalną, balansującą gdzieś na pograniczu science – fiction, thrillera i dobrej przygodówki, pozostając zarazem w klimacie mocno fantastycznym i ukazując przebogatą wyobraźnię autora. Czym tym razem zachwyca mistrz horroru opisując przygody Rolanda, ostatniego rewolwerowca "świata, który poszedł naprzód"?
Czekanie na każdy kolejny egzemplarz recenzencki "Mrocznej Wieży" mogę porównać chyba do oczekiwania na ukochane przeze mnie Święta Bożego Narodzenia... Niecierpliwość, wypatrywanie kuriera, a w końcu radosne podniecenie, gdy do ręki dostaję kopertę z nową książką. A kiedy zaczynam ją czytać – wsiąkam w uniwersum całkowicie, nie zwracając za bardzo uwagi na otaczający mnie realny świat. Podobne odczucia miałam kilka ładnych lat temu względem "Harry'ego Pottera" – wydanie każdego tomu tej magicznej serii mojego dzieciństwa przysparzało mi bowiem emocji analogicznych do tych podczas przejażdżki kolejką górską. Ostatni tom przyjaciółka przywiozła mi z Ameryki krótko po premierze (w Polsce miał być dostępny za kilka miesięcy) i pochłonęłam go w oryginale, bo nie mogłam się doczekać rozwiązania całej historii. Na całe szczęście saga Kinga jest już ukończona i zaraz po stworzeniu niniejszej recenzji będę mogła z przyjemnością zasiąść do lektury następnej odsłony historii Rolanda. A tymczasem...
Trzeciej części przygód rewolwerowca i jego przyjaciół przyświeca motyw "Ani chwili nudy w Świecie Pośrednim". Zaraz, zaraz... A cóż to takiego jest ten "Świat Pośredni"? Na to pytanie, jak i wiele innych zadawanych przez nas podczas czytania "Rolanda" i "Powołania trójki", w "Ziemiach jałowych" wreszcie znajdujemy częściową odpowiedź. Opowieść podejmuje wątek z tomu poprzedniego – nasz protagonista po stoczeniu walki z zabijającą go infekcją i odnalezieniu towarzyszy w podróży do Wieży – Więźnia Eddiego Deana i Władczyni Mroku Susannah Dean – rozpoczyna ich trening na swoich braci broni. Krótko mówiąc, z dwojga ludzi niemających wcześniej praktycznie nic wspólnego z zabijaniem, pragnie uczynić prawdziwych rewolwerowców. Szkolenie idzie Rolandowi nadzwyczaj sprawnie – okazuje się bowiem, iż jego przyjaciele są uzdolnionymi i pojętnymi uczniami, co tylko potwierdza, że cała trójka stanowi ka-tet – grupę ludzi połączonych przez los nadprzyrodzonymi więziami. Zdrowie fizyczne Deschaina nie współgra jednak z jego stanem psychicznym – naszego bohatera zaczynają męczyć dziwne wizje, słyszy głosy nieustannie kłócące się w jego głowie i podważające prawdziwość jego wspomnień z czasów ścigania Człowieka w Czerni. Protagonista wiąże swój obłęd ze śmiercią Jacka Morta (którego, jak pamiętamy, wepchnął pod pociąg metra w części drugiej), gdyż w pewien sposób wpłynął nią na bieg wydarzeń w swoim świecie. Jakie są tego konsekwencje? Nie mogę za dużo zdradzić, powiem jednak, że Stephen King w bardzo ciekawy i, o dziwo, logiczny sposób wraca do jednego z wątków z przeszłości, który czytelnik mógł uważać za względnie zamknięty. Ponadto w "Ziemiach jałowych" dowiadujemy się więcej o Mrocznej Wieży, o tym, jak jej szukać i dlaczego odległość do niej stale rośnie. Eddie i Susannah wyrastają na bohaterów pełnoprawnych i pierwszoplanowych, ich obecność przy Rolandzie jest konieczna w dalszej krucjacie, bowiem to właśnie do nich skierowane są niektóre wiadomości, dzięki którym wędrówka posuwa się naprzód.
Nastrój książki określiłabym jako oniryczny i raczej mroczny. Sny oraz przeczucia odgrywają w niej rolę ważniejszą niż dotychczas, a co za tym idzie – wyobraźnia czytelnika przy lekturze wchodzi się na najwyższe obroty. Przy całej swej skomplikowanej fabule opowieść ta jest, moim zdaniem, najbardziej zwartą częścią spośród trzech początkowych dzieł epopei. Czyta się ją dlatego z przyjemnością i wypiekami na twarzy, bo dzieje się dużo i wszystko układa się w logiczną całość, nie tracąc przy okazji tempa akcji. Samo zakończenie – otwarte i stanowiące zaproszenie do kolejnego tomu – przypomniało mi sytuację rodem z "Hobbita" J.R.R. Tolkiena, a konkretnie rozdział "Zagadki w ciemnościach". Kto przeczyta "Ziemie jałowe", ten doskonale będzie wiedział o co mi chodzi. A podobieństwo pewnie nie jest przypadkowe, sam King wspominał przecież o swojej fascynacji dziełami brytyjskiego mistrza.
Totalnie wsiąkłam w świat Rolanda Deschaina i jego przyjaciół, nowych rewolwerowców. Jestem pod wrażeniem tego, w jaki sposób można wykreować rzeczywistość tak podobną do naszej, a jednocześnie tak różną i przepełnioną magią. "Mroczna Wieża" posiada wszystkie cechy dobrej historii – niekonwencjonalny świat przedstawiony (w zasadzie światy przedstawione), świetnych bohaterów, nieprzewidywalne zwroty akcji i – przede wszystkim – daje pole do popisu naszej wyobraźni. Uciekam więc do czwartego tomu serii. Do usłyszenia!
Dziękujemy wydawnictwu Albatros za dostarczenie egzemplarza recenzenckiego.
Komentarze
Dodaj komentarz