Świat Troy stworzony przez Christophe'a Arlestona składa się z kilku serii – pierwszą z nich był "Lanfeust z Troy". Jednak premiera zbiorczego wydania tej pozycji została zaplanowana na wrzesień – Egmont postanowił przedtem wydać "Zdobywców Troy". Ich akcja rozgrywa się 4 tysiące lat wcześniej i opowiada o kolonizacji tytułowej planety. Jest to rozsądny ruch ze strony wydawnictwa, ponieważ poznajemy losy mieszkańców Troy od samego początku.
Rodzeństwo Tabula i Rasan zostaje porwane. Bohaterowie znaleźli się wśród innych ludzi siłą zabranych ze swoich rodzinnych zakątków przez Konsorcjum Kwiatów (gildię książąt-kupców z Meirrionu) – mają teraz zasiedlić niezwykłą planetę Troy, rozwijającą wśród kolonistów magiczne zdolności. Tabula i Rasan uciekają oraz wyruszają na poszukiwanie rodziców. Podczas podróży odegrają niebagatelną rolę w zmianach, jakie dotkną zniewolone społeczeństwo krainy.
Postacie przeżywają różne przygody i odkrywają miejsce, w którym się znalazły. Świat wygląda jak w klasycznym fantasy – urzeka pięknem przyrody. Zapytacie – to nie jest SF? Poniekąd jest, ale Konsorcjum Kwiatów zabroniło używania nowoczesnej technologii na Troy, a że w niewielkim stopniu uczestniczy w wydarzeniach, zdając się na swoich podwładnych, to elementów SF mamy niewiele. Trudno mówić o jakimś wielkim postępie – realia przypominają czasy średniowieczne, choć okazuje się, że również za pomocą dostępnych zasobów można uzyskiwać efekty konkurujące z nowoczesnymi dokonaniami.
Ilustracje wzbudzą pozytywne odczucia w każdym czytelniku, który lubi klimaty fantasy, ale nie tyle mroczne, co pogodne. Dominują kolory ciepłe i śliczne, a roztaczające się pejzaże, zarówno na mniejszych, jak i większych kadrach, prawie wywołują wrażenie zadomowienia się w świecie Troy – prawie, ponieważ scenariusz już tak dobrze nie wypada. Jednak zanim do niego przejdziemy, trzeba zwrócić uwagę na przemoc i erotyzm, które też goszczą na stronach "Zdobywców Troy". To komiks dla dorosłych – w przeciwieństwie np. do klasyki Jeffa Smitha pt. "Gnat: Dolina, czyli równonoc wiosenna", po którą może sięgnąć czytelnik w każdym wieku.
Na Troy działają domy publiczne, natomiast obfite kształty Tabuly nie raz działają kusząco na męskie postaci. De facto pełnej nagości tu nie ma – np. bohaterka znajduje się w cieniu albo zasłania się ręcznikiem. Niemniej pojawiają się kwestie seksu, a nawet gwałtu, do tego ilustrator raczej celowo nadał lekki – więc w żaden sposób niegorszący – erotyczny charakter obrazkom. Z kolei przemoc wydaje się banalizowana. Nie sposób nie dostrzec drastyczności niektórych scen, widzimy wszak rozbryzgi krwi oraz mózgi (takie tam działania szalonych doktorków), ale nie udaje się wywrzeć na czytelniku właściwego wrażenia. Te fragmenty nie mają wyrazu, trochę przez brak szczegółów, a trochę przez niewyróżniającą się kolorystykę (przydałyby się bardziej krwiste, mroczniejsze barwy).
Historia ma charakter typowo przygodowy, niestety ta przygoda nie potrafi uwieść już od pierwszych stron. Akcja jest przewidywalna i mało atrakcyjna. Nieliczne niebezpieczeństwa są niewyszukane, a najważniejsze wątki zostały potraktowane zbyt powierzchownie. Pomimo motywów niewolnictwa, porwania, odseparowania od rodziców, miłości, przyjaźni oraz traktowania człowieka jak zwierzę doświadczalne, w żadnym momencie nie udaje się rzeczywiście zainteresować i wywoływać emocje. Fabuła "Zdobywców Troy" charakteryzuje się płytkością, ten problem dotyczy też postaci. Przydałoby się nadać im bardziej wyraziste cechy, żeby nie były tak obojętne czytelnikowi. Bohaterowie są jednak tylko szablonowi – przy czym każdy szablon wydaje się stosowany bez serca. Dlatego antagoniści robią za bezbarwnych złych pozbawionych motywacji i przegrywających z tymi dobrymi, ci dobrzy za to nas nie obchodzą.
Zastanawiałem się nad celowością wątku miłosnego, który sprowadza się do padnięcia w ramiona pierwszemu walecznemu mężczyźnie w odpowiednim wieku i odgrywającemu większą rolę. Niestety, każda relacja między postaciami prezentuje się tak samo trywialnie. Łudziłem się, że może scenarzysta rozwinie trochę ciamajdowatego i wyniosłego szlachcica – gdzie tam, a miał zadatki na sympatycznego, przechodzącego przemianę bohatera. "Zdobywcy Troy" są komiksem z humorem, lecz nawet ten jest przeważnie sztywny i rzadko kiedy zabawny.
Chcecie dobrej fantasy? Zachęcam do sprawdzenia wspomnianego już w recenzji tytułu Jeffa Smitha, "Gnat: Dolina, czyli równonoc wiosenna". "Zdobywcy Troy" nie zapewniają zadowalającej rozrywki, choć potencjał ku temu był. Tym większa szkoda, bo jeśli "Lanfeust z Troy" jest lepszy, to niektórzy mogą zrazić się do dzieł Christophe'a Arlestona i uniwersum Troy. Nie polecam więc, chyba że ładne ilustracje i wyśmienite wydanie (około 200 stron, twarda okładka, duży format) to dla was wystarczające argumenty do zakupu, bo poza tym komiks okazał się przeciętny.
Dziękujemy wydawnictwu Egmont za dostarczenie egzemplarza recenzenckiego.
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz