Po zakończeniu ćwiczeń na uczelni musiałem czekać 4 godziny na następny wykład. Wobec tego stanu rzeczy postanowiłem podreptać do najbliższego Empiku celem odnalezienia książki, która po kilkudziesięciu stronach lektury przekona mnie, bym kupił ją w najbliższej przyszłości. Na jednej z półek dojrzałem pierwszy tom “Zbieracza Burz”, kontynuacji wybitnie dobrej powieści Mai Lidii Kossakowskiej pt. “Siewca Wiatru”. Mając w pamięci bardzo wysoki poziom książki sprzed trzech lat, z ciekawością zasiadłem na miękkiej sofie. I wtedy zaczęło się...
Anioł Zagłady Daimon Frey, znany też jako Abbadon i Tańczący na Zgliszczach, poniewiera się po najgorszych zakamarkach Sfer Poza Czasem, w niedookreślonym momencie po pokonaniu Siewcy Wiatru. Poprzez nielegalne walki stara się wyładować swój gniew, zagłuszyć koszmarne echa minionych doświadczeń oraz znaleźć ujście dla przyprawiającej go o obłęd mocy Burzyciela Światów, którą obudził w nim Pan w chwili starcia z Siewcą. Od tego czasu zmieniło się niewiele: Królestwo nadal pogrążone jest w niezliczonych intrygach, które stara się kontrolować Gabriel. Ziemia ciągle stanowi kryjówkę dla wszelkich nadprzyrodzonych uchodźców i przestępców, zaś Głębia pozostaje Głębią w całej rozciągłości, znajdując się pod chwiejną władzą Lucyfera, która to władza osłabła jeszcze bardziej po odejściu Zgniłego Chłopca. W trakcie swojego "urlopu" Daimon Frey słyszy rozkaz Jasności, po raz pierwszy od walki z Siewcą. Rozkaz ten okazuje się być tak straszny i szalony, że sam Abbadon nie jest w stanie uwierzyć w jego treść. Rozterki związane z wątpliwością, czy został on wydany faktycznie przez Pana, czy też przez Antykreatora, decyzja o przyjęciu lub odrzuceniu przez Daimona owego polecenia oraz problemy powstałe w związku z tą decyzją, stanowią właściwą fabułę pierwszego tomu "Zbieracza Burz".
Na samym początku należy zaznaczyć, że książka przeznaczona jest dla czytelników zaznajomionych z poprzednim opowiadaniem. Występują w niej starzy bohaterowie, tacy jak Razjel, Michał czy Kamael, choć niejednokrotnie w zupełnie nowym charakterze. Autorka nie zatraciła żadnego z atutów "Siewcy Wiatru", zaś nieprzewidziane okoliczności, z którymi muszą mierzyć się poszczególne postacie, sprawiają, że czytelnik na nowo odkrywa dobrze znane mu osobistości. Zobaczymy ile warta jest przyjaźń aniołów, która zdawała się być dłuższa niż czas oraz silniejsza niż Piekło, Niebo i cała reszta. Bardzo dobrze prowadzona akcja zaciekawi i zaangażuje nas w pełni, jednocześnie nie pozwalając na złapanie "zadyszki" w związku z natłokiem dynamicznych wydarzeń. Wszystkie dialogi są tak samo barwne i dopracowane jak poprzednio, narracja stoi na niezmiennie wysokim poziomie, niemniej styl i nastrój powieści jest nieco dojrzalszy. Kilkukrotnie nasza uwaga zostanie przeniesiona z dramatycznej, trzymającej w napięciu sceny na introspekcyjny, stonowany opis wewnętrznych przeżyć i rozterek któregoś z bohaterów, zaskakujący nas swą wymownością, a nawet chwytający za serce. Choć autorka wychodzi z założenia, iż świat przedstawiony w powieści jest dobrze znany czytelnikowi, bynajmniej nie lekceważy obowiązku kształtowania wyobrażeń odbiorcy sugestywnymi opisami. Jest ich jednak nieco mniej niż w "Siewcy Wiatru", zaś one same nie są tak rozbudowane i barokowe, jak poprzednio (co moim zdaniem bynajmniej nie powinno zostać uznane za wadę).
Kolejny atut warty podkreślenia, to zdolność rozśmieszania, zniesmaczania i przerażania odbiorcy tekstu. Dobrze znani bohaterowie nadal bawią nas swoimi zachowaniami, wzbudzają pogardę lub podziw nowymi decyzjami, które zmieniają ich dawny charakter, zaś nowe postacie – co ważne: nawet drugoplanowe – intrygują i przykuwają uwagę. Znajdziemy też kilka scen, które dzięki zręcznie budowanej atmosferze grozy i makabry pozwolą nam odczuć strach i odrazę w związku z prezentowanymi wydarzeniami. Dziś, gdy zabijanie na ekranie stało się standardowym repertuarem kina, telewizji i Internetu, pisanie w takim stylu jest naprawdę cenną umiejętnością.
"Zbieracz Burz" to jedna z książek, która nie pozwala czytelnikowi oderwać wzroku od treści choćby po to, by wyjść do toalety. Na empikowej sofie przesiedziałem bez przerwy pięć godzin, czytając całą książkę do ostatniej strony o numerze 352. Stało się to z uszczerbkiem dla mojej edukacji, gdyż nie zdołałem porzucić opowiadania na rzecz wykładu. "Zbieracz Burz" jest jednak wart zarówno czasu potrzebnego na jego przeczytanie, jak i niecałych trzydziestu trzech złotych potrzebnych na jego zakupienie. Nie traci on żadnej z zalet poprzedniej części cyklu, oferując jednocześnie nową jakość. Przyznam, że obawiałem się, iż kontynuacja wyjątkowo dobrego i udanego pomysłu zaprezentuje się gorzej, zwłaszcza po tak długiej, bo aż trzyletniej przerwie. Obawy te nie sprawdziły się, zaś zakończenie pierwszego tomu sprawiło, że popędziłem w stronę półki, by sięgnąć po część drugą. Wtedy ze smutkiem odkryłem, że leży tam tylko twarda oprawa tej samej części z inną okładką. Pozostaje czekać na ciąg dalszy, który zapowiada się naprawdę świetnie.
Komentarze
Dodaj komentarz