Tak się dziwnie złożyło, że często zdarza mi się recenzować fantasy niewymagającą, lekką w odbiorze. Nie ukrywam, lubię zwłaszcza powieści tworzone przez kobiety, choć nie wszystkie, bo dziwne twory rodzaju paranormal romance zupełnie do mnie nie przemawiają. Jednak cała moja fascynacja gatunkiem zaczęła się przed laty od fantasy epickiej czy jak kto woli – high fantasy. Pierwszy był "Władca Pierścieni", później "Skrytobójca", kolejne serie od Robin Hobb i bardzo szybko przestałam twierdzić, że fantastyka jest nudna i głupia. Kiedy sięgałam po "Zawiść" Johna Gwynne'a, uświadomiłam sobie, jak rzadko ostatnio czytam właśnie takie książki. Zmęczenie materiału? Chyba nie, raczej od dawna nie wpadło mi w ręce nic odpowiedniego.
Zbliża się Wojna Bogów. Kolejne znaki wskazują, że to, co niektórzy uważali za legendy, może się wkrótce ziścić. Najwyższy król prosi władców pozostałych królestw o przybycie na naradę, podczas której ma nadzieję przekonać ich do połączenia sił, by przygotować się do tego, co może nastąpić. Brzmi znajomo? W tym czasie nastoletni Corban wiedzie normalne życie – pomaga ojcu w pracy, przysparza matce zmartwień, spędza czas z przyjaciółmi i z niecierpliwością czeka na moment, gdy będzie mógł rozpocząć szkolenie wojownika na Jarzębinowej Łące.
Narracja prowadzona jest z punktu widzenia bodaj ośmiu bohaterów, ale autor najwięcej uwagi poświęca właśnie Corbanowi, nietrudno się zatem domyślić, że ten zwyczajny chłopak niekoniecznie jest taki zwyczajny... Nie owijajmy w bawełnę – to już było, to już znamy. Niemniej niezależnie od tego, jaką wiekopomną rolę przyjdzie odegrać młodzianowi, jego wątek był dla mnie najbardziej interesujący.
Wydaje mi się, że Gwynne miał spore ambicje, gdy planował swoją opowieść. Nie jestem tylko pewna, czy dobrym pomysłem na realizację tychże jest stworzenie kilkunastu królestw i kilkudziesięciu bohaterów. Bez dobrych notatek lub jeszcze lepszej pamięci można się w tym dobrobycie bardzo szybko pogubić. Kilka najważniejszych postaci w jakiś sposób się wyróżnia, ale jak spamiętać tych wszystkich królewskich doradców, czempionów, zdrajców, posłańców, tajemniczych nieznajomych oraz krewnych i przyjaciół królika? Do tego dochodzi cała polityka – ten król złamał obietnicę daną tamtemu, to królestwo o niewiele mówiącej nazwie ma sojusz z tamtym, o nazwie, która z niczym się nie kojarzy. Za dużo, za dużo!
Choć łatwo się w tym całym dobrobycie pogubić, łatwo jest też się zorientować w planach autora. Do tej pory nie wiem, kto pochodził skąd i kogo zdradził, ale za to szybciutko domyśliłam się, czego spodziewać się po kilku ważniejszych postaciach i do czego cała historia zmierza. Jeśli Gwynne chciał zamieszać czytelnikom w głowie, to sukces jest tylko częściowy.
Przeglądając anglojęzyczne artykuły poświęcone książce, spotkałam się kilkakrotnie ze stwierdzeniem, że stanowi ona przykład literatury young adult. Nie do końca przemawia do mnie taka klasyfikacja, ale myślę, że to mógłby być dobry kierunek dla autora. Gdyby zrezygnować z części wątków, a zamiast tego skupić się na dwóch młodych bohaterach – oprócz Corbana mam tu na myśli księcia Naithara, który stanowi przeciwieństwo tego pierwszego – historia stałaby się dużo przejrzystsza i łatwiejsza w odbiorze. Głównie ze względu na te dwie postacie z pewnym zainteresowaniem sięgnę po kolejny tom, który już wyszedł nakładem wydawnictwa MAG. Swoją drogą – wydanie jest zacne, no i wreszcie ktoś pomyślał o tych niedojdach, które zawsze gubią zakładki (czyli o mnie).
"Zawiść" nie jest powieścią złą, zwłaszcza zważywszy na to, że stanowi debiut autora. Widać tu pewien potencjał i liczę, że z czasem John Gwynne wyrobi się. Spora wtórność jest tu do wybaczenia, a byłaby jeszcze znośniejsza, gdyby pisarz nie chciał koniecznie iść w ilość. Jeśliby odchudzić książkę o kilka królestw, intryg i kilkunastu bohaterów, dużo większa byłaby radość płynąca z lektury.
Dziękujemy wydawnictwu MAG za dostarczenie egzemplarza recenzenckiego.
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz