Fragment książki

5 minut czytania

Londyn, rok 1384

Deszcz mu nie przeszkadzał, choć w Londynie zdawał się padać gęściej i przenikliwiej niż na wsi. Przesiąknięty fetorem miasta, opadał w splątanych drutach, szczypiąc skórę. A najbardziej skupił się chyba na skórzanym kapturze Crispina. Krople wody spływały mu po głowie długimi strużkami, rozlewając się u stóp. Peleryna nie radziła sobie już tak dobrze, przylegała jak ciężka, przemoknięta draperia do jego drżących ramion.

Ale nawet to mu nie przeszkadzało.

Przeszkadzało mu natomiast, że stoi na tym przeklętym deszczu, podczas gdy zwykły sługa bezczelnie mierzy go wzrokiem, jakby był jakimś stajennym czy domokrążcą. Obejrzał sobie Crispina od stóp do głów, poczynając od jego wyświechtanej, sięgającej kolan cotehardie aż po łatane rajstopy.

Twarz służącego, kwadratowa i wyrazista, świadczyła raczej o wiejskim pochodzeniu; nie przypominała twardych rysów ludzi zaprawionych życiem w mieście.

- Czego chcecie? – spytał służący, gdy już go sobie obejrzał.

Crispin pochylił się naprzód.

- Otóż chcę – odparł ponurym tonem, który sprawił, że sługa aż zesztywniał – żebyś zapowiedział mnie swojemu panu, bo to on mnie tu wezwał. A nazywam się – ciągnął dalej, stawiając stopę na progu – Crispin Guest. Nie każ swojemu panu czekać.

Sługa zawahał się na chwilę, a potem skłonił przed nim kpiąco, z gestem mówiącym „proszę tędy, mój panie”, w którym nie było za grosz szacunku. Weszli do przestronnej sali. Malowidła na ścianach i kosztowne gobeliny przedstawiały farbiarzy i tkaczy przy pracy. W chłodnych pomieszczeniach unosił się przyjemny aromat suszonej lawendy i rozmarynu. Zapach ten przypomniał Crispinowi o jego dawno utraconym folwarku w Sheen. Tamte sale i korytarze ozdobiono w podobny sposób. Ale to było jakieś osiem długich lat temu, gdy był jeszcze rycerzem.

Dotarli do drzwi i służący wyjął zza pasa klucz. Gdy znaleźli się już w sklepionym przejściu, zatrzymał się, zamknął na klucz drzwi za sobą i ruszył dalej.

Crispin przyglądał się temu, marszcząc brwi. Chciał o to zapytać, ale wątpił, czy doczeka się odpowiedzi. Tak więc obserwował po prostu w milczeniu ten powtarzający się, dziwny rytuał, póki nie wspięli się po schodach i nie dotarli do ciepłego solaru. Dlaczego rozmowa miała się obyć w solarze? O interesach zwykle rozmawiano w salonie. Przytulnie urządzony solar bardziej odpowiadał prywatnym spotkaniom w rodzinnym kręgu. Crispin odepchnął od siebie tę myśl, zrzucając to na karb ekscentryczności swego zamożnego gospodarza.

Sługa otworzył drzwi. Biało tynkowane ściany pokoju ozdobione były łukami bogatych, błękitnych draperii zawieszonych na kołkach. Pod jedną ze ścian stał wielki, rzeźbiony w drewnie kredens, sięgający niemal do ciemnych belek sufitu, ciągnących się szeregiem ku wielkiemu oknu, przy którym stał ciężki, zdobiony stół ze zwojami pergaminu i oprawionymi w skórę księgami rachunkowymi.

Służący skłonił się lekko, ale nie było w tym nawet cienia szacunku.

- Pan zjawi się niebawem. – Odwrócił się na pięcie, ale potem zatrzymał się jeszcze na chwilę i pochylając się w stronę gościa, powiedział: – Niczego nie dotykajcie. – Widząc przymrużone oczy Crispina wyszczerzył zęby w uśmiechu, po czym wyszedł, nie zamykając za sobą drzwi. Crispin poprawił pelerynę i uśmiechnął się szyderczo, słysząc jego oddalające się kroki. Zerknął na zamek i przesunął palcem po czarnej, żelaznej zasuwie. Nowa. I można ją było zasunąć i zaryglować tylko od środka. Z całą pewnością solar był na tyle ważny, by zamykać go na klucz również od zewnątrz.

Podszedł do paleniska, rozkoszując się ciepłem żaru. Było wielkie, niemal za duże jak na ten pokój i równie wysokie jak Crispin. Na gzymsie kominka dumnie widniał wyciosany w kamieniu znak cechowy kupców bławatnych.

- Kupiec bławatny – prychnął Crispin. Jeszcze raz rozejrzał się po pokoju ozdobionym srebrnymi świecznikami i kosztownymi meblami, po czym kiwnął głową. – Wybrałem sobie niewłaściwy zawód. – Wpatrywał się w dzban stojący po drugiej stronie pokoju i oblizał wargi.

Wezwanie, które przyszło ubiegłej nocy, zdziwiło go. Był podekscytowany. Jeśli wszystko dobrze się ułoży, będzie to z pewnością najbogatszy klient w całej jego czteroletniej karierze, a w tej chwili bardzo potrzebował honorarium. Znów zalegał z czynszem, poza tym był winien Gilbertowi i Eleanor Langtonom spory rachunek w tawernie. Gdzie się podziały te pieniądze? Zabawne, że nigdy nie przyszło mu do głowy, jak ciężko jest zarobić na życie, póki sam nie był do tego zmuszony.

Drzwi otworzyły się gwałtownie, a w Crispinie instynktownie obudziła się czujność. Odwrócił się w stronę swego zamożnego gospodarza. Do pokoju wszedł mężczyzna, który w barach był niemal równie szeroki jak samo przejście. Zawładnął przestrzenią, jak generał nad polem bitwy, utkwił na chwilę spojrzenie w Crispinie, a potem ostrożnie rozejrzał się po pomieszczeniu. Crispin uśmiechnął się wbrew swej woli. Nie miał wątpliwości, że taki człowiek przywykł do wydawania poleceń i tego, by były one natychmiast wypełniane. To było coś, co Crispin cenił. Przed laty sam się tym cieszył. Tyle tylko, że temu człowiekowi, zamożnemu kupcowi, nie było dane zawładnąć jakimikolwiek polem bitwy. Jego areną był handel, a żołnierzami bele sukna.

Crispin również zlustrował go wzrokiem, próbując ocenić człowieka skrywającego się pod tą pewną siebie powierzchownością. Uważniejsze spojrzenie pozwalało dostrzec, że mężczyzna ten nie miał mięśni czy krzepy jak kamieniarz albo kowal, wyglądał raczej na korpulentnego człowieka oddającego się uciechom życia. Mięsista, ogorzała twarz, zmarszczki wokół oczu. Nosił starannie przystrzyżoną, przyprószoną siwizną brodę. Jego sięgający tuż za kolana houppelande w barwie głębokiej zieleni wykonany był z bogatego aksamitu i obszyty futrem z gronostaja. Fałdziste rękawy zwisały aż do podłogi, a sztywny kołnierz postawiony był prosto, zasłaniając zwalisty kark. Na szerokich piersiach nosił dwa złote łańcuchy, zaś u pasa, w ozdobnej pochwie, sztylet z wysadzaną klejnotami rękojeścią.

Za gospodarzem pojawił się ten sam sługa, który powitał Crispina przy wejściu. Wszedł do pokoju za swym panem i stanął przy drzwiach, czekając na instrukcje.

Spojrzenie bogacza ponownie spoczęło na Crispinie i tak już pozostało.

- Crispin Guest? – spytał.

- Do usług, panie – odparł Crispin, skłaniając się.

Mężczyzna szybko skinął głową, a następnie odwrócił się do sługi.

- Możesz odejść, Adamie. Obsłużymy się sami.

Służący rzucił Crispinowi podejrzliwe spojrzenie. Przez chwilę się wahał. Wyglądało jednak na to, że dyskutowanie z jego panem nie miało sensu, złożył więc wymuszony ukłon, po czym powłócząc nogami wyszedł i niechętnie zamknął za sobą drzwi. Zamożny gospodarz podszedł do nich, przesunął żelazną zasuwę i zamknął ich od środka.

Crispin przyglądał się temu, ale nic nie powiedział.

Mężczyzna odwrócił się do niego i uśmiechnął szybko.

- Cenię sobie moją prywatność.

Crispin wciąż milczał.

- Proszę – mężczyzna wskazał na obite tapicerką krzesło. – Spocznijcie, panie. Napijecie się wina?

- Tak, chętnie.

Mężczyzna napełnił puchar i podał gościowi. Crispin usiadł i delektował się dotykiem srebrnego pucharu w dłoni. Niemal przymknął oczy, czując słodki, jagodowy aromat dobrego, gaskońskiego wina. Gospodarz usiadł naprzeciwko w większym fotelu. Crispin upił niewielki łyk i niechętnie odstawił naczynie.

- Doszły mnie słuchy o pańskiej dyskrecji, mistrzu Guest – odezwał się w końcu mężczyzna. – A w tym przypadku dyskrecja ma ogromne znaczenie.

- Tak, panie. Podobnie jak w większości przypadków.

- Pańska reputacja… Czy jest zasłużona?

- Od czterech lat znany jestem jako „Tropiciel”. Nie spotkałem się z żadnymi zażaleniami co do moich usług. Moi klienci są zadowoleni.

Komentarze

Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!

Dodaj komentarz

 
Męczą Cię captche? , a problem zniknie. Zajmie to mniej niż rozwiązanie captchy!
Wczytywanie...