Fragment książki

4 minuty czytania

Odnalazł Cama na południowym krańcu wysp, które kiedyś miały zostać nazwane Nową Zelandią. W owych czasach obie wyspy były kompletnie nietknięte przez człowieka. Maorysi mieli tam dotrzeć dopiero za pięćdziesiąt lat, więc Cam miał je całe dla siebie.

Kiedy Roland leciał, wznosiły się przed nim urwiska, ostre jak sztylety, niepodobne do żadnych, które widział wcześniej. Wiatr szarpał zdradziecko jego skrzydłami, rzucając nimi pośród chmur. Zanim dotarł do ogromnej, dziewiczej cieśniny, w której Cam ukrywał się przed wszechświatem, miał dreszcze i był przemoczony.

Woda stanowiła zwierciadło dla gór porośniętych zielonymi bukowymi lasami. Kiedy Roland zanurzył czubek skrzydła w wodzie, poczuł, że jest lodowato zimna. Zadrżał i poleciał dalej.

Na przeciwległym krańcu cieśniny wylądował na szarym głazie zwróconym w stronę niewiarygodnie wysokiego wodospadu, którego szczyt niknął pośród mgły. U jego podstawy leża brat Rolanda, inny upadły anioł, nie reagując, gdy spadająca woda uderzała go w skrzydła. Co Cam robił? I jak długo tak leżał, w tej wodnej komnacie tortur, którą sam dla siebie stworzył?

- Cam!

Roland trzykrotnie wykrzyknął jego imię, nim się poddał i przeszedł przez wodę, by wyciągnąć brata. Czując cudzy dotyk, Cam zaczął się szarpać i mocno chwycił się kamieni, na których leżał. Później jednak rozpoznał Rolanda i pozwolił się wyciągnąć, choć na jego twarzy malowała się podejrzliwość.

Roland wyciągnął brata na skalną półkę za wodospadem. To była ciężka praca, po której z trudem łapał oddech, był przemoczony i przemarznięty do szpiku kości. Półka była płytka, ale obaj mogli swobodnie stanąć na wilgotnym kamieniu. Tuż za ryczącą wodą było dziwnie cicho.

Wyczerpany Roland zatoczył się do tyłu, aż jego skrzydła dotknęły kamienia, po czym ześlizgnął się w dół i usiadł.

- Wracaj do domu, Rolandzie.

Spojrzenie zielonych oczu Cama wydawało się oszołomione i zdezorientowane, kiedy oparł się na łokciu. Jego nagie ciało było jednym wielkim sińcem od ciągłych uderzeń wodospadu. Ale co gorsza, jego skrzydła...

Pojawiły się w nich nowe złote pasma. Roland nie mógł nie podziwiać, jak wspaniale świeciły w blasku księżyca.

- Czyli to prawda. – Rolanda doszły słuchy, że Cam przeszedł na stronę Lucyfera.

Żaden z obu demonów nie wydawał się na siłach, by przeprowadzić rytuał powitania. Powinni się objąć i złączyć czubki skrzydeł jako wyraz wzajemnej akceptacji i przyznania, że są bezpieczni i wśród przyjaciół.

Cam wstał, podszedł bliżej i splunął Rolandowi w twarz.

- Nie masz siły, by ściągnąć mnie z powrotem do służby. Niech sam Lucyfer tu przyjdzie, jeśli uzna, że zaniedbuję obowiązki.

Roland wytarł twarz i wstał. Wyciągnął rękę do Cama, ale demon się cofnął.

- Cam, nie przybyłem tutaj, żeby...

- Ja przybyłem tutaj, żebym mógł być sam.

Cam przeszedł w ciemny kąt półki, gdzie Roland zobaczył teraz stertę ubrań i pakunków – mizerny dobytek Cama. Rolandowi wydawało się, że rozpoznaje pergaminowy zwój, na którym spisano jego kontrakt ślubny, ale Cam szybko otulił się włochatym płaszczem z owczej skóry i wcisnął pergamin do wewnętrznej kieszeni.

- O, nadal tu jesteś?

- Potrzebuję rady, Cam.

- W jakiej kwestii? Jak dobrze żyć? – Iskra w Camie powróciła, ale w tym bladym widmie stojącym przed Rolandem wydawała się krzykliwa. – Zacznij od znalezienia sobie bezludnej wyspy. Ta jest zajęta, ale jakieś jeszcze muszą być. – Szerokim gestem objął świat i Rolanda.

- Kocham śmiertelniczkę – powiedział Roland bardzo powoli. – Chcę ukształtować swoje życie wokół niej.

- Ty nie masz życia. Jesteś upadłym aniołem po drugiej stronie. Jesteś demonem.

- Wiesz, o co mi chodzi.

- Posłuchaj mnie. Miłość jest niemożliwa. Wynoś się i oszczędź sobie cierpienia.

W tej właśnie chwili Roland zrozumiał, że udanie się do Cama po radę było głupim pomysłem. A jednak przybył tu. Romans Cama skończył się nieszczęśliwie – ale przynajmniej rozumiał, przez co przechodzi Roland.

- Może mógłbyś mi powiedzieć, czego... nie robić.

- W porządku. – Cam odetchnął głęboko, z drżeniem. – Dobrze. Nie poniżaj się, żyjąc w kłamstwie. Nie pytaj mnie, czy wciąż będzie cię kochać, jeśli dowie się, kim jesteś... nawet najbardziej zaślepiony miłością głupiec zna odpowiedź. Nie będzie. Nie może. Nie wierz także, że uda ci się ukryć przed nią tę tajemnicę. I przede wszystkim, na miłość Lucyfera, nie zapominaj, że żadna świątynia na Ziemi cię nie przyjmie, jeśli postanowisz poślubić tę biedną istotę.

- Wydaje mi się, że może nam się udać, Cam.

- Wierzysz więc, że ty i twoja ukochana w zupełności się zgadzacie, tak?

- Tak. Jesteśmy sobie oddani.

- A jaki jest jej pogląd na wieczność?

Roland się zawahał.

- Chcesz powiedzieć, że nie wiesz? Świetnie, w takim razie ja ci powiem. Oto, Rolandzie, niekwestionowana prawda naszej nieśmiertelności... śmiertelni nie mogą jej pojąć. Przeraża ich. Ta świadomość ją pochłonie, to, że ona się zestarzeje i umrze, a ty pozostaniesz cały czas tym młodym, przystojnym demonem.

- Mógłbym się dla niej zmienić... mógłbym robić wrażenie, że się starzeję, marszczę i słabnę...

- Rolandzie. – Cam się skrzywił. – To nie w twoim stylu. Kimkolwiek jest, teraz będzie to dla niej łatwiejsze, kiedy bez wątpienia jest młoda, ładna i bez trudu znajdzie innego mężczyznę. Nie marnuj jej najlepszych lat.

- Ale miłość przecież musi być możliwa. Tylko dlatego, że ty i Lillith nie mogliście...

- Nie rozmawiamy o mnie.

Stali w milczeniu i słuchali odbijających się echem odgłosów spadającej wody.

Komentarze

Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!

Dodaj komentarz

 
Męczą Cię captche? , a problem zniknie. Zajmie to mniej niż rozwiązanie captchy!
Wczytywanie...