Gromph szedł w stronę balkonu, na którym stali jego dwaj uczniowie. Byli to Norulle, student piątego roku, który użył uroku na porost włosów, żeby zapuścić krasnoludzką brodę – niezbyt stosowne posunięcie, zważywszy na to, z kim walczyli – i Prath, student pierwszego roku, który nie przekroczył jeszcze czterdziestki i ze względu na krępą budowę ciała oraz okazałe mięśnie powinien był się znaleźć w Melee-Maghtere. Obaj byli odwróceni plecami do korytarza, którym nadciągał Gromph i kryli się za widmowym obrazem skorupy żółwia wielkości stołowego blatu, który wisiał w powietrzu tuż przed balkonem.
Norulle wzdrygnął się, gdy na osłonę spadł grad strzał. Większość roztrzaskała się w drzazgi pod wpływem zaklęcia, ale jedna z nich skrzyła się magiczną energią. Przeszyła magiczną barierę i wbiła się w rękach piwafwi Pratha. Nawet na nią nie patrząc, Prath wyrwał ją z ciała i odrzucił. Chwilę później z ręki pociekła strużka krwi. Młodzieniec strząsnął ją.
Chłopak powinien być żołnierzem, pomyślał Gromph.
Z zewnątrz dobiegały odgłosy bitwy; wywrzaskiwane przez duergarów rozkazy, skrzypienie naciąganych i zwalnianych katapult, skwierczący syk magicznej energii i gorączkowe inkantacje magów rzucających odwetowe zaklęcia z balkonów na górze i dole.
- Norulle, Prath, co się dzieje? – zapytał Gromph, wychodząc na balkon. – Gdzie wasi instruktorzy?
Zaskoczony Norulle obrócił się, ściskając w dłoni różdżkę.
- Mistrzu! – zawołał. – Wróciłeś!
We włosach i brodzie Norulle'a migotał diamentowy pył. Ktoś rzucił na niego potężne zaklęcie ochronne.
Na pytanie Grompha odpowiedział Prath.
- Leandran nie żyje. Dostał ognistym pociskiem.
Wskazał miejsce w dalszej części balkonu – dymiący krater w kamiennej posadzce. Przez dziurę w środku krateru Gromph widział ziemię na dole. Ściana z tyłu była podziurawiona mniejszymi otworami, które też nadal dymiły. Każdy z nich był otoczony pierścieniem szronu. Dwaj studenci używali widocznie zaklęcia zimna, aby ugasić ogień. Po Leandranie, szkolnym mistrzu magii odpychań, pozostał tylko swąd spalonego ciała.
Uwagę Grompha przyciągnął jakiś gwizd. Spojrzał w bok w samą porę, żeby zobaczyć ogromny gliniany garniec lecący w stronę Sorcere i uderzający w bok stalagmitu kilkadziesiąt kroków dalej. Pocisk rozbił się, rozbryzgując na wszystkie strony płynny ogień. Płomienie rozpełzły się po skale, paląc wszystko, co stanęło im na drodze – kamienne ściany, dekoracyjny łuk z kutego żelaza nad balkonem i sam balkon.
Postacie stojące na balkonie uciekły przed nadciągającą pożogą – jedna z nich trochę za wolno. Część zawartości garnca wylała się na piwafwi nieszczęśnika i powietrze rozdarły pełne bólu wrzaski. Urwały się chwilę później, gdy nadwątlony ogniem łuk z kutego żelaza runął w dół z głośnym piskiem metalu. Nad miejscem, gdzie był zamocowany, ściana wciąż się paliła, a płomienie wytrawiły wkrótce dziurę w kamieniu.
Gromph spojrzał w kierunku, z którego nadleciała bomba zapalająca, na ochronną barierę wzniesioną przez duergarów, dokładnie naprzeciw tunelu prowadzącego z Mrocznego Władztwa do Tier Breche. Wyglądała na wykonaną z pociętych równo łodyg grzybów, ułożonych poziomo na sobie, ale była z pewnością magicznie wzmocniona. Gromy ciskane w nią przez czarodzieja stojącego na balkonie nad nimi odrywały z niej tylko drobne fragmenty, a grad wyczarowany tuż nad nią przez innego maga stopił się, zanim do niej dotarł. Jeszcze inny mag z Sorcere wysłał w stronę zapory kwaśną chmurę. Żółtawy opar przeleciał nad blokadą i ruszył dalej w głąb tunelu. Jednak bariera pozostała nienaruszona, a wystrzelane z katapult gliniane garnce nadal wylatywały ze świstem w powietrze, by po zderzeniu z murami Sorcere wybuchnąć alchemicznym ogniem.
Arach-Tinilith nie było wcale w lepszej sytuacji. Ściany świątyni przypominającej kształtem pająka były również usiane pióropuszami białych płomieni, a ziemia przed budynkiem usiana trupami. Wiele ciał było krępych i łysych, ale o wiele więcej należało do drowów. Żołnierze mrocznych elfów oddawali życie w obronie pieczary. Kapłanek nie było nigdzie widać. Tak jak ich bogini, ukryły się za murami z kamienia, pozostawiając walkę innym.
Schowany w głębi jaskini trzeci budynek Akademii – szkoła wojowników Melee-Maghtere w kształcie piramidy – nie doznał żadnego uszczerbku. Wyglądało na to, że katapulty nie mają aż tak dalekiego zasięgu.
Norulle pochylił się nad balustradą, mierząc różdżką we wroga. Z jej koniuszka wystrzeliły grudki ognia wielkości ziarenek grochu, które rosły w miarę zbliżania się do zapory. Gdy doleciały do muru z bali, miały już kilka kroków średnicy. Leć choć eksplodowały z rykiem, który było słychać nawet poprzez chaos bitwy, ściana wciąż tkwiła na swoim miejscu.
Gromph zmrużył oczy. Był w stanie zrozumieć pozorną nienaruszalność murów – duergarowie, spodziewając się oblężenia, musieli przynieść ze sobą lekkie łodygi grzybów, a potem, kiedy zostały już ułożone, zamienili je w kamień. Nie rozumiał natomiast, dlaczego duergarowie schowani za zaporą byli wciąż w stanie obsługiwać katapulty, lekceważąc potworny żal kul ognistych Norulle'a i kwaśny obłok, który nad nimi przepłynął.
Przyglądał się, jak jeden ze starszych studentów pojawia się nagle na polu bitwy w dole, tuż przed duergarską blokadą i rzuca czar, którego uczył sam Gromph – wielki krzyk. Fala hałasu uderzyła w krasnoludzkie pozycje, aż zadrżały bale fortyfikacji.
Ale atak nie stracił nic ze swojego impetu. Ze szczelin w murze wciąż leciały strzały, jedna z nich trafiła studenta w brzuch w chwili, w której się właśnie teleportował.
- Mistrzu – krzyknął Prath, wreszcie ściągając na siebie uwagę Grompha, któremu dzwoniło w uszach. – Może powinniśmy wysłać przeciwko nim rój robactwa? Owady – a może szczury?
Gromph miał już wyśmiać tę propozycję, ale nie zrobił tego.
- "Z ust nowicjusza" – zacytował zamiast tego znane powiedzenie i zachichotał.
Zmieszany Prath wpatrywał się w niego z błyskiem nadziei w oku.
- Czy zaproponowałem właściwy czar, mistrzu?
- Nie – odparł Gromph – ale podsunąłeś mi pewien pomysł. Walczcie dalej i nie wychylajcie się.
Arcymag wycofał się w głąb korytarza, którym niedawno przybiegł i zamknął oczy. Zlokalizowanie Kyorli zajęło mu tylko chwilę. Przelewając własną świadomość w umysł chowańca, poczuł, jak przebiera szybko nogami i porusza wąsikami , badając kamienie, po których biegnie szczurzyca.
Kyorli, przesłał mag. Gdzie jesteś?
Biegnę. Biegnę szybko do Sorcere. Ale droga jest zamknięta!
Przy odrobinie koncentracji Gromph był w stanie widzieć oczyma szczura. Kyorli biegła tunelem, klucząc w gąszczu poruszających się stóp. Stopy należały do duergarów, którzy pracowali parami, wynosząc z pola bitwy ciała poległych towarzyszy. Dwaj duergarowie, niosący ciało zabitego krasnoluda, wbiegli do bocznego tunelu.
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz