Marketing to jeden z najważniejszych elementów udanego biznesu. Bez chwytliwej reklamy żadna gra, choćby nie wiadomo jak dobra, nie przywabi potencjalnego nabywcy i nigdy nie sprzeda się w satysfakcjonującej liczbie egzemplarzy. Takie są niestety nieubłagane prawa rynku. Tylko jak przyciągnąć owego klienta, gdy budżet jest już ostatecznie domknięty, a tu brakuje pieniędzy na szerszą promocję i na dodatek obecna renoma firmy nie gwarantuje dostatecznego rozgłosu? Można zaryzykować i zdecydować się na nieszablonowy pomysł, który zaintryguje masy. Jest to często skuteczne, choć i mocno ryzykowne rozwiązanie, gdyż istnieje spora doza prawdopodobieństwa, że w założeniach doskonałe przedsięwzięcie kompletnie się nie przyjmie i nagle odważnemu producentowi grunt zacznie palić się pod nogami. Jednak, gdy brak odpowiedniej koncepcji lub odwagi, zawsze można sięgnąć do starej półki z tanimi, acz sprawdzonymi, chwytami i problem z głowy. Jaką drogę obrali ludzie z Gaijin Entertainment przy debiutującym na naszym rynku X-Blades, chyba nie muszę mówić, gdyż jedno spojrzenie na pudełko z grą starczy za odpowiedź. Mangowa, skąpo ubrana i szczodrze eksponująca swe wdzięki, blond nimfetka, która za pomocą dwóch ogromnych ostrzy samotnie przedziera się przez tabuny tałatajstwa, jest pomysłem dość kiczowatym i oklepanym. Nie uprzedzajmy jednak faktów i nie skazujmy już w tym momencie produkcji na wieczne zapomnienie, gdyż wiele tytułów opartych na podobnej koncepcji do dziś święci olbrzymie tryumfy, będąc przy tym znakomicie grywalne. Tylko czy Rosjanom starczyło inwencji, by taką grę stworzyć i przyciągnąć gracza na spędzenie długich godzin w wirtualnym świecie?
W poszukiwaniu zaginionego sensu...
W grze kierujemy krokami Ayumi, niezbyt rozgarniętej młodej archeolog i poszukiwaczki przygód. Podczas wizyty w antykwariacie przez przypadek wchodzi w posiadanie niezwykłej magicznej mapy, która prowadzi do tajemniczego i nadzwyczajnie cennego artefaktu. Po kilkunastu minutach gry i wyrżnięciu w pień małej armii monstrów, dociera do Świątyni Słońca, gdzie napotyka na artefakt. Pech jednak chciał, że zamiast wcześniej pomyśleć i ostrożnie przebadać najnowsze odkrycie, Ayumi nierozważnie i zachłannie bierze relikt do ręki. Skutki są oczywiście opłakane, nasza bohaterka zostaje przeklęta i tylko my możemy ocalić naszą heroinę od ostatecznego upadku bądź też, jeżeli mamy taki kaprys, pchnąć ją do niego (gra posiada dwa zakończenia). Gołym okiem widać, że majstersztyk to nie jest i nagrody za najlepszą fabułę Rosjanom nie grożą. Oczywiście czepianie się tandetnej historyjki w stuprocentowym slasherze byłoby czymś nierozsądnym, jednakże jakiś poziom musi ona trzymać, a scenarzyści z Gaijin Entertainment zaprezentowali nam kompletną depresję fabularną. Tak źle opowiedzianej opowieści już dawno nie widziałem. Niby jest to jakaś standardowa legendarna gawęda o nieprzemijającym starciu światła z ciemnością, ale generalnie przez cały ten czas, który spędziłem nad grą, nie widziałem absolutnie żadnego celu, ani nie miałem ochoty anihilować całego tabunu monstrów. Niestety logiczniejsze uzasadnienie i większą chęć do działania wykrzesałby już u mnie nawet uliczny teatrzyk kukiełkowy.
Nie jednak warstwa fabularna jest solą tego gatunku gier, a ciekawy system walki i interesujący przeciwnicy. Niestety tytuł w tym aspekcie również zawodzi i zamiast finezyjnych potyczek, dostajemy toporną nawalankę, w której liczy się prędkie klikanie w lewy przycisk myszy (bądź trzymanie prawego, który odpowiada za strzelanie z pistoletów) niż jakaś głębsza taktyka. Specjalnych ataków czy zabójczych combosów jest jak na lekarstwo, co powoduje, że jesteśmy praktycznie skazani na ustawiczne katowanie myszki. Doprowadza to do ogromnej monotonii, której niestety nie poprawiają mało oryginalni przeciwnicy. W tym miejscu ponownie zabrakło inwencji, gdyż tych jest zaledwie kilka rodzajów, co powoduje, że szybko zaczynają nużyć i po pewnym czasie znika jakakolwiek ochota ich uśmiercania. Interesującym urozmaiceniem w tym bagnie jednostajności mogliby być bossowie, których udaje nam się spotkać w kilkunastu lokacjach, niestety w większości przypadków to ten sam, zwykły stwór "na sterydach" (czyli na oko pięć razy większy i tyle samo silniejszy od swych mniejszych kuzynów).
Po nitce do kłębka
Uczucia nudy nie zaciera niestety ogólny pomysł na rozgrywkę. Każda lokacja to tak naprawdę mini-arena walk, w których Ayumi jest uwięziona, aż do całkowitego unicestwienia wyłażącego z każdego kąta mapy tałatajstwa. Sukcesywny progres w wybijaniu potworów obrazuje specjalny czerwony paseczek w dolnym rogu ekranu. Gdy kompletnie zaniknie, czeka nas kolejny legion monstrów nadziewających się na nasz miecz lub będziemy mogli przejść do następnej lokacji (o czym szumnie poinformuje nas napis "Obszar ukończony!"). Podczas każdych przenosin zostajemy uraczeni ekranem kompletnie nieprzydatnych i mało zajmujących statystyk. Na domiar złego w kolejnej lokalizacji czeka nas praktycznie to samo i tak dalej, i tak dalej... aż do końca gry. Twórcom niestety zabrakło inwencji podczas tworzenia wspomnianych aren i mniej więcej od połowy gry jesteśmy zmuszeni do odwiedzenia dokładnie tych samych, wcześniej przebytych miejsc. Jedyną różnicą jest to, że akcja odbywa się gdzieś tak pod wieczór i liczba potencjalnych ofiar zwiększa się dwukrotnie.
Oczywiście starano się zapobiec monotonii i od czasu do czasu przyjdzie nam sprawdzić swych sił w elementach zręcznościowych (łącznie są ich trzy rodzaje). Niestety gracze, którzy liczyli na wyzwania znane z serii Tomb Raider czy Uncharted srogo się zawiodą. Te zaserwowane w X-Blades mogą wzbudzić tylko uśmiech politowania (jak pułapka z kolcami) lub skrajną irytację (spadające gilotyny) spowodowaną topornym sterowaniem (dobry pad to niestety podstawa). Jednak jeżeli nie lubisz tego typu atrakcji, to nie ma strachu, gdyż przy odrobinie szczęścia da się wspomniane etapy przejść w kilka sekund, co skutecznie pozwala wyrzucić je ze swej pamięci.
Zawsze patrz na jasną stronę życia
Produkcja ma jednak swoje dobre strony, co pozwala uniknąć zaliczenia jej do niezbyt zaszczytnego grona "kaszanek gier komputerowych". Tym, co już na początku rzuca się w oczy, jest całkiem przyzwoita oprawa graficzna. Nie skłania może ona do żywiołowych owacji, jednak trzyma ponadprzeciętny poziom i zasługuje na słowa uznania. Duża w tym rola umiejętnego użycia efektów świetlnych, którymi tytuł aż epatuje. Dobrze spisali się też muzycy, którzy przygotowali kilka miłych dla ucha kawałków, zarówno zagrzewających do walki, jak i pozwalających wczuć się w orientalny klimat produkcji. Szkoda, że dobre wrażenie psują drętwi aktorzy, którzy użyczyli głosu bohaterom opowieści. Jednakowoż jeżeli miałbym komuś z Gaijin Entertainment wręczyć wcześniej przygotowanego Burbona, to byliby to pracownicy odpowiedzialni za oprawę audio-wizualną. Dobra robota!
Na koniec warto bliżej przyjrzeć się czarowaniu. Ayumi prócz szlachtowania oraz faszerowania ołowiem, poznała arkana różnych szkół magicznych. Czarów jest całe multum (od ognistej kuli po lodowe ostrza), od bardziej do mniej przydatnych, które możemy zakupić za pomocą dusz wrogów (swoistych punktów doświadczenia). Te zdobywamy poprzez usiekanie wroga bądź po dokładnym przeszukaniu planszy (np. rozbijając dzbany czy dewastując posągi). Rolę many spełnia tutaj furia, którą uzyskujemy np. poprzez skuteczną anihilację wrogów czy otrzymywanie obrażeń. W tym samym czasie możemy przypisać do czterech umiejętności (co obrazują cztery sloty w lewym rogu ekranu), które jednak w każdym dowolnym momencie wolno podmienić. Co jednak najważniejsze, czarowanie nie raz wyrwie nas z nielichych tarapatów (czuć olbrzymią moc magii) i sprawia ogromną radość. Niestety szkoda pisać o elementach RPG, tak lansowanych wcześniej przez twórców. Tych jest naprawdę niewiele i spełniają one raczej marginalną rolę w produkcji. Szkoda...
Kończ... waść! Wstydu... oszczędź!
Tak przechodzimy do ostatecznego podsumowania tworu Gaijin Entertainment. Niestety jak zwykle skończyło się na szumnych zapowiedziach i produkt końcowy jest bardzo rozczarowujący. Gra razi swym archaizmem, monotonnością i marnością. Ponownie potwierdziła się teoria, że tytuły produkowane przez naszych wschodnich sąsiadów są jak pudełko czekoladek. Czasem trafiają się pyszne słodycze, których znakomity smak rozpływa się w ustach (jak King's Bounty: Legenda). Niestety zdarzają się też pralinki-podróbki, które nigdy nie dorównają prawdziwym czekoladkom i do takiej właśnie grupki można śmiało zaliczyć X-Blades. Ostatecznym gwoździem do trumny gry jest cena całkowicie nieodzwierciedlająca tego, co prezentuje tytuł. Blisko sto złotych za produkcję tej jakości to mocne przegięcie, tym bardziej, że o połowę taniej można zakupić produkcję o co najmniej klasę lepszą (między innymi grę z serii Devil May Cry). Oznacza to, że z X-Blades mogą się zapoznać tylko naprawdę wyposzczeni fani tego gatunku i tylko oni mogą skusić się na ewentualny zakup.
Dziękujemy firmie CDP za dostarczenie egzemplarza recenzenckiego.
Plusy
- Oprawa audio-wizualna
- Spora liczba czarów
Minusy
- Żenująca fabuła
- Tandetne zagrywki
- Nudny system walki
- Brak jakiegokolwiek pomysłu na urozmaicenie rozgrywki
- Nie zachęca do bliższego zapoznania się z produkcją
Komentarze
A w dodatku kicz. Tej dziewczyny nie mogli dać nagiej? Zawsze lepsze niż to w czym chodzi ubrana.
;/
@Taramelion powiedz jaka wg ciebie ta gra powinna być bo mi się akurat podoba taka jaka jest.
Dodaj komentarz