Fragment książki

4 minuty czytania

Następny dzień nie był ciężki. On był wręcz koszmarny. Skupieni w audytorium studenci kompletnie nie chcieli nas słuchać. Gdyby tylko zwyczajnie hałasowali! Ale nie, oni hałasowali pogardliwie, nie zwracając na naszą dwójkę żadnej uwagi. Śmiali się z każdego zdania. Demonstracyjnie odwracali się od prezentowanych artefaktów. Zadawali głupie pytania, w stylu: „Panienko, pospacerujemy sobie wieczorem?”.

Nie było mi szkoda zawalonego wykładu, tak dokładnie przygotowanego jeszcze w domu. Żal mi było zmarnowanych wysiłków Ottona – mojej dokładnie wyprasowanej szaty i jego starannie zaplecionej brody.

Generalnie, pierwszy wykład zrobił klapę.

– Oni nie uważają nas za równych sobie! – powiedziałam z urazą w pustym audytorium.

– Cóż chcesz? – odrzekł Otto. – Dla nich jesteśmy miernymi istotami, które żyją sobie cicho, spokojnie i nudno. A oni to wybawcy ojczyzny, bohaterowie, stojący na straży.

– Bohaterowie... Tyle umieją, co mieczem pomachać i rzucać zaklęcia na prawo i lewo.

– Udowadniając swoją efektywność w walce z pomroką – zauważył mój przyjaciel.

Czułam się bardzo obrażona tym, że ktoś mnie uważa za maga drugiego sortu.

– Niegdyś marzyłam, że stanę się wielką magiczką i wszyscy mnie będą szanować.

– Wszyscy! – parsknął Otto. – Najpierw trzeba zdobyć szacunek swoich współtowarzyszy. U nas w górach jak...

– Nie wytrzymam jeszcze półtorej godziny takiego koszmaru! Beznadzieja! Język mi kołkiem staje – przerwałam mu. – Masz co łyknąć?

– Mam – powiedział zapobiegliwy półkrasnolud, wyjmując manierkę. – Tylko mocny bimber. No to po łyczku.

Pociągnęłam bimbru, otarłam łzy i wypuściłam powietrze.

– Dobry – wykrztusił na wydechu półkrasnolud, też upiwszy trochę. – Wziąłem na wszelki wypadek.

– Daj jeszcze.

– Nie ma zakąski. Rozbierze cię.

– A kto tam zauważy?! Oni i tak nas nie słuchają.

Otto wzruszył ramionami, podając mi flaszkę.

– Uważaj tylko, nie wygłupiaj się potem. Odpowiadam za ciebie!

– Przed kim niby? Jestem pełnoletnia!

– Przed Befem – zmieszał się Otto. – Powiedział mi: uważaj, Otto, żeby nie było jakich incydentów. Jesteś krasnoludem poważnym, odpowiedzialnym...

– Aha, to znaczy że ja jestem niepoważna i nieodpowiedzialna! – obraziłam się na zdradzieckiego Opiekuna.

Wyrwałam Ottonowi flaszkę i łyknęłam samogonu. Ach, to tak?! Opiekun mi nie ufa! Nikt mnie nie szanuje! Ik!

Nową grupę słuchaczy przywitaliśmy w pełnym rynsztunku – półkrasnolud wpadł w melancholię, a ja wycierałam łzy i rozmyślałam o swoim nieszczęsnym gardle, płonącym żywym ogniem, o zmarnowanym życiu i źle wybranym zawodzie.

– Dobrze się pani czuje? – zapytał jeden ze studentów.

Pokręciłam głową i wychrypiałam:

– Wody...

Zachłanność to moja główna wada. Nie trzeba było pić bimbru, jakby to był sok, a ograniczyć się do jednego łyka. Student podał mi szklankę wody, patrząc na mnie jak na jakąś osobliwą zabawkę. Wypiłam wodę, otarłam twarz i odkaszlnęłam. Przez oczami przestały mi latać gwiazdki, głos wrócił.

– Tak więc... – zaczęłam. – Przyjechaliśmy po to, by opowiedzieć wam, jak ważne może być dla niektórych z was wyuczenie się na Mistrzów Artefaktów.

Studenci zaczęli się śmiać. Słuchałam złośliwych okrzyków i czułam, jak przyjemne ciepło alkoholu dociera mi do wszystkich komórek. Życie wracało na właściwe tory.

– Akurat uratują nas wasze artefakty, kiedy martwiaki nacierają!

– Kolczuga i miecz ciężkie, mamy się jeszcze obwieszać duperelami?

– Machać młotem w kuźni? Wolnego!

– Od tego są krasnoludy...!

Zerknęłam na Ottona. Siedział ze spokojnym uśmiechem na twarzy, kontemplował wpływ samogonu na organizm. Zrozumiałam, że z jego strony mogę się nie spodziewać pomocy.

– Zamknijcie się wszyscy! – wrzasnęłam. – Kiedy ja mówię, reszta milczy!

– Śtlaśna ziaba – odezwał się jakiś brunet w pierwszym rzędzie.

– Cisza! – Podeszłam do niego. – Bo jak przeklnę, to do końca życia będziesz łaził z oślimi uszami!

– No coś ty – uśmiechnął się tamten. – Ty, mizerota teoretyk, chciałaś wystraszyć maga bojowego? Ha!

– Cha. Cha. Cha – odrzekłam. – A no wstawaj! Wyzywasz mnie na pojedynek?

– A co tam – powiedział student leniwie, wyciągając zza pasa długi sztylet. – Mogę.

– Nie, kochanieńki. Pewnie, że siłą mnie zwyciężysz. Jestem dziewczyna, a do tego teoretyk. Nie mam przygotowania fizycznego. Dawaj jak równy z równym. Na przykład dla ciebie zombi i dla mnie zombi. Mój teoretyczny trening przeciwko twojemu bojowemu.

– A ty w ogóle zombi widziałaś na oczy? – spytał tamten pogardliwie.

– Widziałam – odparłam z godnością. – I nie raz walczyłam. Jak widzisz, żyję.

– A z infernalem?

– Nie ma sprawy!

Reszta studentów milczała w oszołomieniu. Obejrzałam się. Otto wytrzeszczał na mnie oczy, ale, chwała Niebiańskim Siłom, nic nie mówił. Nie mogłam już się wycofać.

– Wybierzemy bezstronnego arbitra, każdy w sali napisze rodzaj pomroki czy cokolwiek innego. Jaki papierek wylosujemy, z tym będziemy walczyć.

Czarnowłosy skinął głową.

Od razu kilku studentów zerwało się z miejsc i wypadło na korytarz. Pozostali zaczęli szeptać między sobą.

„Pani Sukcesu! – modliłam się. – Pomóż! Ofiaruję ci dziesięć złociszy. Nie porzucaj mnie, inaczej ze mną koniec!”

Drzwi otworzyły się i w audytorium momentalnie zrobiło się tłoczno. Ludzie gadali, z zapałem rzucając nazwy co bardziej niebezpiecznych gatunków pomroki i wydzierali kartki z notatników. Mnie pozostało tylko się modlić. Otto przemienił się w pomnik samego siebie, ale już widziałam oczyma wyobraźni, co mi urządzi, kiedy ten cyrk dobiegnie końca. Jeśli będzie w ogóle komu urządzać...

– To kapłan ze świątyni Pani Sukcesu – oznajmił jakiś student, wciągając do sali cherlawego staruszka. – Mam nadzieję, że nikt nie wyraża sprzeciwu? Nie chciało mi się daleko latać, a tu proszę, obok sobie przechodził.

Kapłana szybko wprowadzono w temat. Zdjął kapelusz i kazał wrzucać do środka karteczki. „No, Pani Sukcesu, okaż damską solidarność!” Włożyłam rękę do kieszeni, zrobiłam figę na szczęście i wstrzymałam oddech.

– Dziesięć zombi – ogłosił kapłan.

– Uuuuuuu... – zabuczała z rozczarowaniem publiczność.

Odetchnęłam. Mogło być gorzej. Z zombi mam jeszcze pewne szanse.

– Jak szybko możecie znaleźć jakieś zombi? – zapytałam czarnowłosego.

– Będą wieczorem – odpowiedział.

W obecności kapłana ustaliliśmy reguły. Walczymy z zombi dowolnymi dostępnymi metodami.

Nie porzucamy oznaczonego pola walki. Wygrywa ten, kto unicestwi martwiaki szybciej. – Jeśli będziesz potrzebowała pomocy, krzycz „stop!” – odezwał się rorritorczyk z półukłonem.

– Będę mieć to na uwadze – odparłam sucho.

Kiedy drzwi zamknęły się za ostatnią osobą, Otto zapytał:

– Gdzie cię pochować?

– Pod brzózką, zawsze o tym marzyłam. Ale z tym nie ma pośpiechu.

– Taka jesteś pewna swoich sił?

– Nie, Irga przyobiecał podnieść mnie z mogiły, jeśli umrę przed ślubem.

Komentarze

Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!

Dodaj komentarz

 
Męczą Cię captche? , a problem zniknie. Zajmie to mniej niż rozwiązanie captchy!
Wczytywanie...