"World War Z" ciężko nazwać ekranizacją książki o tym samym tytule, której autorem jest Max Brooks, syn znanego komika, Mela Brooksa. Film ciężko nazwać ekranizacją, bo chociaż opowiada o tym samym świecie, to w całkiem odmienny sposób niż książka. Dla dociekliwych dodam, że o ile literacki pierwowzór jest czymś w rodzaju zbioru krótkich historii i wspomnień osób, które przeżyły tytułową wojnę, o tyle film skupia się na "czasie rzeczywistym", czyli momencie, w którym ta wojna wybucha. A jak wybucha? I czy rzeczywiście jest to wojna? Po kolei.
Zamysł jest taki – główny bohater filmu, Gerry Lane (w tej roli genialny jak zawsze Brad Pitt), wybiera się ze swoją rodziną do miasta, zatrzymują się w korku, po czym zaczynają się dziać dziwne rzeczy. Wybuchy, panika i nagle to, co jest prawdziwym zagrożeniem – ludzie zaczynają się dziwnie zachowywać. Tak naprawdę nie wiadomo, co i dlaczego się dzieje, po prostu nagle pojawia się fala dzikich, niezwykle szybkich i agresywnych istot, które zabijają niewinnych ludzi, a ci z kolei, po krótkiej chwili, sami stają się... "zombie"?
Czy to zombie, czy też nie, zostawię to waszej ocenie, jednak jedno muszę stwierdzić na pewno – są to jedne z najbardziej przerażających istot, jakie widziałem na ekranie, jeśli chodzi o ten gatunek. Diabelnie szybkie i agresywne, nie cofają się przed niczym i nie jest to "zombie style", do którego przywykłem choćby w "Walking Dead" czy "Resident Evil". Tutaj nie ma nawet milisekundy na zastanowienie się, czy do zabicia tego potwora potrzebny będzie ci młotek, bejsbol czy giwera. W momencie, w którym zaczynasz rozważać opcje, najprawdopodobniej jesteś już martwy. Tu musisz działać, a najlepiej uciekać. I być cicho, bardzo, bardzo cicho, bo to zło jest bardzo wrażliwe na każdy dźwięk. I strasznie się przez nie wkurza. Zrozumiecie, o co mi chodzi, przy okazji sceny w Jerozolimie. Więcej nie powiem. Obiecuję.
Nie będę wgłębiał się mocniej w fabułę, bo to robota Gerry'ego Lane'a i wasza, ale warto zwrócić uwagę na to, że nie jest to kolejna młócka, w której trup ściele się gęsto, a główny bohater jest nieśmiertelną maszyną do zabijania zombie. Nacisk jest tutaj położony na nieco inne rzeczy i muszę przyznać, że to całkiem miła odmiana. Zamiast ciągłej walki i przebijania się przez hordy martwych, wygłodniałych istot (chociaż hordy występują) – wątek polityczny i globalny. Zamiast losów pojedynczej jednostki, pozostawionej samej sobie przez wszystko i wszystkich – losy jednostki, która może mieć wpływ na przetrwanie całego świata. I chociaż dosyć sceptycznie podchodziłem do tego filmu, to miło się zaskoczyłem.
Jeśli miałbym się do czegoś przyczepić, to do długości filmu. Rozpieszczony przez ostatnie lata, przywykłem do produkcji, które już dosyć swobodnie zbliżają się do granicy 3 godzin. "World War Z" trwa niecałe dwie, a mam wrażenie, że dodatkowe 30-40 minut mogłoby dodać tutaj naprawdę sporo klimatu i rozwinąć niektóre wątki, które albo zostały potraktowane okrutnie po macoszemu, albo po prostu bezlitośnie spłycone i skrócone. Lekki niesmak wzbudziła we mnie końcówka, po której w mojej głowie pojawiło się pytanie "jak to, to już?". Albo komuś zabrakło kasy, albo pomysłu, albo szykują się na drugą część. I jeśli będzie w niej Brad Pitt, to obejrzę na 100%. Starzeje się jak wino, im starszy, tym lepszy. Mam nadzieję, że jego pojawiające się co jakiś czas deklaracje o zakończeniu przygody z aktorstwem są tylko igraniem z publiką.
Finalnie mogę stwierdzić, że film mnie nie powalił na kolana. Ale generalnie ostatnio żaden film tego nie zrobił, także to żadna ujma. Ma swoje plusy, jak dosyć oryginalny koncept, ma swoje minusy, jak wspomniane spłycenie niektórych wątków, jednak ostatecznie mogę go z czystym sumieniem polecić każdemu, kto oprócz latających flaków i ton pustych magazynków życzył sobie zobaczyć w temacie "zombie" coś więcej.
Komentarze
Później niestety było gorzej. Na świeżo po filmie miałem w głowie wiele rzeczy, jakie mi się nie podobały, ale teraz po kilku dniach, ciężko mi przypomnieć sobie poszczególne sceny, co też nie świadczy o nim dobrze. Generalnie taki średniak na wakacje. Moim zdaniem lepiej poczekać aż wyjdzie jakieś DVD niż iść do kina, ale obejrzeć warto ze względu na świetnego Brada Pitta i zdjęć z Jerozolimy.
5/10
No, musiałem to powiedzieć
Moja ocena: 5,5/10
Chociaż na dobrą sprawę wizualnie bardziej porwał mnie "Pacific Rim". Zdecydowanie ten film bardziej polecam.
Dodaj komentarz