Obiad należał do tych formalnych. Powrót księcia Kael'thasa i przybycie księcia Arthasa tego samego dnia sprawiły, że służba Kirin Toru rzuciła się w wir gorączkowych przygotowań. Posiłek podano w dużej sali jadalnej zarezerwowanej na specjalne okazje.
Stół wystarczająco duży, aby pomieścić ponad dwudziestu biesiadników, rozciągał się od jednego końca sali do drugiego. Wisiały nad nim trzy żyrandole płonące blaskiem dziesiątek świec. W uchwytach na ścianach umieszczono płonące pochodnie i, aby zachować charakter przyjęcia, a zarazem zadbać o dostateczne oświetlenie, pod ścianami unosiło się kilka lśniących kul, gotowych na wezwanie, by zapewnić dodatkowe światło. Służba ograniczała się jedynie do przynoszenia kolejnych dań i sprzątania pustych półmisków, wino samo nalewało się z butelek, wystarczyło pstryknąć palcami. Flet, harfa i lutnia zapewniały kojącą muzykę w tle, wdzięczne nuty niewątpliwie tworzyła magia, nie ludzkie ręce czy powiew powietrza.
Arcymag Antonidas, który rzadko pojawiał się wśród swych konfratrów, zasiadał u szczytu stołu. Wysoki mag wydawał się jeszcze wyższy, był bowiem strasznie chudy. Jego broda była już bardziej siwa niż brązowa, głowa całkowicie łysa, ale oczy wciąż spoglądały czujnie i przeszywająco. Do biesiadników dołączył też arcymag Krasus, wyprostowany czujnie. Światło świec wpadało mu we włosy, lśniąc głównie srebrzystymi blaskami, w których trafiały się też rude i czarne smugi. Wielu innych magów wysokiej rangi również zasiadało przy stole. Jaina była na samym końcu tej listy, miedzy osobami o miernym znaczeniu, a przecież terminowała u samego arcymaga.
Pochodziła z rodziny o wojskowych tradycjach i ojciec głęboko zaszczepił w niej gruntowane zrozumienie swych silnych i słabych stron.
- Ogromnym błędem jest nie doceniać, tak samo jak przeceniać – powiedział Daelin córce. – Fałszywa skromność jest równie niewłaściwa jak fałszywa duma. Musisz wiedzieć dokładnie, do czego jesteś zdolna w danych okolicznościach, i tak właśnie działać. Każda inna droga jest błędem, a na polu bitwy może skończyć się śmiercią.
Wiedziała, że dobrze sobie radzi w zakresie sztuk magicznych. Była inteligentna, umiała się skupić i w krótkim czasie przyswoiła naprawdę wiele. Antonidas nigdy nie wybrałby sobie czeladniczki kierowany litością. Bez cienia fałszywej dumy, przez którą tak roztropnie ostrzegał ją ojciec, rozumiała, że ma potencjał, by stać się potężnym magiem. Chciała osiągnąć sukces własnymi siłami, a nie dlatego, że elfi książę znajdował upodobanie w jej towarzystwie. Musiała naprawdę się postarać, by na jej twarzy nie odmalowała się irytacja, gdy nabierała kolejną łyżkę zupy żółwiowej.
Jako ze obozy orków znajdowały się w okolicy Dalaranu, nie było niczym zaskakującym, że rozmowa skupiła się na tym temacie, chociaż miasto magów zazwyczaj było ponad tak przyziemnymi sprawami.
Kael sięgnął smukłą dłonią po kawałek chleba i począł starannie smarować go masłem.
- Pogrążeni w letargu czy nie nie – powiedział – są niebezpieczni.
- Mój ojciec, król Terenas, zgadza się z twoją oceną, książę – odparł Arthas, uśmiechając się czarująco do elfa. – Dlatego obozy istnieją. Niedobrze, że ich utrzymanie jest tak kosztowne, ale czym jest odrobina złota, jeśli na szali leży bezpieczeństwo ludów Azeroth.
- To dzikie, okrutne bestie – jak zwykły tenor brzmiał niższymi tonami odrazy – a ich smoki spowodowały dotkliwe zniszczenia w Quel'Thalas. Tylko energie Słonecznej Studni powstrzymały ich przed poczynieniem większych szkód. Wy, ludzie, rozwiązalibyście problem ochrony waszych poddanych, nie obciążając ich tak bardzo podatkami, gdybyście wybili te stworzenia.
Jaina przypomniała sobie orków, których oglądała przez chwilę tej pamiętnej nocy. Pamiętała, jak bardzo wydali jej się wycieńczeni, złamani, przybici i pokonani. I były wśród nich dzieci.
- Czy odwiedziłeś któryś z tych obozów, książę Kael'thasie? – spytała ostro, zanim zdążyła ugryźć się w język. – Widziałeś, czym się stali?
Policzki Kael'thasa zabarwił rumieniec, ale książę nie przestał się uśmiechać.
- Nie, lady Jaino, nie widziałem. I nie mam potrzeby oglądać. Widzę, do czego są zdolni, gdy patrzę na spalone pni wspaniałych drzew mej ojczyzny i oddaję cześć tym, którzy polegli w trakcie ataku. I ty również mogłaś ich widzieć. Nie wyobrażam sobie, by tak szlachetna dama chciała udać się na wycieczkę po tych obozach.
Jaina pilnowała się, by przypadkiem nie spojrzeć na Arthasa.
- Wasza wysokość był uprzejmy obdarzyć mnie wspaniałym komplementem, ale nie sądzę, by szlachetność miała wpływ na czyjeś dążenie do sprawiedliwości. Zaiste uważam raczej, że osoba szlachetna nie chciałaby widzieć istot, które myślą i czują, wybijanych niczym zwierzęta. – Uśmiechnęła się do niego uprzejmie i ponownie pochyliła nad zupą.
Kael'thas popatrzył na nią badawczo, zmieszany jej reakcją.
- Obowiązuje prawo Lordaeronu i król Terenas może na swych ziemiach postępować, jak uzna za stosowne – wtrącił się Antonidas.
- Dalaran, jak i każde inne królestwo Przymierza, musi płacić za ich utrzymanie – dołączył do rozmowy mag, którego Jaina nie znała. – Z pewnością mamy tu coś do powiedzenia, skoro za to płacimy?
Antonidas machnął szczupłą dłonią.
- To nie kwestia opłat za obozy ani nawet tego, gdzie je rozmieszczono, ale ten dziwny stan letargu orków uważam za godny uwagi. Badałam te okruchy orczej historii, które są nam dostępne, nie sądze, że to zamknięcie czyni ich tak bezwolnymi. Nie sądzę, by była to choroba, a przynajmniej nie taka, którą moglibyśmy się zarazić.
Antonidas nigdy nie brał udział w bezproduktywnych pogawędkach, więc teraz wszystkie oczy zwróciły się ku niemu. Jaina była szczerze zaskoczona. Po raz pierwszy słyszała, by którykolwiek z magów wypowiadał się na temat sytuacji orków. Nie miała najmniejszej wątpliwości, że Antonidas dobrze sobie wszystko przemyślał, zanim zdecydował się ujawnić tę informację, i to akurat w tym momencie. Ponieważ przy stole znajdowali się zarówno książę Kael'thas, jak i Arthas, wieść szybko obiegnie Lordaeron, i Quel'Thalas. Antonidas niczego nie robił przypadkiem.
- Jeśli to nie choroba ani bezpośredni rezultat ich zamknięcia – odezwał się Arthas z miłym uśmiechem – zatem co to może być twoim zdaniem, arcymagu?
Antonidas zwrócił się ku księciu.
- Z tego, co wiem, orkowie nie zawsze byli tacy krwiożerczy. Khadgar przekazał mi, czego dowiedział się od Garony, która...
- Garona była mieszańcem i to z jej ręki zginął król Llane – wszedł mu w słowo Arthas, a jego dobry humor zniknął bez śladu. – Z całym szacunkiem, ale wydaje mi się, że nie możemy ufać temu, co mówiła.
Rozległy się pomruki poparcia, ale Antonidas uciszył je gestem.
- Te informacje wyjawiła, zanim stała się zdrajczynią. I zostały zweryfikowane przez... inne źródła. – Arcymag uśmiechnął się nieznacznie, z rozmysłem powstrzymując się od wyjawienia, jakie "inne źródła" miał na myśli. – Orkowie dobrowolnie poddali się wpływowi demonów. Ich skóra stała się zielona, oczy czerwone. Uważam, że zostali nasyceni tą ciemnością niedługo przed pierwszą inwazją. Teraz odcięto ich od źródła energii, którą się karmili. Myślę, że jesteśmy świadkami nie choroby, lecz głody. Demoniczna energia jest niezwykle potężna. Bez niej orkowie muszą stawić czoła ponurym konsekwencjom.
Kael'thas machnął lekceważąco dłonią.
- Nawet jeśli jest to słuszna teoria, dlaczego mielibyśmy się nimi przejmować? Byli na tyle głupi, że zaufali demonom. Byli na tyle bezmyślni, że pozwolili sobie na uzależnienie od tych szkodliwych i niszczących mocy. Jeśli o mnie chodzi, to nie sądzę, by pomaganie im w wyleczeniu się z tego uzależnienia było mądrym posunięciem, nawet jeśli mieliby odzyskać dawny spokój. Na razie są bezbronni i zdruzgotani. I takimi właśnie ja i każdy, kto jest przy zdrowych zmysłach, chce ich oglądać po tym, co nam uczynili.
- Ba, ale jeśli można ich uzdrowić, przywrócić pokojowe nastawienie, to nie będzie potrzeby trzymania ich pod kluczem, a pieniądze przeznaczone na utrzymanie obozów można by ulokować gdzie indziej – odparł Antonidas ze spokojem, zanim wszyscy biesiadnicy pogrążyli się w kłótni. – Pewien jestem, że król Terenas nie każe nam płacić tylko dlatego, że chce wypchać własne kieszeni. Jak miewa się twój ojciec, książę Arthasie? A rodzina? Żałuję, że nie mogłem zjawić się na ceremonii twojej inicjacji, ale słyszałem, że było to wielkie wydarzenie.
– Wichrogród był dla mnie niezwykle łaskaw. – Arthas uśmiechnął się ciepło, przysuwając sobie zarazem talerz z drugim daniem, delikatnego pstrąga z rusztu podawanego z warzywami. – Dobrze było zobaczyć ponownie króla Variana.
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz