Od dobrych kilku lat wampiry znów są w modzie, nie tylko w sferach typowo fantastycznych, gdzie zawsze odgrywały pewną znaczącą rolę, ale obecnie także w świecie popkultury. Dla literatury jest to jednocześnie dobry i zły omen. Ukazuje się więcej tytułów, w których dzieci nocy otrzymują coraz to dziwniejsze cechy i moce, co stanowi nie lada gratkę dla fanów sceny grozy, ale jednocześnie niegdyś dumna postać wampira, czy to w roli przystojnego nieśmiertelnika bądź szkaradnego monstrum, obecnie zaczęła być degradowana przez nie dość dobre książki czy filmy, próbujące wykorzystać ich komercyjny potencjał. Do podobnego wniosku można dojść po przeczytaniu "Wirusa" autorstwa Guillermo del Toro i Chucka Hogana. Zapewne za sprawą renomy meksykańskiego reżysera można byłoby oczekiwać co najmniej dobrej lektury i głębokich myśli, jak w "Labiryncie fauna" czy "Kręgosłupie diabła", a przynajmniej porządnej akcji pokroju "Hellboya". Niestety jego literacki debiut nie zachwyca.
Książka rozpoczyna się od opowieści pewnej rumuńskiej babki dotyczącej potworności kryjących się w mrokach nocy. Typowa folklorystyczna legenda z końca XIX wieku, mająca na celu wzbudzenie trwogi w dziecięcych sercach i nadanie kształtu niepojętym zdarzeniom. Wiele dziesięcioleci później na nowojorskim lotnisku osiada samolot z Europy. Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie fakt, że tuż przed lądowaniem stracono kontakt z załogą, a stojąca na pasie maszyna kompletnie zamarła – brak rumoru pasażerów, włączonego oświetlenia czy jakichkolwiek oznak życia na pokładzie. Na miejsce zdarzenia przybywają pracownicy CDC, jednostki rządowej ds. rozprzestrzeniania się chorób, na czele z doktorem Ephraimem Goodweatherem, podejrzewając istnienie potencjalnego zagrożenia biologicznego. Okazuje się, że wszyscy pasażerowie, prócz czterech, są martwi, a ich organizmy pozbawiono krwi. Obawiając się wybuchu epidemii nieznanego wirusa, służby postanawiają poddać maszynę i związanych z nią ludzi kwarantannie. Jednak to, co z czasem odkryje dr Goodweather, zburzy jego dotychczasowe medyczne i osobiste poglądy.
Gdyby nie wielka informacja na okładce książki, że dotyczy ona wampirów, czytelnik przez dobre ponad dwieście stron powieści nie byłby w stanie w pełni stwierdzić, że właśnie to jest tematem przewodnim. Oczywiście istniałaby sfera domysłów, ale wciąż nie byłoby pewności. Niestety, wydawca postanowił zburzyć napięcie i na wstępie wyjawić tajemnicę książki, nie tylko informacjami na obwolucie, ale także umieszczając wewnątrz wymowne ryciny. Był to pewnie celowy zabieg marketingowy, skierowany do określonej grupy czytelniczej, ale moim zdaniem niepotrzebnie rujnującym wątek domniemań.
Szczerze powiedziawszy, "Wirus" nie jest zbyt odkrywczą lekturą. Elementy skażenia biologicznego i działalność amerykańskich służb epidemiologicznych były poruszane w wielu książkach i filmach akcji, m.in. "Strefa skażenia" Richarda Prestona czy "Ebola" Williama T. Close’a. Natomiast rozprzestrzenianie się wampiryzmu za sprawą wirusa to kalka dobrze znanych motywów ze świata zombie. Oczywiście bazowanie na dotychczasowych dokonaniach innych twórców nie jest grzechem, a raczej szarą codziennością w świecie literatury, to jednak patrząc na dorobek artystyczny del Toro, spodziewałem się, że będzie on raczej tworzył nowe, niż powtarzał stare schematy. Owszem, autorzy wprowadzili nieco własnych elementów do postaci wampirów, jak brak genitaliów, transmutacja organów wewnętrznych czy wychodzące z krtani żądło, to jednak pozostaje wrażenie, że nie jest to na tyle unikalny wkład, by ogłosić nowy model dzieci nocy.
Patrząc na treść i objętość pierwszego tomu trylogii, oczekiwać można byłoby przynajmniej dobrej, soczystej lektury. Niestety, pod tym względem "Wirus" także nie zachwyca. Dialogi wydają się sztuczne, bez polotu, jakby wypluwane z ust bohaterów niczym bełkot. Brakuje rozbudowanych wymian zdań, które miałyby znaczący wpływ na fabułę. Twórcy ograniczyli się do krótkich fraz, a jeśli pojawiały się dłuższe wypowiedzi, to nie wydawały się naturalne, stanowiąc raczej zlepek bezdźwięcznych słów.
Z drugiej strony, skupiono się bardziej na krótkich opisach przeszłości postaci wplecionych w główny nurt książki, dając głos narratorowi zamiast samym bohaterom, zapewniając pobieżny wgląd w kierujące nimi motywy, co miałoby doprowadzić do wykształcenia przez czytelnika opinii na ich temat lub stworzenia emocjonalnej więzi. Problem stanowi jednak fakt, że w trakcie czytania tytułu nie dało się sformułować o nich konkretnego zdania. Szczerze powiedziawszy, nie jestem nawet w stanie powiedzieć, czy czułem jakiekolwiek negatywne emocje w stosunku do antagonistów występujących w "Wirusie". Jest to nadzwyczaj dziwne, zważywszy na dość pokaźne gabaryty lektury. Postacie są potraktowane po macoszemu, jako elementy danego zdarzenia, a nie ich pełnoprawni bohaterowie. W przypadku dr Goodweathera były próby bliższego poznania naukowca, jednak w ostatecznym rozrachunku zapewniono tylko suche informacje pozbawione emocjonalnego ładunku, który mógłby wywołać w czytelniku jakąkolwiek głębszą reakcję.
Początkowo akcja książki zapowiadała się bardzo ciekawie. Tajemnica skrywana przez "martwy" samolot oraz późniejsze medyczne badania osób poddanych kwarantannie i ich przemiana intrygowały. Jednak z czasem wątki zaczęły przypominać typowe sensacyjne kino grozy, w którym grupa ludzi zaczyna walczyć z wampirami przy pomocy wymyślnych broni. Z niewiadomych przyczyn bohaterowie dobrze władają bronią białą i nie paraliżuje ich naturalny, ludzki strach przed nieznanymi, mrocznymi mocami. Co więcej, dr Goodweather dość szybko zdaje się przekonywać do paranormalnych zdarzeń, mimo naukowego wykształcenia.
"Wirus" to dość przeciętna książka o wampirach w XXI wieku. Nie ukrywam, że wiązałem z tym tytułem większe nadzieje, głównie z powodu udziału del Toro, którego wyobraźnia i niekonwencjonalne podejście do fabuły w kinematografii zapewniły mu wiele nagród oraz wiernych widzów. Niestety, najwidoczniej zbyt dużą rolę w tworzeniu powieści odegrał Chuck Hogan, znany z sensacyjnych tytułów, degradując pozycję do poziomu zwykłej beletrystyki. Co więcej, na podstawie trylogii powstał serial o tym samym tytule i po pierwszych odcinkach mogę rzec, że jest nieco lepiej, ale na ostateczny werdykt trzeba będzie jeszcze poczekać.
Dziękujemy wydawnictwu Zysk i S-ka za dostarczenie egzemplarza recenzenckiego.
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz