Ja, inkwizytor. Wieże do nieba

4 minuty czytania

ja, inkwizytor, wieże do nieba, okładka

To moja pierwsza recenzja książki Jacka Piekary, aczkolwiek cykl o Mordimerze Madderdinie znam doskonale. "Ja, inkwizytor. Wieże do nieba" jest kolejnym tomem przygód inkwizytora, choć i tym razem nie doczekaliśmy się kontynuacji, a jedynie spojrzenia wstecz na to, co wydarzyło się wcześniej i dotąd czytelnikowi nie było znane.

Wraz z książką otrzymujemy dwa opowiadania. Każde z nich jest długie i stanowią w sumie 377 stron powieści. W pierwszym, Mordimer nie jest jeszcze licencjonowanym inkwizytorem, a jedynie pomaga swojemu mistrzowi, Albertowi Knotte. W mieście Lahstein ktoś morduje młode i piękne kobiety. Sprawca srogo je oszpeca, posuwając się nawet do ćwiartowania zwłok, co przynosi mu mało chlubny przydomek "Rzeźnik". Sprawę dodatkowo komplikuje fakt, iż ofiarami są służki tutejszej margrabiny, która, mówiąc delikatnie, swoim dość... szorstkim usposobieniem zjednała sobie wielu wrogów. Zwykle przedstawiciele Świętego Officjum nie zajmują się tego typu sprawami, ale przyszła zleceniodawczyni oferuje całkiem przyzwoitą sumkę za zdemaskowanie sprawcy i oddanie go w ręce sprawiedliwości. Trop wiedzie do malarza Neumanna, jednak wizyta u rzeczonego nie przynosi żadnych rezultatów. Mordimer musi sobie radzić sam, gdyż jego towarzysz i mentor, Knotte, lwią część czasu spędza na upajaniu się alkoholem oraz cielesnych uciechach. A przynajmniej tak się na pierwszy rzut oka wydaje, gdyż, jak zawsze, Piekara tworzy postacie, które okazują się w rzeczywistości być kimś innym. Także wynik śledztwa i osoba sprawcy nie są aż tak jednoznaczne, a Mordimer będzie musiał wybierać między prawdą a uzyskaniem pozytywnej opinii swego przełożonego, która zadecyduje o awansie na inkwizytora.

W opowiadaniu tym widać, iż autor pokusił się o rozbudowane opisy. Często jednak są one zbędne i powtarzają znane lub całkiem niedawno poznane informacje. Także sama intryga nie należy do specjalnie wymyślnych, stawiając na znany i sprawdzony patent. Brakuje jakiegoś ciągu wydarzeń – pozyskiwanie kolejnych wiadomości opiera się na przypadkowych poszlakach, które jakimś cudownym sposobem zawsze trafiają do Madderdina. Przyszłemu inkwizytorowi pozostaje jedynie je sprawdzić i połączyć ze znanymi już faktami.

Druga historia, której nazwa stanowi zarazem drugi człon tytułu całej książki, przedstawia nam rywalizację dwóch budowniczych, którzy postawili sobie za cel budowę największej i najwspanialszej katedry w odległej Christianii. Jednym z architektów jest były uczeń Akademii, dlatego też Święte Officjum podejmuje się zadania wyjaśnienia pogłosek o stosowaniu czarnej magii przez konkurenta. Ten ostatni, w osobie niejakiego Dietricha Schumanna, posiada niewątpliwie większą dozę swobody oraz środki finansowe, które niechybnie przyniosłyby mu zwycięstwo. Czytelnik domyśla się zatem, iż dawny uczeń Akademii, de Vriijs, pragnie oczernić konkurenta za wszelką cenę. Właściwie jednak nie znamy powodów pojawienia się Madderdina, już inkwizytora, gdyż, jak autor zaznacza, stosowny list z rozkazami zaginął i Mordimer może jedynie domyślać się swojej roli.

wieże do nieba

Tutaj Jacek Piekara postanowił wprowadzić nieco więcej akcji, co wyszło opowiadaniu na dobre. Niemalże na samym początku przedstawił głównego winnego, chcąc tym samym zmusić czytelnika do wysiłku w poszukiwaniu dowodów, które jednoznacznie przesądziłyby o winie Schumanna. Przyznam, iż cała historia wydała mi się dużo ciekawsza, zaś budowę katedry przyrównano tutaj do jednej z metod nawracania niewiernych bądź wciąż wątpiących. Pojawił się nawet wątek toruńskich pierniczków oraz równouprawnienia homoseksualizmu, aczkolwiek niezbyt rozbudowany, ale wpleciony dość umiejętnie. Szkoda tylko, iż zakończenie ponownie zdało się dość przewidywalne i w ten sposób można było odnieść wrażenie, iż autor dość nisko ocenia swoich czytelników.

Jednak nim dotrzemy do treści, przyjdzie nam się zmierzyć wzrokiem z okładką. Ta jest... brzydka. Przewodni obrazek raczej odstrasza swoją estetyką – zamiar zapewne celowy, aczkolwiek twarz inkwizytora jest naznaczona jakimiś bliznami, co wygląda nieco groteskowo. Cieszą oczywiście wypuklenia liter tytułu oraz sama grubość okładki, która powinna lepiej znosić ciężkie warunki, panujące choćby w podróży. Wewnątrz podziwiać możemy ilustracje będące dziełem Dominika Brońka. Dziwi jednak ich rozmieszczenie w całej książce – czasem aż prosi się o wizualizację pewnych sytuacji, podczas gdy dane nam będzie oglądanie chociażby kata – i to dwukrotnie, za każdym razem w nieco innym stroju. Im dalej, tym lepiej, dlatego pod koniec możemy cieszyć oczy ładnie namalowanymi kobietami, które niejako ratują ogólny odbiór ilustracji. Każdą stronę powieści odpowiednio "postarzono", dzięki czemu ma kojarzyć się z dawnym manuskryptem czy księgą. Na szczęście owe ozdoby nie brudzą palców i nie ulegają rozmazaniu nawet przy dość usilnym pocieraniu. Na tylnej części okładki możemy przeczytać, iż czekają na nas dwie minipowieści, których "bohaterem i narratorem jest Mordimer Madderdin, świeżo promowany absolwent Akademii Inkwizytorium", podczas gdy autor nie raz w pierwszym opowiadaniu podkreśla, iż główny bohater owej promocji jeszcze nie uzyskał.

Czas na podsumowanie. "Ja, inkwizytor. Wieże do nieba" to kolejny zbiór opowiadań, który bazuje na znanym i rozpoznawalnym bohaterze. Autor mógł jednak pokusić się o pewne skrócenie historii i dodanie trzeciej, która w jakiś sposób odbiegałaby od tego, co mogliśmy poznać do tej pory. Książkę czyta się jak zwykle lekko i przyjemnie, historie dość szybko wciągają, lecz rozwiązanie zagadki nieco rozczarowuje. Sam czekałem raczej na ciąg dalszy "Łowców Dusz", niż na kolejne cofanie się w czasie. Daje mi to podstawy do twierdzenia, iż Piekara, póki co, nie wie, jak dalej pociągnąć losy swego najbardziej rozpoznawalnego bohatera i woli zagrać bezpieczniej, serwując nam historie ciekawe, aczkolwiek nie mające większego wpływu na przyszłe wydarzenia.

Dziękujemy wydawnictwu Fabryka Słów za dostarczenie egzemplarza recenzenckiego.

Ocena Game Exe
7
Ocena użytkowników
7.5 Średnia z 13 ocen
Twoja ocena

Komentarze

0
·
Niestety wygląda na to, że Piekarze nie tylko skończyły się pomysły na kontynuację serii, ale także w ogóle pomysły dotyczące Madderdina. Oba opowiadania zaczynają się ciekawie, ale w miarę przemierzania kolejnych stron robi się gorzej. Akcja wlecze się, są zbiegi okoliczności, o których pisze Courun, a także wkurzają niezwykłe wręcz klapki na oczach Mordimera. To ostatnie zapewne było zamierzone z powodu małego doświadczenia naszego inkwizytora, ale moim zdaniem zbyt przejaskrawione. W pierwszym opowiadaniu bardzo szybko można wywnioskować, kto jest winny, więc zakończenie po prostu rozczarowuje. Druga historia prezentuje się nieco lepiej, fakty nie są już tak jednoznaczne, a i zakończenie (a dokładniej epilog) jest w porządku.

Na pewno nie polecam ludziom, którzy przyzwyczaili się do twardego Mordimera, z Kostuchem u boku, i którzy innej wizji inkwizytora nie zniosą. W tych dwóch opowiadaniach nasz bohater jest nieco fajtłapowaty i ma niesłychanie dziwne poglądy na świat.

Na wysokim poziomie jak zwykle stoi wydanie książki przez Fabrykę Słów. Okładka faktycznie nieco przekombinowana, ale zawartość jest świetna. Książce dałbym 6, bo to zdecydowanie nie jest poziom poprzednich części.

Dodaj komentarz

 
Męczą Cię captche? , a problem zniknie. Zajmie to mniej niż rozwiązanie captchy!
Wczytywanie...