Nie do końca mam pewność, od czego zaczęła się moja fascynacja literaturą fantasy zza wschodniej granicy. Od "Jesiennych ogni" Komarowej (o których pewnie kiedyś napiszę) czy może cyklu o wiedźmie spod pióra Olgi Gromyko. Wiem jedno: po pierwszych stronach historii Wolhy Rednej przepadłam. Wyobraźcie więc sobie moją radość, gdy okazało się, że ukazuje się kolejna książka tej autorki – "Wierni wrogowie", których akcja rozgrywa się wprawdzie w tym samym świecie, co wcześniej, ale wiele lat przed narodzinami rudej i wrednej studentki magii.
Tytuł wręcz idealnie odwzorowuje treść książki. Głównymi bohaterami są: Szelena (wilkołak nienawidzący magów i jednocześnie narratorka) oraz Weres (mag nienawidzący wilkołaków). Mężczyzna najwyraźniej miał ochotę sprawić sobie nowe futro ze skóry wilkołaka, nie przewidział tylko, że karczemni bywalcy postanowią go wysłać w podróż na tamten świat. Gdyby im się to udało – nie byłoby historii. Z niezrozumiałych powodów Szelena nie zostawiła wroga na śmierć, ale go odszukała i – o zgrozo! – zaciągnęła do swego leża (czyt. chatki), by się nim zaopiekować. Kto jak kto, ale ona z pewnością miała odpowiednie kwalifikacje. Dzięki swemu wilczemu nosowi z łatwością rozpoznawała, czy i co warte są różne zioła. Coś mam wrażenie, że nikt nie miałby jej za złe, gdyby wygryzła (no, nie dosłownie) swojego szefa z interesu (pracowała jako pomocnik znachora).
Sielankę gospodyni domu przerywał najpierw Rest – dzieciak będący uczniem niedoszłego trupa, chcący go pomścić, potem kudłak (potomek wilka i wilkołaka), którego pojawienie się było jedynie preludium do dalszych problemów (i przy okazji – pretekstem do posłania komuś niezwykle śmierdzącego prezentu w postaci martwych od kilku dni wron), aż w końcu cała horda strażników miejskich (ot, przysłowiowe widły i pochodnie), skutecznie i nieodwołalnie zmuszająca Szelenę do opuszczenia leża i zwiewania, gdzie pieprz rośnie. Do tego w towarzystwie Weresa i jego protegowanego!
Gromyko zdecydowanie nie byłaby sobą, gdyby do kotła zawierającego osobowość bohaterki nie dosypała naprawdę sporej dawki sarkazmu, ironii, złośliwości. Na linii wilkołak – mag (i reszta kompanii, bowiem gromadka powiększa się chociażby o smoka) ciągle dochodzi do tarć, aż iskry strzelają. Najchętniej jedno posłałoby drugie do ghyra czy leszego, ale nie wiadomo kiedy został zawarty sojusz (prawie jak między dwoma wrogimi trollimi klanami, by móc skopać trzeci). Jak więc widać – mimo zachowywania pozorów wrogości, wciąż trzymali się razem, niczym starzy przyjaciele, zdolni skoczyć za sobą w ogień.
Autorka lekkości pióra nie straciła. W trakcie lektury nierzadko parskałam śmiechem, nie mogłam się też oderwać od książki. Jednakże w odróżnieniu od cyklu o wiedźmie – tu wkrada się mrok. Szelena nie jest dzieckiem, które zostało znalezione przez jednego z wykładowców Starmińskiej Wyższej Szkoły Magii, Wróżbiarstwa i Zielarstwa, lecz wilkołakiem, mającym za sobą nie tylko wiele lat życia, ale także bolesne wydarzenia, stanowiące wciąż zadrę w sercu. Może i wspomniany mrok nie jest mocno odczuwalny, niemniej jednak – istnieje.
Fabuła jest wartka, wciągająca. Chwilami przewidywalna (baaardzo rzadko, przynajmniej mi wiele nie udało się rozgryźć), przeważnie jednak nie. Pojawiają się retrospekcje – krótkie, teoretycznie wyrwane z kontekstu fragmenty przeszłości, niosące ze sobą dużą dawkę niepokoju. Bohaterowie – zgrabnie skonstruowani, wyraziści; każdy z członków drużyny ma w sobie to "coś", w efekcie czego usunięcie z niej kogokolwiek spowodowałoby, że byłaby to zupełnie inna powieść. Co ciekawe, Gromyko ma chyba tendencję do tworzenia par "ludzko-nieludzkich", z tym, że role zostały odwrócone – teraz to kobieta (wcześniej – Len, wampir) szczyci się odmiennością. Chociaż, co tu dużo mówić – w "Wiernych wrogach" wręcz roi się od nieludzi. I bynajmniej nie jest to wadą.
Jeśli chodzi o samo wydanie – muszę przyznać, że przypadło mi do gustu. Wprawdzie ciężar książki jest zaskakujący (nierzadko trzymałam w rękach znacznie grubsze, ale lżejsze pozycje), nie zmienia to jednak faktu, iż okładka jest wręcz zachwycająca – rysowana, nie złożona z różnych stocków. Nawet jeśli grafik wspomagał się gotowcami (mówię o tle, czyli krajobrazie), to nałożył na nie wystarczająco dużo photoshopowej farby, by nie było tego widać. Sam papier jest olśniewająco biały, do tego każda strona została ozdobiona w zewnętrznych rogach (a tu już ewidentnie w ruch poszedł stock, tyle że wyprany z kolorów). Urzekło mnie także zastąpienie trzygwiazdkowych separatorów ozdobnymi znaczkami (runami?). Niestety, wrażenie psuje kulejąca korekta. Na polu przecinkowym zdecydowanie odniesiono porażkę, ale to od biedy można jeszcze przeboleć; gorzej, że natknęłam się na błędy typu "do" (zamiast "to"), "niemniej" (kiedy zdecydowanie powinno być "nie mniej") czy "druga druga" (docelowo "druga driada"?). Jednakże takie błędy mogę jeszcze przełknąć; zdecydowanie gorzej by było, gdybym natrafiła na "potęrzny bochater, pżed kturym uciekajoł najwienksze zakapiory". Uch, aż mi oczy krwawią od tego przykładu...
Podsumowując – książkę polecam z czystym sumieniem. I choć zdziwiłam się, gdy odkryłam, iż "Wierni wrogowie" to pierwszy tom cyklu (pozycja wydaje się być zamkniętą całością, przyznaję jednak – jest furtka, mogąca sugerować ciąg dalszy), to jedno jest pewne – po następne dzieło pisarki sięgnę z najwyższą przyjemnością. Uprzedzam – nie tylko ta książka, ale i poprzednie utwory autorki nie są dla każdego. Taki styl ("grafomański", jak miał czelność stwierdzić jeden ze "starych znajomych"; niech mu ziemia lekką będzie) trzeba wręcz lubić. Mnie akurat zachwyca.
Dziękujemy wydawnictwu Papierowy Księżyc za dostarczenie egzemplarza recenzenckiego.
Komentarze
Ale jak już zaznaczałam - trzeba lubić tego typu styl i humor.
Dodaj komentarz