Fragment książki

10 minut czytania

JEDEN

Wojna.

Niektórym z członków Kirin Tor, rady magów, która rządziła niewielką krainą Dalaran, zdawało się, że świat Azeroth nigdy nie zaznał niczego innego, jak tylko ciągłego rozlewu krwi. Przed utworzeniem Sojuszu z Lordaeron były trolle, a kiedy w końcu ludzkość poradziła sobie z tym wstrętnym zagrożeniem, pierwsza fala orków spadła na krainy, wydostając się z przerażającego rozdarcia w samej materii wszechświata. Z początku zdawało się, że nic nie będzie w stanie powstrzymać tych groteskowych napastników, jednak co wpierw było straszliwą rzezią, wkrótce przekształciło się w męczącą sytuację patową. Bitwy wygrywano przez zmęczenie. Setki ginęły po obu stronach, bez żadnego, jak się zdawało, powodu. Przez lata Kirin Tor nie było w stanie przewidzieć zakończenia.

To jednak wreszcie się zmieniło. Sojuszowi udało się odepchnąć Hordę, a w końcu całkiem ją rozgromić. Nawet wielki wódz orków, legendarny Orgrim Młot Zagłady, nie był w stanie powstrzymać nacierających armii i w końcu skapitulował. Za wyjątkiem kilku klanów-renegatów, ci najeźdźcy, którzy przeżyli, zostali zamknięci w enklawach pilnowanych przez oddziały wojskowe, którymi dowodzili osobiście rycerze Srebrnej Dłoni. Po raz pierwszy w ciągu bardzo wielu lat trwały pokój zdawał się być możliwością, nie tylko słabą nadzieją.

A jednak członkowie wewnętrznej rady Kirin Tor wciąż odczuwali niepewność. Dlatego też najwyżsi z najwyższych spotkali się w Komnacie Powietrza, nazwanej tak, gdyż zdawała się być pomieszczeniem bez ścian, pod ogromnym, ciągle zmieniającym się niebem, na którym chmury, słońce, księżyc i gwiazdy pędziły, jakby przyspieszono czas. Szara, kamienna podłoga z błyszczącym rombem symbolizującym cztery żywioły była jedynym materialnym elementem tej sceny.

Czarodzieje odziani w ciemne płaszcze, które zasłaniały nie tylko twarze, lecz i figury, wydawali się migotać zgodnie z poruszeniami na niebie, jakby sami również byli jedynie iluzją. Chociaż znajdowali się wśród nich zarówno mężczyźni jak i kobiety, można było to odkryć jedynie wtedy, gdy któreś z nich przemówiło. Wówczas twarz mówcy stawała się częściowo widoczna, choć nie w pełni.

Na tym spotkaniu było ich sześcioro. Sześcioro najstarszych rangą, choć niekoniecznie najbardziej utalentowanych. Przywódców Kirin Tor wybierano na różne sposoby, a magia była tylko jednym z nich.

- Coś się dzieje w Khaz Modan – oznajmił pierwszy z nich stentorowym głosem. Na chwilę pojawił się niewyraźny zarys brodatej twarzy. Przez jego ciało przepływały tysiące gwiazd. – Niedaleko jaskiń klanu Smoczej Paszczy lub w ich środku.

- Powiedz nam coś, czego jeszcze nie wiemy – powiedział zgrzytliwym głosem drugi czarodziej, kobieta, prawdopodobnie w zaawansowanym wieku, ale o silnej woli. Blask księżyca przez chwilę przenikał jej kaptur. – Teraz, kiedy wojownicy Młota Zagłady się poddali, a sam wódz zniknął, to jeden z ostatnich punktów oporu orków.

Pierwszy mag najprawdopodobniej poczuł się tym urażony, jednak odpowiadał spokojnie.

- Dobrze! Może to was bardziej zainteresuje – uważam, ze Skrzydła Śmierci znów się pojawił.

To zaskoczyło pozostałych, nawet starszą kobietę. Noc nagle zmieniła się w dzień, ale czarodzieje zignorowali coś, co dla nich było zwyczajnym zjawiskiem w komnacie. Chmury przepłynęły przez głowę trzeciego maga, który najwyraźniej nie wierzył w to stwierdzenie.

- Skrzydła Śmierci nie żyje! – stwierdził. Jego sylwetka, jako jedyna w komnacie, wskazywała na nadwagę. – Spadł do morza wiele miesięcy temu, po tym jak ta właśnie rada i wybrani przez nas najsilniejsi czarodzieje zadali mu śmiertelny cios! Żaden smok, nawet on, nie przeżyłby takiego ataku!

Część magów pokiwała głowami, ale pierwszy kontynuował.

- A gdzie ciało? Skrzydła Śmierci był inny niż wszystkie smoki. Nawet zanim gobliny przymocowały płyty z adamantium do jego skóry, stanowił zagrożenie większe niż Horda...

- Ale jaki masz dowód na jego dalszą egzystencję? – Pytanie padło z ust młodej kobiety, z pewnością znajdującej się kwiecie życia. Nie była tak doświadczona jak pozostali, ale na tyle silna, by zostać członkiem rady.

- Śmierć dwóch czerwonych smoków z miotu Alexstraszy. Rozdartych w taki sposób, że mógł to zrobić tylko ktoś z ich rodzaju, i to ogromny.

- Są inne duże smoki.

Rozpoczęła się burza, błyskawice i deszcz spadały na czarodziejów, jednak nie dotykały ani ich, ani podłogi. Burza w mgnieniu oka przeminęła i płonące słońce znów pojawiło się na niebie. Pierwsi z Kirin Tor ani trochę się tym nie zainteresowali.

- Najwyraźniej nigdy nie widziałaś dzieła Skrzydeł Śmierci, gdyż wtedy byś czegoś takiego nie powiedziała.

- Może być tak, jak mówisz – wtrącił piąty mag. Zarys elfiej twarzy pojawił się i zniknął szybciej niż burza. – A jeśli tak, sprawa jest poważna. Jednak nie możemy się tym teraz zajmować. Jeśli Skrzydła Śmierci żyje i atakuje potomków swojego największego rywala, to przynosi nam to korzyść. W końcu Alexstrasza jest wciąż więźniem klanu Smoczej Paszczy i to jej pomiot orki wykorzystują od lat do szerzenia chaosu we wszystkich krainach Sojuszu. Czy już zapomnieliśmy o tragedii Trzeciej Floty z Kul Tiras? Sądzę, że admirał Daelin Proudmoore nigdy jej nie zapomni. W końcu stracił tam swojego najstarszego syna i sześć wspaniałych statków wraz z załogami, kiedy spadły na nie ogromne czerwone lewiatany. Proudmoore z chęcią dałby medal Skrzydłom Śmierci, gdyby okazało się, że to on odpowiada za te dwa zgony.

Nikt nie sprzeciwił się tym słowom, nawet pierwszy mag. Ze wspaniałych okrętów pozostały tylko kawałki drewna i kilka poszarpanych trupów znaczących miejsce całkowitej destrukcji. Trzeba było przyznać admirałowi Proudmoore, że się nie załamał i natychmiast zarządził wybudowanie nowych statków, po czym kontynuował walkę.

- A, jak już mówiłem wcześniej, nie możemy się obecnie zajmować tą sytuacją, zwłaszcza że pojawiły się inne problemy, które musimy natychmiast rozwiązać.

- Mówisz o kryzysie w Alterac, nieprawdaż? – zagrzmiał brodaty mag. – Czemuż ciągłe utarczki między Lordaeron i Stromgarde miałyby nas bardziej martwić niż możliwość powrotu Skrzydeł Śmierci?

- Ponieważ teraz do sporów dołączyło się Gilneas. Ponownie magowie byli poruszeni, nawet milczący szósty. Cień ze śladami nadwagi zbliżył się do elfa.

- Dlaczego kłótnia dwóch królestw o ten żałosny kawałek ziemi miałaby interesować Genna Szarą Grzywę? Gilneas znajduje się na końcu południowego półwyspu, dalej od Alterac niż jakiekolwiek inne królestwo Sojuszu!

- Naprawdę musisz pytać? Szara Grzywa zawsze chciał być przywódcą Sojuszu, chociaż powstrzymywał swoje armie do chwili, kiedy orki zaatakowały jego granice. Jeśli kiedykolwiek zachęcał króla Terenasa z Lordaeron do działania, to tylko dlatego, żeby osłabić militarną potęgę Lordaeron. Teraz Terenas pozostaje przywódcą Sojuszu tylko dzięki naszej pracy i otwartemu wsparciu admirała Proudmoore.

Alterac i Stromgarde, sąsiadujące królestwa, nie zgadzały się ze sobą od początku wojny. Thoras Zguba Trolli wszystkimi siłami Stromgarde wsparł Sojusz z Lordaeron. Ponieważ górskie królestwo bezpośrednio graniczyło z Khaz Modan, zjednoczone działanie leżało w jego interesie. Nikt nie mógł również negować determinacji wojowników Zguby Trolli. Gdyby nie oni, orki w ciągu pierwszych tygodni wojny zajęłyby większą część terytorium Sojuszu, przez co wynik konfliktu mógłby być zupełnie inny i na pewno gorszy.

Alterac z kolei, choć jego przedstawiciele mówili wiele o odwadze i słuszności sprawy, nie szafował tak chętnie swoimi oddziałami. Podobnie jak Gilneas zaofiarował jedynie symboliczne wsparcie. O ile jednak Genn Szara Grzywa powstrzymywał się z powodu ambicji, lord Perenolde, jak mówiono, robił tak ze strachu. Nawet członkowie Kirin Tor zadawali sobie pytanie, czy Perenolde nie był gotów zawrzeć ugody z Młotem Zagłady, gdyby Sojusz załamał się pod nieustającym naporem Hordy.

Okazało się, że te obawy były uzasadnione. Perenolde rzeczywiście zdradził Sojusz, ale na całe szczęście jego fałszywe poczynania były krótkotrwałe. Terenas, kiedy tylko się o tym dowiedział, wprowadził wojska Lordaeron do Alterac i ogłosił stan wojenny. Ponieważ trwała wojna, nikt nie uznał za stosowne, by przeciw temu protestować, a szczególnie Stromgarde. Teraz jednak, kiedy nadszedł pokój, Thoras Zguba Trolli zaczął twierdzić, że Stromgarde powinno otrzymać jako słuszne zadośćuczynienie za wszystkie ofiary całą wschodnią część swojego zdradzieckiego sąsiada.

Terenas widział sprawę w innym świetle. Wciąż wahał się między dwoma możliwościami: mógł albo przyłączyć Alterac w całości do swojego królestwa, albo umieścić na jego tronie nowego, rozsądniejszego władcę... przypuszczalnie z sympatią patrzącego na Lordaeron. Jednak Stromgarde było lojalnym i wiernym sojusznikiem w walce i wszyscy wiedzieli, że Thoras Zguba Trolli oraz Terenas nawzajem się podziwiali. To sprawiało, że cała sytuacja polityczna była jeszcze bardziej przygnębiająca.

Tymczasem Gilneas nie miało takich związków z oboma uwikłanymi królestwami, zawsze izolowało się od innych krain zachodu. Zarówno Kirin Tor jak i król Terenas wiedzieli, że Genn Szara Grzywa pragnął się wtrącić nie tylko po to, by podnieść swój prestiż, ale także aby zrealizować swoje marzenia o ekspansji. Jeden z siostrzeńców lorda Perenolde’a uciekł do tego kraju wkrótce po zdradzie wuja i mówiono, że Szara Grzywa popierał jego prawa do sukcesji. Przyczółek w Alterac dawałby Gilneas dostęp do surowców, których południowe królestwo nie posiadało i pretekst do wysyłania swojej potężnej floty przez Wielkie Morze. Wtedy z kolei w równaniu pojawiłoby się Kul Tiras, gdyż ten morski naród bardzo dbał o utrzymanie władzy nad morzami.

- To rozerwie Sojusz – szepnął młody mag. Jego głos nosił ślady akcentu.

- Jeszcze do tego nie doszło – zwrócił uwagę elf – ale wkrótce może. Dlatego też nie mamy czasu na zajmowanie się smokami. Jeśli Skrzydła Śmierci żyje i postanowił odnowić wendettę przeciwko Alexstraszy, nie będę mu przeszkadzał. Im mniej smoków na tym świecie, tym lepiej. Ich czas już przeminął.

- Słyszałem – stwierdził głos nie noszący śladu akcentu, mogący równie dobrze należeć do mężczyzny jak i kobiety – że kiedyś elfy i smoki byli sojusznikami, nawet szanującymi się wzajemnie przyjaciółmi.

Elf odwrócił się do ostatniego maga – szczupłej, nawet wychudzonej postaci niewiele wyraźniejszej od cienia.

- To tylko bajki, zapewniam cię. Nie zniżylibyśmy się do współpracy z tak potwornymi bestiami.

Słońce i chmury zostały zastąpione przez gwiazdy i księżyc. Szósty mag pochylił się lekko, jakby w geście przeprosin.

- Najwyraźniej słyszałem nieprawdę. Mój błąd.

- Masz rację, że należy uspokoić sytuację – powiedział brodaty czarodziej do piątego. – I zgadzam się, że powinno być to dla nas najważniejsze. Mimo to nie możemy zignorować tego, co dzieje się wokół Khaz Modan. Nawet jeśli się mylę co do Skrzydeł Śmierci, to i tak, dopóki tamtejsze orki trzymaj ą w niewoli królową smoków, są zagrożeniem dla stabilności kraju.

- W takim razie potrzebujemy obserwatora – wtrąciła się starsza kobieta. – Kogoś, kto będzie pilnował spraw i powiadomi nas, kiedy sytuacja stanie się krytyczna.

- Ale kogo? W tej chwili nikogo nie możemy poświęcić!

- Jest ktoś taki. – Szósty mag przysunął się o krok. Jego twarz pozostawała w cieniu nawet wtedy, gdy mówił. – Rhonin...

- Rhonin?! – wybuchnął brodaty mag. – Rhonin! Po ostatniej katastrofie? Nie jest nawet godzien nosić szat czarodzieja! Stanowi większe niebezpieczeństwo niż nadzieję!

- Jest niestabilny – zgodziła się starsza kobieta.

- Szaleniec... – mruknął mag z nadwagą.

- Niegodny zaufania...

- Przestępca!

Szósty zaczekał, aż wszyscy się wypowiedzieli, po czym powoli pokiwał głową.

- Jest to jedyny uzdolniony czarodziej, bez którego możemy się obyć w tym momencie. Poza tym to prosta misja obserwacyjna. Nie zbliży się nawet do potencjalnego punktu zapalnego. Jego obowiązkiem będzie obserwacja i składanie nam raportów, to wszystko. – Kiedy nikt nie zaprotestował, ciemny mag dodał – Jestem pewien, że wyciągnął wnioski z przeszłości.

- Miejmy nadzieję – mruknęła starsza kobieta. – Może i osiągnął cel swojej ostatniej misji, ale większość jego towarzyszy kosztowało to życie.

- Tym razem wyruszy sam, przewodnik doprowadzi go jedynie do granic ziem kontrolowanych przez Sojusz. Nawet nie przekroczy granicy Khaz Modan. Magiczna kula pozwoli mu prowadzić obserwacje z pewnej odległości.

- Wydaje się to bardzo proste – stwierdziła młoda kobieta. – Nawet dla Rhonina. Elf skinął głową.

- W takim razie zgódźmy się na to i skończmy z tym tematem. Może, jeśli będziemy mieli szczęście, Skrzydła Śmierci połknie Rhonina i się nim zadławi, przez co uwolnimy się od obu. – Przyjrzał się pozostałym i dodał – Teraz jednak muszę zażądać, żebyśmy skoncentrowali się na obecności Gilneas w konflikcie o Alterac, i roli, jaką możemy odegrać, żeby go załagodzić...

* * *

Stał z opuszczoną głową, w takiej samej pozycji jak przez ostatnie dwie godziny, i koncentrował się. Komnatę wokół niego oświetlał tylko słaby blask bez żadnego widocznego źródła, ale i tak nie było co oglądać. Z boku stało krzesło, którego nie wykorzystał, a za nim, na grubej, kamiennej ścianie, wisiał gobelin przedstawiający skomplikowany wzór złotego oka na fioletowym polu. Pod okiem trzy sztylety, również złote, skierowane ostrzami do ziemi. Flaga i symbole Dalaranu, które strzegły Sojuszu w czasie wojny, nawet jeśli nie wszyscy członkowie Kirin Tor wypełniali swoje obowiązki z pełnym honorem.

- Rhonin – zabrzmiał głos bez śladu akcentu, dochodzący zewsząd i znikąd.

Spojrzał w ciemność zaskakująco zielonymi oczami spod czupryny w kolorze płomienia. Kiedyś jakiś uczeń złamał mu nos, a Rhonin, choć miał odpowiednie umiejętności, jakoś nigdy nie znalazł czasu, żeby go wyprostować. Mimo to był całkiem przystojny, miał silną, gładką szczękę i ostre rysy. Stale uniesiona brew nadawała jego twarzy nieco sardoniczny wyraz, jakby wszystko poddawał w wątpliwość. Wygląd ten sprawiał, że często miał kłopoty z mistrzami, w czym nie pomagała jego postawa, która odpowiadała jego minie.

Wysoki, smukły, odziany w szatę w kolorze nocnego nieba, wyglądał całkiem imponująco, co musieli przyznać nawet inni czarodzieje. Rhonin nie wyglądał na kogoś opornego, choć jego ostatnia misja kosztowała życie pięciu dobrych ludzi. Stał prosto i wpatrywał się w półmrok, chcąc się przekonać, skąd przemówi do niego mag.

- Wezwałeś mnie, więc czekam – szepnął czerwonowłosy czarodziej, nie bez pewnej niecierpliwości.

- Nic nie mogłem na to poradzić. Sam musiałem czekać, aż ktoś inny wspomni o tej sprawie. – Z mroku wyłoniła się wysoka postać, odziana w płaszcz z kapturem – szósty członek wewnętrznej rady Kirin Tor. – I tak też się stało.

Po raz pierwszy w oczach Rhonina pojawił się ślad zapału.

- A moja pokuta? Czy skończył się mój okres próbny?

- Tak. Zostaniesz przywrócony do naszych szeregów... pod warunkiem, że natychmiast zdecydujesz się podjąć misję o niezwykłej wadze.

- Pozostało im tak dużo wiary we mnie? – Gorycz powróciła do głosu młodego maga. – Po tym jak inni zginęli?

- Tylko ty im pozostałeś.

- To brzmi bardziej realistycznie. Powinienem był się domyślić.

- Weź to. – Ukryty w cieniu czarodziej wyciągnął smukłą, okrytą rękawiczką rękę.

Nad dłonią nagle pojawiły się dwa błyszczące obiekty – nieduża szmaragdowa kula i złoty pierścień z pojedynczym czarnym klejnotem.

Rhonin w taki sam sposób wyciągnął swoją dłoń... i pojawiły się nad nią dwa przedmioty. Uniósł oba i przyjrzał im się.

- Rozpoznaję magiczną kulę, ale nie wiem, czym jest ten drugi. Wydaje się potężny, ale, jak zgaduję, nie w sposób agresywny.

- Jesteś bystry, i właśnie dlatego w ogóle zdecydowałem się bronić twojej sprawy, Rhoninie. Znasz przeznaczenie kuli, pierścień będzie cię chronił. Udajesz się na terytorium, gdzie wciąż można napotkać orczych warlocków. Ten pierścień ochroni cię przed wykryciem przez nich. Niestety, z drugiej strony będzie nam utrudniał monitorowanie ciebie.

- A więc będę sam. – Rhonin uśmiechnął się sardonicznie do swojego opiekuna. – Przynajmniej będzie mniej prawdopodobne, że spowoduję niepotrzebne zgony...

- Jeśli o to chodzi, nie będziesz sam, przynajmniej dopóki nie dotrzesz do portu. Będzie cię eskortować łowca.

Rhonin pokiwał głową, choć najwyraźniej nie podobał mu się pomysł jakiejkolwiek eskorty, a szczególnie łowcy. Magowi nie układała się współpraca z elfami.

- Nie powiedziałeś mi jeszcze o mojej misji.

Okryty cieniem czarodziej oparł się, jakby usiadł na potężnym fotelu, którego młody mag nie mógł zobaczyć. Splótł przed twarzą palce rąk, zastanawiając się nad wyborem odpowiednich słów.

- Nie potraktowali cię łagodnie, Rhoninie. Niektórzy z rady zastanawiali się nawet nad ostatecznym wykluczeniem cię z naszych szeregów. Musisz zasłużyć na powrót i dlatego będziesz musiał wypełnić tę misję co do słowa.

- Brzmi to jak niezwykle trudne zadanie.

- Są z tą sprawą związane smoki... i tylko ktoś o twoich zdolnościach podoła zadaniu, tak uważa rada.

- Smoki... – Oczy Rhonina rozszerzyły się, kiedy usłyszał o lewiatanach. Mimo iż zwykle miał skłonność do arogancji, wiedział, że teraz brzmiał bardziej jak uczeń.

Smoki... Samo ich wspomnienie wzbudzało lęk w młodszych magach.

- Tak, smoki. – Jego opiekun pochylił się do przodu. – Nie daj się zmylić, Rhoninie. Nikt nie może wiedzieć o tej misji oprócz rady i ciebie. Nawet łowca, który będzie cię eskortować, ani kapitan statku, który wysadzi cię na brzegach Khaz Modan. Gdyby ktoś dowiedział się, wszystkie nasze plany mogłyby znaleźć się w niebezpieczeństwie.

- Ale jaka jest moja misja?

Zielone oczy Rhonina świeciły. Wyprawa będzie niezwykle niebezpieczna, ale mag jasno widział nagrodę. Powrót do szeregów czarodziejów i oczywiście zwiększenie prestiżu. Nic nie podnosiło pozycji czarodzieja w Kirin Tor szybciej niż dobra reputacja, choć nikt z wewnętrznej rady nigdy nie przyznałby się do tego faktu.

- Masz udać się do Khaz Modan – powiedział starszy mag z pewnym wahaniem – a kiedy tam dotrzesz, musisz podjąć kroki niezbędne do uwolnienia królowej smoków, Alexstraszy...

Komentarze

Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!

Dodaj komentarz

 
Męczą Cię captche? , a problem zniknie. Zajmie to mniej niż rozwiązanie captchy!
Wczytywanie...