Kiedy dobrych parę lat temu pierwszy raz zapoznałem się z "Ubikiem" Philipa K. Dicka, zapałałem ogromną chęcią przeczytania wszystkich jego dzieł. Każde było unikatowe, ukazujące w niepowtarzalny sposób chaos, jaki panował w głowie pisarza. Jednak tzw. "Trylogię Valisa", czyli "Valis", "Bożą inwazję" oraz "Transmigrację Timothy'ego Archera" z rozmysłem zostawiłem sobie na późniejszą okazję. Wszelkie opinie, jakie słyszałem, głosiły, że to najtrudniejsze pozycje w dorobku Amerykanina. Wszystkie trzy napisał w kilkanaście dni, co, patrząc na objętość tych książek, jest wynikiem przynajmniej zaskakującym. Stało się tak, bowiem Dick odczuwał już oddech Kostuchy na karku, a musiał podzielić się jeszcze z czytelnikami swoimi różnymi przeżyciami czy poglądami. Wizjoner czy szaleniec? Geniusz czy obłąkaniec? Cóż, nie bez powodu nazywa się go Dostojewskim science fiction.
"Valis" jest próbą zrozumienia i przekazania czytelnikom, co też przytrafiło się Philipowi K. Dickowi w 1974 roku. Jak twierdzi pisarz, padła na niego wtedy wiązka różowego światła, wtłaczając mu do głowy ogrom informacji – między innymi potwierdzony później przez lekarzy fakt medyczny o stanie zdrowia jego syna, Christophera – okazało się, że chłopak ma grożącą uwięźnięciem przepuklinę pachwinową, co niechybnie doprowadziłoby do jego zgonu. Oprócz tego miał przeplatające się wizje starożytnego Rzymu, w którym był Thomasem, chrześcijaninem prześladowanym przez Rzymian, wierzył, że poznał łacinę oraz grekę koine czy twierdził, że świat uciskany jest przez Imperium. W "Valisie" próbował podejść do wszystkich tych danych z wielu stron – sam występuje w książce, ale jako przyjaciel Konioluba Grubasa, alter ego Dicka, którego obarczył wspomnianymi wizjami. Ba, Philip często nie zgadza się z Koniolubem! Ponadto w fabule umieścił również znajomych – sarkastycznego Kevina i katolika Davida, dzięki którym mógł dogłębnie przeanalizować wszystkie zjawiska. Koniec końców wyszedł z tego potężny traktat filozoficzno-religijny.
Przyznam szczerze, że strasznie męczyłem się z lekturą tej powieści. Po pierwszych dwóch rozdziałach byłem koszmarnie zniechęcony. Jednak z każdą kolejną stroną stopniowo książka wciągała mnie coraz bardziej, aż ostatecznie zafascynowała mnie. Jeżeli nie czytaliście nigdy wcześniej żadnego dzieła Dicka, nawet nie sięgajcie po "Valisa", bo zdecydowanie raz-dwa rzucicie go w kąt. Nie da się go czytać w tramwaju czy w krótkiej przerwie między poważnymi zajęciami – musiałem robić sobie przerwy i odpocząć od szalonych wizji pisarza. Czasem chaos jest wręcz nie do zniesienia. Amerykanin bierze szczyptę interesujących go wątków z różnych religii czy filozofii, po czym robi z nich wybuchowy miks. Przeważa zdecydowanie gnostyczny pogląd na świat, bowiem w tym okresie autor był zafascynowany właśnie tą mitologią. Niemniej jednak czasem na jednej tylko karcie powieści pojawia się taka mieszanka postaci czy pojęć teologicznych, że trudno nadążyć za tym wszystkim. Gdyby chciało się sprawdzić i zrozumieć wszelkie wątki poruszane w "Valisie", to spędziłoby się na przekopywaniu internetu o wiele więcej czasu niż wymagała sama lektura. Czasem ścieżka ta prowadzi donikąd, bowiem Koniolub Grubas wtrącał w swoje myśli informacje, o których gdzieś tam kiedyś zasłyszał, samemu nie zagłębiając się w nie dostatecznie. Po prostu w taki sposób Dick tworzył swoją wizję świata, jaki mu pasował, jaki sobie wykoncypował – brał, co mu zwyczajnie kleiło się do własnych poglądów, resztę odrzucając. Zaskakująco, wynik jest naprawdę niesamowity.
O czym tak właściwie opowiada "Valis"? Grubas załamał się psychicznie po samobójstwie swojej przyjaciółki i zachorowaniu na nowotwór innej. Sam nie stronił od narkotyków, co z wrodzoną chęcią niesienia pomocy innym doprowadziło do odrzucenia myśli, jakoby Bóg czy wszechświat byli racjonalni. Obłąkany również targnął się wielokrotnie na swoje życie, za każdym razem nieudanie. Gdy w 1974 roku zyskał ogrom mistycznych informacji, próbował połączyć wszystkie fakty w całość. Jego koncepcje zmieniają się przez całą lekturę w zależności od rozwoju wypadków czy dyskusji z przyjaciółmi, jednakże przeważa myśl, jakoby nasz świat od początku był wybrakowany, irracjonalny, ale ktoś z zewnątrz próbuje go uratować, przysyłając racjonalne dane między innymi w postaci różowych wiązek światła – Zbawiciel, Zebra, Valis, Święta Zofia... Pomysłów jest wiele. Posegregowane paczki takich informacji zapisuje w swoim pamiętniku, który nazwał Egzegezą, i wyciągi z niego stanowią solidną część powieści. Oczywiście Amerykanin nie byłby sobą, gdyby w różnych fragmentach nie postanowił zaprzeczyć w ogóle pojęciu rzeczywistości, a konkretniej czasoprzestrzeni. Koniolub w pewnym momencie dochodzi do wniosku, że czas zatrzymał się w I wieku naszej ery i minęło zaledwie kilka, a nie dwa tysiące lat i wszystko pomiędzy jest tylko ułudą, mirażem. Gdy dodamy do tego, że jednym z głównych "złych", przedstawicielem złowrogiego, irracjonalnego Imperium miałby być prezydent Nixon, robi się naprawdę ciekawie.
Czy powieść można w ogóle zakwalifikować do gatunku science fiction? To zależy tylko i wyłącznie od tego, jak ją odbierzecie – czy jako chaotyczny, nieskładny wytwór kompletnie obłąkanego umysłu, czy też ciekawą wizję alternatywnej rzeczywistości. A może to wszystko prawda? Tak czy siak fanów fantastyki naukowej mogę uspokoić – pojawiają się i trójocy ludzie z innej planety, strzelanie wiązkami laserów czy tytułowy Valis, czyli Rozległy Czynny Żywy System Informatyczny (Vast Active Living Intelligence System), będący właściwie nie wiadomo do końca czym – satelitą, pozaziemską inteligencją, Stwórcą? W pewnym momencie protagoniści udają się na film o tym samym tytule, którego scenariusz mógłby z powodzeniem być zalążkiem innej powieści Dicka, tu natomiast służy tylko jako sposobność do snucia kolejnych hipotez o racjonalnym pozaziemskim elemencie w naszej irracjonalnej rzeczywistości.
Jestem przekonany, że na podstawie moich powyższych wywodów nie do końca potraficie wyobrazić sobie, jak wygląda ta powieść... I słusznie, bo zupełnie nie potrafię przekazać jej treści. "Valis" absolutnie wymyka się próbom jakiegokolwiek szufladkowania, mocno mieszając czytelnikom w głowach. Co ciekawe jednak, chaos w gruncie rzeczy jest tylko pozorny, a każdy, kto zdecyduje się doczytać lekturę do końca, doceni fascynujące wizje Dicka. Czy są one jedynie wynikiem znacznego nadużywania narkotyków i choroby psychicznej? Być może, lecz Lech Jęczmyk w przedmowie doskonale punktuje niezaprzeczalne fakty – irracjonalny umysł raczej nie pamiętałby, że w aucie miejsce dla Konioluba Grubasa, będącego niczym innym, jak imaginacją Philipa K. Dicka, jest niepotrzebne. Amerykanin również miał swoją Egzegezę, ale na potrzeby "Valisa" zmienił poszczególne fragmenty i dostosował je na potrzeby książki. Muszę się zgodzić, że tylko ktoś świadomie planujący fabułę mógłby zrobić coś takiego. Pisarz owładnięty był myślą, że w naszym wszechświecie bój toczą ład i entropia – jako wielkiemu fanowi "Planescape: Torment" pogląd taki musiał się spodobać. Jeżeli, tak jak w grze, pokochaliście wszelkie metafizyczne elementy, tu też się nie zawiedziecie – zdecydowanie polecam, chyba że to wasza pierwsza lektura mistrza sf – w takim wypadku przeczytajcie uprzednio inne jego dzieła, a gdy się wam spodobają, sięgnijcie po "Valisa".
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz