Poniekąd chyba już znamy zwycięzcę najbliższego rozdania Oscarów w kategorii najlepsza animacja. "Zwierzogród" został przyjęty z takim zachwytem, że trudno wyobrazić sobie produkcję, która mogłaby pokrzyżować mu szyki. Mimo to część widzów liczy na jeszcze jedną niespodziankę. Kolejny hit Disneya, "Vaiana: Skarb oceanu", z pewnością miał szanse, żeby namieszać i nieoczekiwanie zostać nowym faworytem w wyścigu po statuetkę.
Nim jednak go obejrzymy, wcześniej przyjdzie nam zaznajomić się z krótkometrażówką pt. "Inner Workings". To dobra przystawka przed daniem głównym – pouczająca animacja, która zachęca do podejmowania decyzji sercem, a nie zawsze rozumem. Humorystyczne momenty mieszają się z gorzkimi, pokazującymi monotonność życia, która nas dotknie, jeśli będziemy do bólu pragmatyczni, unikając ryzyka, szaleństw czy zabawy. Sześciominutowa produkcja rozgrywa się w Kalifornii w latach 80. i ma nieco groteskowy klimat. Ogólnie była miłą niespodzianką (wcześniej o niej nie słyszałem) przed właściwym seansem.
"Vaiana: Skarb oceanu" to animacja, która od pierwszych chwil zachwyca warstwą wizualną. Piękne lokacje – plaże, dżungle – ale też fantastyczne stworzenia i morskie podróże to uczta dla oczu. Pod względem atmosfery całość trochę przywodzi namyśl świetnego "Lilo i Sticha", chociaż twórcy postawili na nieco inne doznania. Na pewno trzeba ich pochwalić zwłaszcza za jedną rzecz – skorzystanie z egzotycznej dla nas kultury. Mitologia hawajska to coś zupełnie nowego w filmach i przyciągającego uwagę.
W wierzenia Polinezyjczyków zagłębiamy się w umiarkowanym stopniu, lecz na tyle wystarczającym, że produkcja zdaje się świeża i niezwykła. Niestety w pozostałych elementach tych cech jej brakuje. O ile zapożyczenie paru konceptów nie budzi zastrzeżeń (piosenki jak w "Krainie lodu"), to fabuła i postacie wypadają szablonowo. Z niektórymi pomysłami już wcześniej mieliśmy do czynienia, więc wywołują wrażenie wtórności. Historia mogłaby wyglądać atrakcyjniej, ponieważ oparto ją na znanych motywach poszukiwania siebie (wbrew oczekiwaniom otoczenia) czy stawianiu czoła wątpliwościom. Przez to bywają momenty, że "Vaiana: Skarb oceanu" budzi znużenie.
Tę niedoskonałość scenariuszową przykrywają chwytliwe piosenki – nie na miarę wspomnianej "Krainy lodu", jednak nadal przyjemne, wpadające w ucho i odzwierciedlające charaktery postaci. Po raz kolejny otrzymujemy też dowód na to, że polski dubbing w animacjach potrafi trzymać wysoki poziom w przeciwieństwie do tego z filmów aktorskich. Zaletę produkcji stanowi również humor. Chociaż czasem jest zbyt schematyczny (np. w przypadku śmiesznie zachowujących się zwierząt), to ma momenty, gdy niespodziewanie wywołuje radość i uśmiech na twarzy – zarówno u młodszego, jak i starszego widza. Ten drugi na pewno doceni także nawiązanie do "Mad Maxa: Na drodze gniewu".
Akcja w paru scenach przybiera efektowną formę, natomiast relacje dwójki bohaterów okazują się elektryzujące, głównie dzięki Mauiemu. Niegdyś potężny półbóg nie jest najlepszą osobą do współpracy, lecz jego styl bycia, wydający się początkowo aroganckim, natychmiast skutkuje rosnącą sympatią. Vaiana prezentuje się zbyt stereotypowo – ot, dziewczyna o silnej osobowości i z marzeniami. Jednak muszę przyznać, że dla najmłodszych będzie doskonałą idolką, chociaż mam nadzieję, że za chwilę zostanie zrzucona z podium przez Elsę i Annę, które powrócą w 2018 roku.
"Vaiana: Skarb oceanu" to niezły film dla osób w każdym wieku, choć pewna wtórność powoduje, że odbiera się go z powściągliwym entuzjazmem. Disney nie wyprodukował następnej wyśmienitej produkcji, a "Zwierzogród", "Kraina lodu" i inne starsze animacje są o wiele lepsze od historii Vaiany i Mauiego. Niemniej jednak można wybrać się na nią do kina, szczególnie jeśli ma się własne pociechy lub przynajmniej młodsze rodzeństwo. W końcu to wciąż przyjemna i mądra rozrywka.
Za seans dziękujemy firmie Cinema City.
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz