Uczta dla wron: Cienie śmierci

2 minuty czytania

"Uczta dla wron" to czwarty tom z planowanych siedmiu sagi fantasy Pieśni Lodu i Ognia. W Polsce został podzielony na dwie części: "Cienie śmierci" oraz "Sieć spisków". Jest to swego rodzaju środek podróży, którą serwuje nam George R.R. Martin. Czy autorowi udało się utrzymać wysoki poziom z poprzednich części?

Pierwszą rzeczą, która rzuca się w oczy od początku czytania książki, jest styl autora. Martin nadal w sposób bardzo subtelny, ale zarazem i z wielkim rozmachem opisuje ogromny świat Westeros oraz Essos. Autor używa niezwykle bogatej palety słów podczas przedstawiania nam każdego zakątka tej fantastycznej krainy. I tak przewracając kartki, traktujące o żelaznych ludziach, możemy wręcz usłyszeć szum fal, który dobiega zza liter alfabetu. Podróżujemy również po Królewskiej Przystani, która pełna jest intryg, zdrad oraz knowań, toczących się w śmiertelnej grze o tron. Nie można także pominąć wspaniale scharakteryzowanego Dorne, gdzie gorące piaski wchłonęły już niejednego rycerza.

Warto tu wspomnieć o historii, jaką Martin buduje skrupulatnie już od pierwszej części. W "Cieniach śmierci" bohaterowie często odnoszą się do dawnych wydarzeń, mających miejsce setki lat przed ich pojawieniem. Poznajemy również losy rycerzy, których imiona obrosły legendą, a pamięć o nich przywracana jest w bohaterskich pieśniach minstreli. W czwartym tomie sagi dowiadujemy się wielu nowych rzeczy o rodzinie Targaryneów, których upadek doprowadził do władzy znanego z poprzednich części Roberta Baratheona.

Jak zawsze Martin poświęca dużo uwagi problemom wewnętrznym herosów powieści. Dzięki zgłębianiu psychiki bohaterów, czytelnik może lepiej zrozumieć podejmowane przez nich decyzje. Nasi ulubieńcy regularnie stają przed skomplikowanymi problemami, których wynik bardzo często nie jest jednoznaczny. Wydaje się, że protagonista u pisarza jest skazany na wewnętrzną udrękę i szereg zadań, mających na celu sprawdzenie jego siły woli. Chociaż bohaterów w książce jest naprawdę wielu, to ten schemat wydaje się być przez autora dość często powielany.

Sporym zaskoczeniem był dla mnie brak w "Cieniach śmierci" ulubionych postaci z poprzednich części cyklu. Przyznam szczerze, że byłem zawiedziony takim rozwiązaniem i wpłynęło ono negatywnie na postrzeganie całej powieści. Zamiast "weteranów", Martin postanowił nas bliżej zapoznać z Żelaznymi Wyspami, a także słonecznym Dorne. Nowi bohaterowie, którzy się tam pojawiają, poszerzają całą historię o kolejne miejsca i intrygi, dzięki czemu uniwersum staje się bardziej kompletne. Z jednej strony jest to interesujący zabieg, który dodaje powieści jeszcze większego rozmachu. Nie potrafiłem jednak zżyć się z nowymi postaciami tak, jak miało to miejsce z ich starszymi odpowiednikami, więc taki pomysł nie do końca przypadł mi do gustu.

Największym minusem "Cieni śmierci" jest jednak akcja. W czwartym tomie cyklu siadła ona całkowicie. Przez pięćset stron książki zmuszeni jesteśmy poznawać kolejne intrygi i spiski, jakie rządzą w królestwie. Brak tu nagłych zwrotów akcji i nieoczekiwanych wydarzeń, do których autor nas przyzwyczaił w poprzednich częściach. Uważam, że Martin, chcąc być niezwykle drobiazgowy, pragnie pokazać czytelnikom pewne zależności świata, których następstwem będą spektakularne wydarzenia w następnych tomach.

"Uczta dla wron: Cienie śmierci" jest z pewnością książką, której niczego nie można zarzucić pod względem językowym. Autor wypracował sobie styl, stawiający go w samym panteonie pisarzy fantasy. Jest to jednak powieść skierowana głównie do fanów całego cyklu. Jej największą wadą jest zdecydowane obniżenie akcji względem części poprzednich. Nagłe wprowadzenie nowych bohaterów również nie jest zabiegiem w pełni udanym. Biorąc jednak pod uwagę wszystkie plusy i minusy powieści, jest to nadal silny reprezentant literatury fantasy, obok którego nie można przejść obojętnie.

Ocena Game Exe
7
Ocena użytkowników
7 Średnia z 4 ocen
Twoja ocena

Komentarze

0
·
Zmian tempa oraz ogólnego nastroju opowieści, na bardziej statyczny, zimny, odpowiedni dla Żelaznych Wysp i ich mieszkańców, faktycznie powoduje spory dysonans między tą częścią, a poprzednimi. Taki zabieg jest jednak jak najbardziej uzasadniony - spoglądamy na świat z innych perspektyw, konflikty i intrygi ukazują się w szerszych kontekstach, niekiedy odmiennych od dotychczasowych schematów, którymi przywykliśmy już myśleć. Niemniej nie można oprzeć się wrażeniu spowolnienia akcji, co wobec dynamiki poprzednich części, jest sensacją podobną do nagłego odrętwienia dopadającego nas w środku szaleńczego sprintu, którym były wcześniejsze bitwy i wątki.
Dlatego też ta część "Pieśni..." podobała mi się najmniej, ale w tym sensie, że najmniej przyjemnie się ją czyta, niekoniecznie zaś dlatego, że była "najgorsza". Najmniej atrakcyjna czy porywająca - owszem, jednak bez wątpienia potrzebna, właśnie w takim kształcie i stylu. Dalej jest już tylko lepiej, co potwierdza, że to świadomy zabieg, a nie zadyszka autora.

Dodaj komentarz

 
Męczą Cię captche? , a problem zniknie. Zajmie to mniej niż rozwiązanie captchy!
Wczytywanie...