Z czym kojarzy się większości czytelników George R.R. Martin? Z cyklem powieści o Siedmiu Królestwach, a raczej powinnam napisać z "Grą o tron", bo chociaż taki tytuł nosi wyłącznie pierwsza część sagi, to – za sprawą serialu – właśnie on stał się nieoficjalną nazwą najbardziej znanego dzieła amerykańskiego pisarza. Saga "Pieśń Lodu i Ognia" nie jest jedynym wartym poznania utworem George’a Raymonda Richarda Martina. Ostatnio miałam okazję przeczytać zbiór opowiadań pt. "Tuf Wędrowiec".
Haviland Tuf jest nie za dobrze radzącym sobie w swoim fachu kupcem, gdyż – o ironio – kieruje się zawsze własnymi zasadami moralnymi oraz uczciwością. Problemy finansowe i powszechnie znana naiwność jak i rzekoma głupota bohatera, a także ocena innych, zaliczających Tufa do grona "nieszkodliwych dziwaków" sprawiają, że zostaje on wplątany w prawdziwie międzyplanetarną awanturę. Wszystko dlatego, że grupa ludzi dowiaduje się o istnieniu ostatniego statku-bazy ziemskiego Inżynierskiego Korpusu Ekologicznego. Co w tym takiego?
Właściwie nic, statek jak każdy inny, tylko długi na trzydzieści kilometrów, a na swoim pokładzie ukrywa materiał genetyczny stworzeń wszelkiej maści: od niegroźnych motylków i gryzoni, przez przydatne rośliny, aż do ogromnych drapieżników. Można też jakieś zwierzę lub roślinę stworzyć, sklonować, wymieszać parę organizmów i zesłać zarazę. Uratować lub zniszczyć jedną planetę, pięć, ewentualnie cały kosmos.
Jak to jednak w tego typu historiach bywa, właścicielem wspomnianej "Arki" zostaje nie kto inny, lecz właśnie Tuf, który przyjmuje ten dar (lub przekleństwo, zależy jak na to spojrzeć) z całym dobrodziejstwem inwentarza i mianuje się inżynierem-ekologiem, bo brzmi to całkiem nieźle, a skoro już ma odpowiedni sprzęt, to czemu by nie? Haviland Tuf zdecydowanie nie ma zamiaru kończyć działalności na poznawaniu nieograniczonych możliwości swojego nowego pojazdu, wyrusza więc w podróż między planetami, aby znaleźć te, które potrzebują jego usług.
"Tuf Wędrowiec" to zbiór opowiadań, które czyta się jednak jako spójną całość, gdyż połączone są nie tylko postacią głównego bohatera, ale także perypetiami mieszkańców planety S’uthlam. Nie będę zdradzać, jakiej natury są owe trudności, ale wspomnę, że nawet tak silna osobowość jak Haviland będzie musiała odwiedzić tę część galaktyki parę razy, by w końcu osiągnąć swój cel.
Właściwie we wszystkich opowiadaniach niewiele się dzieje, a czytelnik może samodzielnie domyślić się większości zakończeń, nawet jeśli nie zna konkretnej nomenklatury, pojawiającej się na kolejnych stronach książki. To mogła być powieść jakich wiele, która normalnie przeszłaby bez echa, lecz po popularności wspomnianej sagi "Pieśni Lodu i Ognia" sprzeda się na pniu ze względu na magnetyczne działanie nazwiska pisarza na okładce. Mogłaby, ale na szczęście dla autora, jak i dla czytelników, nie jest. Pozycję tę ratuje, a nawet tworzy, główny bohater. Haviland Tuf jest bowiem obdarzony bardzo nietypowymi cechami, które całkowicie tłumaczą przypięcie mu łatki "dziwaka" oraz "odmieńca", ponieważ kupiec czuje nieprzezwyciężoną wręcz awersję do bycia dotykanym przez innych ludzi, co wyklucza chociażby gesty tak zwyczajne jak podanie ręki na powitanie. Jest także bardzo uczuciowo przywiązany do swoich kotów i w ogóle ma bardzo dobre zdanie na temat tej rasy zwierząt domowych.
Jego znakiem rozpoznawczym nie są jednak otaczające go, stale miauczące zwierzaki, ale niezwykła skłonność do stosowania kwiecistych wypowiedzi. Towarzysze Tufa mają poważne problemy z ocenieniem, czy ich rozmówca jest tak bardzo głupi, czy tak niezwykle mądry i przebiegły. Na własne nieszczęście zazwyczaj zakładają to pierwsze. Wypowiedzi kupca, samozwańczego inżyniera-ekologa mogą być zatem kwestiami żywcem wyjętymi z monologu wiejskiego głupka lub Sokratesa udającego niewiedzę, by udowodnić innym błędy w sposobie ich myślenia. Należy także zauważyć, że talent bohatera do irytowania i wyprowadzania innych z równowagi jest niebywały.
"Tuf Wędrowiec" nie jest lekturą, od której nie można się oderwać, ale czytanie przygód wspomnianego ekscentryka daje dużo przyjemności i sporo śmiechu. Jesień zaczęła się na dobre, a ponure wieczory trwają coraz dłużej, więc jeśli nie macie pomysłu na ich zagospodarowanie, to zdecydowanie polecam prozę Martina.
Dziękujemy wydawnictwu Zysk i S-ka za dostarczenie egzemplarza recenzenckiego.
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz