ROZDZIAŁ PIERWSZY
Przy granicy
Raisa ana’Marianna jak co dzień skuliła się w ciemnym kącie Purpurowej Czapli i skubała placek z mięsem. Nauczyła się już spędzać całe wieczory, siedząc nad skromnym posiłkiem i kuflem cydru.
Takie przesiadywanie w gospodzie było ryzykowne. Asasyni lorda Bayara na pewno jej szukali. Nie udało im się zabić jej w Oden’s Ford, bo pomógł jej Micah Bayar. Ale szpiedzy Wielkiego Maga mogli czaić się wszędzie, nawet tutaj, w przygranicznym Fetters Ford.
Zwłaszcza tutaj. Bayar na pewno chciałby złapać Raisę, zanim przekroczy ona granicę Fells. To by mu bardzo ułatwiło sprawę – bez trudu mógłby ukryć morderstwo przed jej matką królową i przed klanem z Gór Duchów, z którego wywodzi się jej ojciec.
Mimo wszystko nie mogła cały czas ukrywać się w pokoju. Musiała ujawnić się przed tymi, którym chciała dać się znaleźć. Pragnęła w jakiś sposób dostać się do domu, ułożyć stosunki z królową Marianną i stawić czoło tym, którzy chcieli odebrać jej tron Szarych Wilków.
Nazwisko Rebeki Morley przestało być bezpieczne. Znało je zbyt wielu wrogów. Teraz nazywa się Brianna Wędrowniczka – nawiązała w ten sposób do swego klanowego pochodzenia. Udawała, że wraca ze swojej pierwszej wyprawy handlowej na Południe i zatrzymały ją tu przygraniczne niepokoje.
Po miesiącu takiego trwania w zawieszeniu znała wszystkich bywalców Czapli – byli to głównie flisacy, kowale, weterynarze i stajenni obsługujący podróżnych. Niewielu natomiast bywało tu miejscowych. Wyraźnie widać było wpływ toczącej się wokół wojny.
Raisa rozejrzała się po sali i wyłowiła wzrokiem obcych przybyszów. Dwie tamrońskie damy już drugi wieczór z rzędu zajmowały stolik w rogu. Jedna była młoda i ładna, a druga przysadzista, w średnim wieku – obie za dobrze ubrane jak na taką gospodę. Widocznie jakaś szlachcianka ze swoją opiekunką ucieka na Południe.
Przy stoliku obok drzwi grali w karty trzej chudzi mężczyźni w cywilnych ardeńskich ubraniach. Zaczynali w czterech, lecz jeden przed chwilą wyszedł. Kiedy Raisa kilka razy spojrzała w ich stronę, poczuła na sobie wzrok któregoś z nich. Przeszył ją dreszcz. Złodzieje czy asasyni? A może tylko młodzieńcy okazujący zainteresowanie samotną dziewczyną?
Nic już nie było oczywiste.
Pozostali goście to w większości żołnierze. W Fetters Ford było ich mnóstwo. Niektórzy nosili herb Czerwonego Jastrzębia, inni Czaplę Tamronu, a jeszcze inni nie mieli żadnych symboli – byli albo najemnikami, albo dezerterami z armii króla Markusa.
Każdy z nich mógł polować na Raisę. Już miesiąc minął, odkąd uciekła Gerardowi Montaigne’owi, ambitnemu młodemu księciu Ardenu. Gerard miał nadzieję zdobyć władzę w co najmniej trzech z Siedmiu Królestw: pozbawiając tronu własnego brata Geoffa, obecnie władającego Ardenem, najeżdżając Tamron – swego dotychczasowego sprzymierzeńca, oraz poślubiając Raisę ana’Marianna, następczynię tronu Szarych Wilków z Fells.
W każdej chwili spodziewano się wieści, że stolica Tamronu została zdobyta przez Gerarda. Książę Ardenu oblegał ją od wielu tygodni.
Gdy Raisa przybyła do Fetters Ford, miała zamiar poprosić kogoś z władz tamrońskich o wysłanie posłańca do koszar przy Ścianie Zachodniej w Fells. Tamtejsi strażnicy mogliby przekazać wiadomość od niej jej ojcu Averillowi lordowi Demonai albo kapitanowi Gwardii Królewskiej Edonowi Byrne’owi – prawdopodobnie jedynym osobom w Fells, którym mogła ufać.
Jednak po przyjeździe do tego nadgranicznego miasteczka nie zastała żadnych przedstawicieli władz. Dom garnizonowy był pusty, żołnierzy ani śladu. Część z nich pewnie udała się na Południe na pomoc oblężonej stolicy. Większość zaś prawdopodobnie wtopiła się w tłum mieszkańców i wyczekiwała wyniku tej wojny.
Nie opuszczała jej nadzieja, że jej przyjaciel kapral Amon Byrne i jego drużyna Szarych Wilków ruszą jej śladem na północ i znajdą ją w Fetters Ford. Później mogliby podróżować wspólnie, tak jak jesienią, gdy wędrowali do akademii w Oden’s Ford.
Jako przyszły kapitan jej gwardii Amon był magicznie związany z Raisą, powinien więc w pewien sposób wyczuwać, gdzie ona jest. Tygodnie jednak mijały, a Amon się nie zjawiał. Gdyby jej szukał, już by tu dotarł.
Myślała też o tym, żeby przyłączyć się do jakiegoś kupca klanowego wracającego na Północ. Była mieszanej krwi. Ze śniadą cerą i gęstymi, czarnymi włosami mogła uchodzić za członkinię klanu. Ta nadzieja jednak również zgasła, gdy tygodnie mijały, a żadni kupcy się nie zjawiali. Przez wojenną zawieruchę w Tamronie podróżni omijali bagniste Trzęsawiska oraz groźnych Wodnych Wędrowców i wybierali łatwiejszą drogę przez Przełęcz Sosen Marisy i Delphi.
Na jej stolik padł czyjś cień. To Simon, syn właściciela gospody. Wahał się i zbierał na odwagę, by spytać, czy może zabrać jej talerz. Na ogół po takim godzinnym wahaniu następowały trzy słowa rozmowy.
Raisa domyślała się, że Simon jest w jej wieku, a może nieco starszy, choć ona czuła się dużo starzej, niż wskazywałaby na to metryka. Miała niecałe siedemnaście lat, ale była cyniczna i obojętna, miała zranione serce.
Lepiej się ze mną nie zadawaj, pomyślała ponuro. Radzę ci trzymać się ode mnie z daleka.
Wciąż myślała o Hanie Alisterze. Budziła się, czując smak jego pocałunków na ustach i żar jego dotyku na skórze. W ciągu dnia zaś wydawało jej się niewiarygodne, że ten ich krótki romans kiedykolwiek się zdarzył. I że on w ogóle jeszcze o niej myśli.
Ostatnim razem, gdy Raisa spotkała się z Hanem, Amon Byrne przegnał go mieczem. Później ona, uprowadzona przez Micaha Bayara, opuściła akademię bez słowa pożegnania. Han chyba nie ma miłych wspomnień o dziewczynie, którą znał jako Rebekę. Tak czy inaczej wydawało się mało prawdopodobne, że jeszcze go zobaczy.
Nadchodziła pora zamknięcia gospody. Kolejny dzień minął jej na niczym, podczas gdy sytuacja w domu zmieniała się bez jej udziału. Może już ją wydziedziczono. Może Micah uciekł Gerardowi Montaigne’owi i właśnie teraz realizuje swój plan poślubienia jej siostry Mellony.
Ktoś chrząknął nad jej głową. Raisa podniosła wzrok i zobaczyła Simona.
– Lady Brianno – powiedział po raz drugi.
Kości, pomyślała. Muszę szybciej reagować na imię Brianna.
– Te damy tam zapraszają was do swojego stołu – mówił Simon. – Twierdzą, że nie przystoi damie jeść samotnie. Mówiłem im, żeście już jedli, pani, ale… – Wzruszył ramionami, niezdarnie opuszczając ręce wzdłuż ciała.
Raisa spojrzała na dwie tamrońskie kobiety. Pochyliły się naprzód i obserwowały ją z zaciekawieniem. Kobiety w Tamronie miały reputację rozpieszczanych szklarniowych kwiatów. Ich pozycja w społeczeństwie była dość silna, choć pod względem fizycznym traktowano je jak delikatne istoty, które jeżdżą konno bokiem i osłaniają się parasolkami przed południowym słońcem.
Mimo wszystko propozycja była kusząca. Miło będzie porozmawiać z kimś innym niż Simon – z kimś, kto będzie podtrzymywał połowę konwersacji. Przy okazji może dowie się czegoś o aktualnej sytuacji w Tamron Court.
Ale nie. Czym innym było oszukać Simona opowieścią o działalności kupieckiej. Simon chciał być oszukiwany. Czym innym natomiast byłoby usiąść w towarzystwie szlachetnie urodzonych dam, które przywykły do wyciągania z rozmówców sekretów.
Raisa uśmiechnęła się do nich i pokręciła głową, wskazując na resztki swojego posiłku.
– Powiedz im, że dziękuję, ale zaraz wracam do pokoju – oświadczyła.
– Mówiłem im, że tak powiecie – odparł Simon. – Kazały wam przekazać, że mają dla was propozycję… zadanie. Szukają eskorty przez granicę.
– Dla mnie? – mruknęła Raisa. Nie była typem wojowniczki, była raczej drobna i niska.
Wpatrywała się w kobiety, przygryzając dolną wargę i myśląc. Podróż w grupie może być bezpieczniejsza, ale one nie zapewnią jej ochrony. Choć w sferze kontaktów towarzyskich zapewne świetnie sobie radzą, to w walce nie będzie z nich pożytku. Będą dla niej tylko ciężarem.
Z drugiej strony, nikt nie będzie podejrzewał, że mogłaby podróżować z dwiema tamrońskimi damami.
– Porozmawiam z nimi – stwierdziła. Simon zaczął się odwracać, lecz znieruchomiał, gdy Raisa położyła mu dłoń na ramieniu. – Simonie, czy wiesz, kim są ci mężczyźni? – zapytała, wskazując dyskretnym ruchem głowy graczy w karty.
Simon zaprzeczył. Był przyzwyczajony do takich pytań z jej strony i zrozumiał, o co jej chodzi.
– Są tu pierwszy raz, ale tu nie nocują – powiedział, zabierając jej talerz. – Mówią po ardeńsku, ale płacą monetami z Fells. – Pytali o was i o te tamrońskie damy – dodał i zaraz dorzucił: – Nic im nie powiedziałem.
Simon podniósł głowę, gdy drzwi karczmy otwarły się i zamknęły. Do wnętrza wpadł podmuch wilgotnego, chłodnego nocnego powietrza, odgłos deszczu i pół tuzina nowych gości – samych obcych. Byli odziani w zwyczajne filcowe peleryny, lecz ich sposób bycia wskazywał na związek z wojskiem. Raisa cofnęła się w cień, serce podskoczyło jej w piersi. Wytężyła słuch, by wyłowić cokolwiek z ich rozmowy i rozpoznać, jakim językiem się porozumiewają.
Jak długo jeszcze? pomyślała. Jak długo będzie czekać na eskortę, która może nigdy nie nadejść? Jeżeli Gerard zdobył Tamron, to ile czasu trzeba, by całkowicie zamknął granice i uwięził ją tutaj? Może bezpieczniej będzie uciec teraz, niż czekać na wsparcie.
Wzdłuż granic kręci się jednak mnóstwo renegatów, złodziei i dezerterów, a to oznacza ryzyko, że zostanie obrabowana, zhańbiona, a nawet pozbawiona życia.
Zostać czy ruszać? To pytanie kołatało w jej głowie tak samo głośno jak deszcz bijący o dach tawerny.
Pod wpływem nagłego impulsu wstała i skierowała się w stronę stolika tamrońskich dam.
– Jestem Brianna Wędrowniczka – powiedziała szorstkim, rzeczowym tonem. – Podobno szukacie eskorty na podróż przez granicę.
Przysadzista kobieta skinęła głową.
– To lady Esmerell – przedstawiła swoją młodszą towarzyszkę. – A ja jestem Tatina, jej guwernantka. Nasz dom najechała armia ardeńska.
– Czemu wybrałyście mnie? – zapytała Raisa.
– Kupcy znani są z tego, że umieją się posługiwać bronią, nawet kobiety… – Delikatnie się wzdrygnęła. – Na drodze jest wielu mężczyzn, którzy chętnie wykorzystaliby słabość dwóch niewinnych niewiast.
No nie wiem, pomyślała Raisa. Tatina wygląda na taką, co to nie da sobie w kaszę dmuchać.
– Chcecie iść przez Trzęsawiska czy przez Fells?
– Którędy nas poprowadzicie – odrzekła Esmerell, z trudem opanowując drżenie warg. – Chcemy tylko się stąd wydostać i schronić w świątyni Fellsmarchu do czasu, gdy Ardeńczycy opuszczą nasze ziemie.
Nie zwlekaj za długo, pomyślała Raisa.
Esmerell pogrzebała w spódnicach, wyciągnęła pękatą sakiewkę i rzuciła ją na stół.
– Zapłacimy – oświadczyła. – Mamy pieniądze.
– Schowajcie to, nim ktoś zobaczy – syknęła Raisa. Sakiewka zniknęła.
Raisa przyglądała się im z namysłem. Nie może czekać wiecznie, aż ktoś po nią przybędzie. Może nadszedł czas, by zaryzykować.
– Proszę. – Tatina położyła dłoń na ręce Raisy. – Usiądźcie. Może jak się bliżej poznamy…
– Nie. – Raisa pokręciła głową. Nie chciała, by ją zapamiętano w towarzystwie tych dam na wypadek, gdyby ktoś jej szukał. – Musimy się wcześnie położyć, jeżeli jutro mamy wyruszyć skoro świt.
– To znaczy, że się zgadzacie? – Esmerell z zadowoleniem klasnęła w dłonie.
– Ććśś… – Raisa rozejrzała się, lecz chyba nikt nie zwracał na nie uwagi. – Bądźcie przy stajniach o świcie, spakowane, gotowe do całodziennej podróży.
Zostawiła damy i wróciła do swojego stolika z nadzieją, że podjęła słuszną decyzję. Z nadzieją, że dzięki temu dotrze do domu wcześniej. W głowie kłębiło jej się od planów. Poprosi Simona o spakowanie chleba, sera i mięsa na drogę. Jak już będą w Trzęsawiskach, może skontaktuje się z Wodnymi Wędrowcami, a oni…
– Chyba przyda się wam, panienko, coś na poprawę humoru – odezwał się męski głos po ardeńsku. Potężny nieznajomy stanął na wprost Raisy. Był to jeden z tych, którzy przed chwilą weszli; jego twarz pozostawała w cieniu kaptura. Nie zdjął nawet peleryny, choć skapywały z niej krople tworzące na podłodze kałuże. – Hej, chłopcze! – zawołał do Simona. – Przynieś panience jeszcze raz to, co pije, i dla mnie kufel piwa. I ruszaj się żywo! Bo zaraz zamkną.
Raisa poczuła, jak wzbiera w niej gniew. Jednym z niebezpieczeństw samotnego spożywania posiłków w tawernie było to, że każdy wchodzący mężczyzna widział w niej łatwą zdobycz. Cóż, zaraz wyprowadzi go z błędu.
– Może odnieśliście, panie, mylne wrażenie, że szukam towarzystwa – odparła lodowatym tonem. – Wolę pozostać sama. Będę wdzięczna za pozostawienie mnie w spokoju.
– Nie bądź taka – nalegał nieznajomy na tyle głośno, że słyszano go w całej sali. – Takie dziewczątko nie powinno siedzieć samo.
Nachylił się do niej i zmienił głos na niski i łagodny, choć nadal mówił po ardeńsku tak, jakby to był jego język ojczysty.
– Czy na pewno nie poświęcisz chwili żołnierzowi, który od dawna jest w drodze?
Odchylił kaptur i Raisa zobaczyła zmęczone szare oczy Edona Byrne’a, kapitana Gwardii Królewskiej Fells. Uderzająco podobne do oczu jego syna Amona.
Z trudem udało jej się nie otworzyć ust ze zdumienia. W głowie zaczęły rodzić się pytania, które cisnęły się na usta. Jak ją tu znalazł? Co tu robi? Kto wiedział, że on tak dobrze mówi po ardeńsku? Czy jest z nim Amon?
– Cóż… W takim razie… – Odchrząknęła, by powiedzieć coś więcej, lecz w tym momencie zjawił się Simon i z taką siłą postawił kufel przed Byrne’em, że aż piwo się rozlało. Byrne poczekał, aż chłopak odejdzie, nim wrócił do rozmowy.
– W Fetters Ford nie jest już bezpiecznie – wyszeptał, wciąż po ardeńsku. – Przybyliśmy po was, pani. – Rozglądał się po sali za jej plecami. Czuć było od niego woń potu i wyprawionej skóry, jego twarz pokrywał wielodniowy zarost. Choć zgarbił się, siadając na krześle, Raisa zauważyła, że odsunął do tyłu pelerynę, by odsłonić rękojeść miecza.
– Porozmawiajmy – powiedziała Raisa, czując, jak w sercu rozkwita jej nadzieja. – Spotkajmy się przy stajniach za gospodą za dziesięć minut.
Wstała gwałtownie.
– Jeśli wy nie wyjdziecie, ja to zrobię! Idźcie zaczepiać kogoś innego. – Odwróciła się w stronę schodów. Podróżne z Ardenu poruszyły się z ożywieniem, widocznie myśląc, że Raisa powinna była dosiąść się do nich.
– Panienko! Zostawiłaś swój cydr! – krzyknął za nią Byrne, wywołując wśród gości gwizdy i chichoty.
Raisa minęła schody i przeszła przez kuchnię, gdzie Simon wyrabiał ciasto na chleb, które przez noc miało wyrosnąć.
– Pani? – Podniósł na nią pytający wzrok.
– Muszę się przewietrzyć – odparła. Karczmarz spoglądał za nią, gdy wychodziła tylnymi drzwiami na deszcz. Zadrżała z zimna i szczelniej owinęła się peleryną Fiony Bayar, skradzioną wraz z koniem – była to jedna z niewielu rzeczy córki Wielkiego Maga, które pasowały na Raisę.
W stajni było ciepło i sucho, pachniało sianem i końmi. Duch wystawił łeb ze swojego boksu, rżąc i obsypując ją owsem. Pogłaskała go po nosie. Dwa boksy dalej rozpoznała Haracza, dużego gniadego wałacha Byrne’a, mieszańca górskich kuców.
Skrzypnęły drzwi stajni i stanął w nich Byrne w otoczeniu grupki niebieskich. Co prawda trudno byłoby ich tak nazwać, bowiem zamiast niebieskich gwardyjskich mundurów mieli na sobie ciepłe ubrania w odcieniach brązu i zieleni.
Raisa obrzuciła ich wzrokiem, lecz ku swemu rozczarowaniu nie dostrzegła wśród nich Amona ani nikogo ze Zgrai Szarych Wilków. Ci żołnierze byli wyraźnie bardziej zaprawieni w bojach niż kadeci Amona, na ich jeszcze młodych twarzach widać było ślady słońca i wiatru.
Byrne dokładnie zamknął drzwi stajni i postawił jednego ze swoich ludzi na warcie. Pozostali natychmiast zajęli się wyprowadzaniem i siodłaniem koni.
– Chcecie jechać dzisiaj? – zapytała Raisa, wskazując głową na krzątających się żołnierzy.
– Im szybciej, tym lepiej – odpowiedział Byrne. Obserwował ją uważnie z góry, przygryzając dolną wargę, jakby szukał śladów ran. – Co za ulga odnaleźć was żywą.
Przecież wyczułby, gdyby ją zabito. Poczułby, że zadano cios tak dla niego ważnej dynastii Szarych Wilków.
– Co się dzieje? Skąd wiedzieliście, że tu jestem? Gdzie jest Amon? Dlaczego w Fetters Ford nie jest bezpiecznie?
Byrne zrobił krok w tył, jakby się cofał pod naporem tych pytań. Ruchem głowy wskazał siodlarnię.
– Chodźmy tam.
Raisie przypomniały się damy z Ardenu.
– Aha, jeszcze jedno. Te dwie kobiety, z którymi rozmawiałam… Zgodziłam się jutro wyruszyć z nimi w drogę. Możecie posłać kogoś, żeby im powiedział, że zmieniłam plany? – Wiedziała, że to tchórzostwo, ale nie umiałaby stawić czoła rozczarowaniu lady Esmerell.
– Corliss! – Byrne przywołał jednego z mężczyzn i wysłał go z powrotem do gospody, aby przekazał Esmerell i Tatinie złe wieści.
Otworzywszy zagrodę, Raisa poprowadziła Ducha do siodlarni, przywiązała go i z haka na ścianie zdjęła siodło oraz uzdę.
Byrne wszedł za nią i zamknął drzwi. Przez chwilę jej się przyglądał.
– Czy to nie ten nizinny ogier, na którym ostatnio jeździła Fiona Bayar?
Raisa przytaknęła. Fiona zmieniała konie tak często jak jej brat dziewczyny.
– Pożyczyłam go. – Raisa przysunęła stołek i weszła na niego, żeby zarzucić rumakowi koc na grzbiet.
– Chętnie o tym posłucham – stwierdził Byrne.
– To wy mieliście mi opowiedzieć, skąd się tu wzięliście, kapitanie Byrne.
– Tak, Wasza Wysokość. – Byrne pochylił głowę. – Wasz ojciec przejął wiadomość o tym, że lord Bayar wie, gdzie jesteście, i że posłał za wami, pani, asasynów.
– Aha… – Raisa podniosła głowę. – Wiem o tym. Wysłał czterech do Oden’s Ford.
Byrne uniósł brew w taki sposób, w jaki robił to Amon, i serce Raisy zadrżało.
– I? – spytał oschle.
– Ja zabiłam jednego, a Micah Bayar trzech pozostałych – oznajmiła Raisa.
– Micah? – zdumiał się Byrne. – A czemu on…?
– Najwyraźniej woli mnie poślubić, niż zabić – stwierdziła Raisa. – Porwał mnie ze szkoły i wlókł do domu na ślub, kiedy zaatakowało nas wojsko Gerarda Montaigne’a idące do Tamronu. To było zaraz za Oden’s Ford. Jeśli Micah przeżył, to chyba założył, że raczej wrócę do szkoły, niż ruszę dalej do Fells, więc jest mało prawdopodobne, że lord Bayar wie, gdzie teraz jestem.
– To była całkiem niedawna wiadomość – zauważył Byrne, marszcząc czoło. – Chyba nie dotyczyła tej wcześniejszej próby.
To naprawdę trudna sytuacja, pomyślała Raisa z drżeniem, kiedy próbuje cię zabić tak wielu ludzi, że aż trudno się w tym połapać.
Byrne podniósł siodło Ducha i umieścił je na koniu.
– Jeżeli chcecie, pani, przynieść swoje rzeczy, to ja dokończę siodłania.
Raisa znała na tyle dobrze uniki Byrne’ów, by poznać, że jest oszukiwana.
– Kapral Byrne nauczył mnie, że trzeba się samodzielnie zajmować swoim koniem – powiedziała i pochyliła się, by zapiąć popręg. – Kto jeszcze wie, że ruszyliście po mnie?
Byrne zastanowił się.
– Wasz ojciec – odparł po chwili. – I Amon. – Przygryzł wargę, jakby pożałował tego ostatniego słowa.
Raisa wspięła się na palce, żeby móc patrzeć ponad grzbietem Ducha.
– Czy Amon się z wami kontaktował? Czy to od niego dowiedzieliście się, że tu jestem?
Byrne chrząknął.
– Kiedy znikliście, pani, z Oden’s Ford, kapral Byrne uznał, że prawdopodobnie jedziecie do domu, z własnej woli albo nie. Doszedł do wniosku, że mogliście wybrać drogę na zachód, bo tędy szliście w ubiegłym roku. Wysłał ptaka z propozycją, żebym spróbował was tu znaleźć, aby ominąć możliwą pułapkę przy Bramie Zachodniej.
Raisa widziała, że to wyuczona na pamięć opowieść.
– Naprawdę? Skąd wiedział, że przeżyłam? Zostawiliśmy po sobie nie lada bałagan w Oden’s Ford. – Zapinała koniowi uzdę, podczas gdy ten próbował ją wypluć.
– On… no… miał przeczucie – odparł Byrne. Raisa parsknęła. Nie umiał kłamać, tak samo jak Amon.
– Skoro myślał, że tu jestem, to czemu nie przybył sam? – Pociągnęła za popręg, niepewna, czy jest dostatecznie mocno naciągnięty.
– Myślał, że ja dotrę tu szybciej – oświadczył Byrne, przestępując z nogi na nogę.
– Czemu? Gdzie on teraz jest?
Byrne odwrócił wzrok.
– Nie wiem, gdzie jest w tej chwili – powiedział.
– A gdzie był, kiedy wysyłał wiadomość? – nalegała. – W Oden’s Ford nie mieliśmy żadnych ptaków, które mogłyby zanieść wiadomość do Fellsmarchu.
– Był w Tamron Court, Wasza Wysokość – ustąpił wreszcie, niczym ostryga, która w końcu odsłania skrywane wewnątrz mięso.
– Tamron Court! – Raisa wyprostowała się i obróciła. – A co on tam robił?
– Szukał was – oznajmił Byrne. – Doszły go słuchy, że wplątaliście się w utarczkę między armią Montaigne’a a oddziałem z Tamronu. Myślał, że mogliście się, pani, schronić w stolicy. Dlatego udał się tam wraz ze swoją drużyną.
Raisa wpatrywała się w Byrne’a przerażona. Czuła ucisk w żołądku.
– On tam nadal przebywa, tak? – szepnęła. – A miasto jest oblężone przez Gerarda Montaigne’a.
– Dlatego musimy działać szybko, póki książę Ardenu myśli, że jesteście w Tamron Court – stwierdził Byrne.
– Co? A czemu miałby tak myśleć?
– To długa historia. – Kapitan pocierał podbródek, jakby rozważał, czy powinien się wymigać od odpowiedzi. – Montaigne zagroził, że zrówna miasto z ziemią, jeśli się nie poddadzą. Wszyscy się zastanawiają, czy naprawdę byłby w stanie to zrobić, ale król Markus wydaje się przekonany, że tak, więc rozpuścił wieści, że jesteście, pani, w mieście, licząc na to, że w takiej sytuacji książę Ardenu nie zniszczy stolicy. Teraz Montaigne żąda, by król Markus was wydał, bo inaczej wytnie wszystkich w pień. Markus wysłał więc wiadomość do królowej Marianny z prośbą o wojsko, które miałoby was uratować.
– Nie obawia się, że ja się gdzieś zjawię, i wtedy on okaże się kłamcą? – zapytała Raisa.
– Kapral Byrne powiedział mu, że ponieśliście śmierć w walce z siłami Montaigne’a – odrzekł Byrne z grymasem niezadowolenia. – To właśnie kapral Byrne zaproponował ten spisek Markusowi, gdy Montaigne obległ miasto.
– Ale po co?
– Kapral Byrne domyślał się, że nie przekroczyliście granicy. Chciał, żeby ci, którzy was ścigają, wierzyli, że jesteście w Tamron Court, a nie tutaj, na terenach nadgranicznych. Dlatego on i jego drużyna postarali się o to, żeby było widać ich obecność, żeby szpiedzy na usługach Montaigne’a i lorda Bayara widzieli, że członkowie Gwardii Królewskiej wciąż tam są, i zakładali, że to się wiąże z waszą obecnością.
– Nie – szeptała Raisa, chodząc tam i z powrotem. – No nie. Kiedy Montaigne odkryje, że został oszukany, będzie wściekły. Nie wiadomo, co zrobi. – Zatrzymała się i podniosła wzrok na Byrne’a. – A co z królową? Wyśle wojska na pomoc?
– Biorąc pod uwagę obecną sytuację w królestwie, nie możemy wysłać armii do Tamronu – odparł Byrne oschle. – To by było bardzo ryzykowne. W każdej chwili może wybuchnąć wojna, zależnie od tego, jak się potoczą sprawy sukcesji.
– Ale… jeśli moja matka uwierzy, że jestem uwięziona w Tamron Court – szepnęła Raisa – to czy nie wyśle wojska mimo wszystko? – Prawdę mówiąc, sama nie była pewna odpowiedzi na to pytanie.
– Żeby się tak nie stało, powiedziałem jej, że was tam nie ma – rzekł Byrne, bacznie ją obserwując swymi szarymi oczyma.
– Ale… ale… ale… to znaczy, że Amon… i wszyscy z Wilczej Zgrai… oni… tam zginą! – krzyknęła Raisa. – W straszliwy sposób.
– To możliwe – stwierdził Byrne cicho.
– Możliwe? Możliwe? – Stała na wprost niego z zaciśniętymi pięściami. – Amon jest waszym synem! Jak mogliście to zrobić? Jak mogliście?
– Amon podjął tę decyzję dla dobra dynastii, zgodnie ze swoim obowiązkiem – zauważył Byrne. – Nie moją rzeczą jest go krytykować.
Raisa wspięła się na palce i nachyliła w stronę Byrne’a. Wściekłość sprawiała, że huczało jej w uszach, a język jej zesztywniał.
– Czy on chociaż miał wybór? – zapytała. – Powiedział mi, coście mu zrobili… O tym magicznym połączeniu, któreście mu narzucili.
Byrne zmarszczył brwi i kciukiem potarł kącik oka.
– Naprawdę? On tak powiedział?
Raisa nie przestawała.
– Czy on w ogóle ma jeszcze wolną wolę, czy jest zmuszony do poświęcania się dla dobra dynastii?
– Hmmm – odparł Byrne, wciąż przerażająco spokojny. – No cóż, chyba ma własną wolę, skoro opowiedział wam, pani, o więzi między królowymi a kapitanami.
– A Szare Wilki? – nalegała Raisa. – Czy oni mieli wybór? – Pomyślała o swoich przyjaciołach: Hallie, której dwuletnia córeczka czeka na mamę w Fellsmarchu; Talii, która pozostawiła w Oden’s Ford ukochaną Pearlie; i o biednym Micku, który oferował Raisie swoją sakwę klanowej roboty na pocieszenie po utracie Amona Byrne’a.
Tamron Court jest rekompensatą za to, że nie udało się mnie schwytać, pomyślała. Owszem, arogancją jest myśleć, że atak na Tamron ma coś wspólnego z jej osobą. Gerard Montaigne pragnął tamrońskich bogactw, większej armii i tronu. Ona była tylko wisienką na torcie – okazją, by za jednym zamachem zgarnąć też Fells.
– Musimy do nich dotrzeć – oświadczyła. – Na pewno jest jakiś sposób, żeby ich stamtąd wyciągnąć. Może ujawnię się i odciągnę Montaigne’a albo zaproponuję negocjacje? A może da się prześlizgnąć między ich liniami i…
Sama nie wierzyła, że któraś z tych możliwości ma szanse powodzenia. Byrne też to wiedział, bo tylko patrzył na nią beznamiętnie, czekając, aż skończy.
– Nawet nie wiemy, czy nadal jest w mieście, ani czy jeszcze żyje, Wasza Wysokość – zauważył cicho.
– Żyje – powiedziała Raisa. – Więź działa w obie strony. Wiedziałabym, gdyby nie żył.
– Miasto mogło już zostać zdobyte – ciągnął Byrne. – Jak on by się czuł, gdybyście teraz, pani, weszli do stolicy i zostali schwytani przez Montaigne’a? Cały jego wysiłek poszedłby na marne!
Raisa z wściekłością kopnęła w drzwi stajni tak mocno, że sypnęły się drzazgi, a Duch potrząsnął łbem i szarpnął uprzężą. Księżniczka poczuła łzy, spływające jej po policzkach. Obróciła się z powrotem do Byrne’a.
– Amon Byrne jest lepszy niż wy, lepszy niż ja. Jest zbyt cenny, żeby go porzucać. Dobrze o tym wiecie – powiedziała drżącym głosem. – Jest… Zawsze był moim najlepszym przyjacielem.
– A więc mu zaufajcie – rzekł kapitan. – Jeśli ktokolwiek może wydostać się z miasta, to jest to właśnie on.
Raisa starła dłońmi łzy z policzków.
– Kapitanie Byrne, jeżeli coś stanie się Amonowi, nigdy wam tego nie wybaczę.
Byrne chwycił ją za ramiona i ścisnął mocno. Światło lamp złociło jego twarz.
– Jedyne, co możecie teraz dla niego zrobić, to ujść z życiem – powiedział chrapliwym, obcym głosem. – Nie pozwólcie im wygrać, Wasza Wysokość.
Raisa ruszyła z powrotem przez podwórze stajenne w stronę gospody. Dręczył ją niepokój o Amona i Szare Wilki. Usilnie próbowała wymyślić jakiś plan ratunkowy.
Karczma była już zamknięta, więc można było liczyć na to, że nikogo w niej nie będzie. Spakuje swoje rzeczy i mogą ruszać.
Wtem zobaczyła Esmerell i Tatinę, które przytrzymując fałdy spódnic, by nie ubrudzić ich w błocie, biegły w deszczu w jej stronę.
No nie, pomyślała. Jeszcze tego mi brakowało.
Nagle tylnymi drzwiami z gospody wybiegło dwóch karciarzy, na których Raisa już wcześniej zwróciła uwagę, i rzucili się w pogoń za kobietami.
Raisa szybko przeanalizowała to, co widziała, i wyciągnęła wnioski. Mężczyźni byli zapewne złodziejami i prawdopodobnie widzieli pękatą sakiewkę, z którą damy tak beztrosko się obnosiły.
– Uważajcie! Za wami! – krzyknęła księżniczka i wydobywszy swój sztylet, rzuciła się biegiem przed siebie.
Kobiety nie oglądały się do tyłu, ale przyspieszyły. Raisa nie podejrzewałaby ich o taką szybkość. Karciarze, biegnąc, coś pokrzykiwali. Coś, czego Raisa nie mogła zrozumieć. Usłyszała, jak otwierają się drzwi stajni, potem krzyki i tupot nóg za sobą.
– Skryjcie się za mną! – krzyknęła do kobiet, gdy już się do niej zbliżyły. Wtedy jednak coś w nią uderzyło i przewróciło ją na bok. Podniosła się akurat w porę, by zobaczyć, jak karciarze rzucają się na tamrońskie damy.
Edon Byrne chwycił ją za ramiona i mocno przytrzymał.
Potrzebowała chwili, by zaczerpnąć tchu i przemówić.
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz