Nowe, okryte intrygującą mgłą tajemnicy i rozbuchane do granic możliwości dzieło Christophera Nolana już wcześniej było uznawane za jedno z najważniejszych wydarzeń kulturalnych 2020 roku. Facet to prawdziwy czarodziej kina i spójrzmy prawdzie w oczy – mimo że w jego gablocie z nagrodami nie znajdziemy Oscara czy nawet Złotego Globu, mało kto w tym fachu może się z nim równać. To perfekcjonista obdarzony niesamowitą wyobraźnią, a jego autorskie światy idealnie łączą niczym nieskrępowaną rozrywkę z naukowymi faktami czy inspirującymi teoriami wybitnych umysłów. Miks, który pokochali kinomani.
Jednak pandemia koronawirusa i związany z nią kryzys rynku szeroko pojętej kultury wzniósł premierę "Teneta" do rangi wręcz mistycznej. Produkcja została określana jako zbawca kin – pomazaniec zwiastujący ostateczne rozwiązanie problemów branży i stanowiący nowy początek, będący prognostykiem powrotu do dawnej normalności. Film ogłaszający koniec kryzysu i jadący jak czołg przez pole bitwy, po swoje.
Niestety, podobnie jak w przypadku walki z COVIDem – do zażegnania kryzysu daleka droga, choć jest to niewątpliwie promyczek nadziei powrotu do pewnej normalności. Żaden zbawca kin z tego jednak nie będzie. Nowe dzieło Nolana jest poprawne i stoi na wysokim poziomie, ale zdecydowanie leży o kilka półek niżej niż "Prestiż", "Incepcja" czy "Interstellar". Bez skrępowania muszę powiedzieć, że to najgorszy film w kategorii autorskich światów brytyjskiego reżysera. Co nie znaczy, że jest słaby czy przeciętny. Po prostu oczekiwania były bardzo wysokie i nie zostały w pełni spełnione.
Film kręci się wokół postaci określanej jako "Protagonista". Facet to prawdziwy as brytyjskiego wywiadu i gość, który ewidentnie z niejednego szemranego pieca chleb jadł. Poznajemy go podczas brawurowej akcji w opanowanej przez terrorystów ukraińskiej operze narodowej. Po tym wszystkim nasz heros ma zamiar odejść na emeryturę, lecz dowiaduje się, że ci źli, Antagoniści, szykują światu coś, przy czym nuklearny holokaust brzmi jak plan na leniwe niedzielne popołudnie. Nie ma czasu na ciepłe kapcie, trzeba działać.
Dalej możecie się już domyślić. Międzynarodowe spiski, wielka polityka, handel bronią i sztuką, rosyjscy oligarchowie, strzelaniny i pościgi... Jest to swojego rodzaju futurystyczny Bond, jeżeli zamienimy piękne kobiety (choć tu też są, panna Debicki z klasą i urodą wartą poematów), popijanie Martini i szpiegowskie intrygi na mechanikę kwantową, koncepcję odwróconej entropii oraz kwestie natury temporalnej. Trochę tak, jakby Nolan przedawkował twórczość Philipa K. Dicka, a potem doszedł do ekscentrycznego wniosku, że za mało w niej strzelania i wybuchów.
Sęk w tym, że o ile w takiej "Incepcji" czy "Interstellarze" skomplikowane i realizacyjnie dopieszczone do perfekcji wątki naukowe były wykładane z gracją, nutką intrygi oraz z prostotą godną wybitnego belfra, to tutaj ktoś za mocno popłynął, przez co większość czasu jesteśmy zalewani przez techno-naukowy bełkot, który jest raczej ledwie pobieżnie tłumaczony. Efektem tego przez 60% seansu, mimo najwyższego skupienia, człowiek się w tym wszystkim gubi i kolejne wywody protagonistów kwituje wewnętrznym "ale o co w tym wszystkim, do jasnej cholery, chodzi?!?!". Jeżeli więc nie liznąłeś przed projekcją kilku opasłych tomiszczów z fizyki, zagryzając to kilkoma wykładami noblisty Kipa Thorne'a, to masz problem. Jako laik w niektórych momentach będziesz albo cholernie się nudził, albo z irytacją postarasz się nadążyć, co w gruncie rzeczy skazane jest na porażkę.
Rzecz jasna końcówka wiele rozjaśnia, mimo wszystko – za mało. A szkoda, bo "Interstallar" doskonale pokazał, że da się skomplikowane rozprawy naukowe przekuć na nieskrępowaną zabawę. Jest to więc najciężej strawny film autorstwa Nolana, który strasznie męczy przez większość seansu. Choćbyś bardzo się starał, pogubisz się w tych wszystkich odwróceniach, podróżach w czasie i mechanice kwantowej. Z drugiej strony, to taka produkcja, na którą będziesz chciał pójść do kina kilka razy, aby wyłapać wszystkie smaczki, jakie uciekły przy pierwszym kontakcie.
Zresztą najsłabszym elementem "Teneta" jest tak naprawdę scenariusz. Odczłowieczenie i absolutne porzucenie konceptu jakiegoś głębszego rozwoju głównego bohatera, jak całkowite pominięcie jego przeszłości czy nawet najmniejsze określenie rzeczy będących dla niego motywacją do działania, to strzał w stopę. Eksperyment, który wybuchł Nolanowi prosto w twarz. Widać to szczególnie pod koniec filmu, gdy scenariusz musi się łapać naprawdę tanich i sztampowych wybiegów, aby uzasadnić późniejsze decyzje bohaterów, które wygodnie prowadzą do pewnych wydarzeń. Płytkie to strasznie i przywodzi na myśl akcyjniaki klasy B, a do tego nie przyzwyczaił nas ktoś taki jak Nolan. Dodatkowo cierpi na tym emocjonalna głębia filmu. Większość z tego, co dzieje się na ekranie, przyjmujemy wręcz na zimno, a postacie są albo kiepsko napisane, albo mało wyraziste, albo oklepane.
Ba, całość jest trochę zbyt przewidywalna... gdzie tu do strzałów w pysk rodem z "Memento" czy "Prestiżu", gdzie perfekcyjnie wodzono nas za nos przez cały seans, mimo że odpowiedź była przed nami na wyciągnięcie ręki i to już w prologu. Generalnie równowaga pomiędzy twardą nauką i czystą rozrywką została zaburzona.
Technicznie jest to jednak majstersztyk i gdy Nolan wciska pedał gazu, zwyczajnie czuć te wszystkie miliony dolarów. Już pierwsze 10 minut seansu pokazują, że pod względem akcji jest mega godnie i miodnie, a pasjonaci takiego kina znajdą tu kilka wybiegów, które ich zaskoczą lub zmuszą do mlaśnięcia z zadowolenia. Wydarzenia w ukraińskiej operze narodowej, jak żyw przywodzące na myśl atak na moskiewski teatr na Dubrowce, i twórcze wykorzystanie statystów to realizacyjnie poziom arcymistrzowski, gdzie nie pada ani jeden fałszywy ton, a adrenalina strzela jak z bicza. Z kolei ostatnia potyczka to już poziom boski, a próba odnalezienia się w tej zawiłości spowoduje, że nasz mózg poczuje się niedobrze, lecz nasza dusza będzie czerpać ponurą satysfakcję. Jeżeli myślisz jednowymiarowo, to nawet nie wsiadaj do tego autobusu.
Muzyka, jak dla mnie, doskonała, hipnotyzująca i świetnie komponująca się z tym, co dzieje się na ekranie. Ogólnie dźwięk i jego montaż to kawał dobrej roboty, więc naprawdę warto wybrać się do kina.
Aktorsko jest nieźle, choć nie da się ukryć, że scenariusz utrudnił życie gwiazdorskiej obsadzie. Zdecydowanie najlepiej wypada Robert Pattinson, którego kariera powoli przywodzi na myśl Leonardo DiCaprio nowego pokolenia – z wyszydzanego amanta, do aktorskiego tytana. Jego postać pomocnego komandosa-fizyka to jeden z jaśniejszych punktów tego filmów. Gość wzbudza ogromny respekt, starając się wyraziście nakreślić swojego bohatera i nadać mu duszę, mimo że skrypt na wiele mu nie pozwala. John David Washington dla mnie totalnie bezbarwnie, niewgryzający się w pamięć i raczej to nie będzie rola, którą będzie chwalił się po latach. Debicki poprawnie, lecz trudno było ugrać coś innego z kart, jakie dostała od Nolana. Branagh raczej wzbudzający nieuzasadnione niczym politowanie niż przerażenie. No nie wiem, ale ciągle miałem przed oczyma drugoligowego rosyjskiego gangstera, którego taki John Wick skasowałby kilkoma uderzeniami ołówka czy opasłym tomiszczem bez uronienia kropelki potu, niż faceta, który praktycznie trzyma rękę na apokaliptycznym guziku. Poza tym? Ciekawe epizody Michaela Caine'a i Aarona Taylora-Johnsona.
Jestem rozczarowany – ale, koniec końców, nie będę ukrywał – mełiwab ęis elźein. Może to efekt naprawdę wysoko postawionej poprzeczki albo to, że od autorskich światów Nolana wymagam idealnej równowagi pomiędzy rozrywką a nauką. Dostałem za to zajęcia e-learningu z mechaniki kwantowej i odwróconej entropii, przerywane od czasu do czasu wybuchem jakiegoś jumbo jeta. Warto rzucić okiem, choćby dla akcji i efektów specjalnych, ale nie jest to film, po którym zbiera się szczękę z podłogi. Raczej do podrapania się po głowie po wyjściu z kina i dumania, o co w tym biegało. Może tak lepiej, bo higieniczniej?
Komentarze
Z drugiej strony film jest intrygujący i bardzo miło ogląda się Pattisona na ekranie. Dobra rozrywka, ale przeciętna. Chociaż "Tenet" stworzony jest do obejrzenia dwukrotnie, z pewnością nie zasiądę do niego ponownie, żeby wyłapać wszystkie smaczki.
6/10
Dodaj komentarz