Większość z nas wychowała się pewnie na baśniach – Grimmów, Andersena i innych mniej lub bardziej znanych autorów. To one podsycają wyobraźnię dziecka, budzą w nim chęć odkrywania świata, a także zaszczepiają miłość do książek. „Tajemnice lasu” nie są jednak zwykłą ekranizacją jednej ze słynnych opowieści. Przede wszystkim produkcję tworzą elementy musicalowe – aktorzy przeważnie śpiewają swój tekst zamiast go zwyczajnie wypowiadać. Kolejną różnicą jest fakt, iż film nie opiera się na pojedynczej baśni, lecz stara się połączyć kilka w interesującą historię. Czy ta niewątpliwie trudna sztuka się udała?
„Tajemnice lasu” – siłą rzeczy, skoro czerpią inspirację z różnych utworów – nie mają jednego głównego bohatera, a intryga nie jest tak prosta, jak się wydaje. W trakcie seansu poznajemy małżeństwo piekarzy, które nie może mieć dzieci. Pewna czarownica obiecuje odczynić klątwę, sprawiając tym samym, że para doczeka się potomka. Zanim jednak to zrobi, wymaga odszukania i przyniesienia czterech składników potrzebnych do jej własnych celów – mlecznobiałą krowę, żółte jak kukurydza włosy, czerwony płaszcz oraz złoty pantofelek. Oboje wyruszają więc do tytułowego lasu, gdzie mają nadzieję znaleźć wymagane rzeczy. Fabuła ściśle wiąże się z baśnią o Roszpunce, Czerwonym Kapturku, Jasiu i magicznej fasoli oraz Kopciuszku. Wymienione postacie biorą czynny udział w przedstawianych wydarzeniach.
„Tajemnice lasu” przez większość czasu próbują trzymać się właściwych wersji historii, dlatego podczas oglądania może pojawić się mylne wrażenie, że film nie oferuje nic ciekawego. Jednak im dalej w las, tym więcej znajduje się zaskoczeń oraz zmian, które wprowadzają do seansu świeży pogląd na pewne sprawy (nie wszystko jest takie kolorowe, jak się wydaje) oraz zainteresowanie. W końcu widz zaczyna się zastanawiać nad zakończeniem – jak to się ostatecznie potoczy? Niestety muszę przyznać, że końcowe sceny trochę zawodzą. Z jednej strony pomysł na zwieńczenie nie budzi kontrowersji, a przy tym usatysfakcjonuje tych, którzy spodziewają się dalszego odejścia od oryginału. Z drugiej brakuje mu definitywnego zamknięcia wszystkich wątków. Parę dialogów nie wyjaśnia dokładnie, jak wyglądają dalsze losy bohaterów. Co mnie zaś zupełnie wprawiło w szok – tak, historia przez długi czas pozostaje zgodna z baśniami. Ale jeden fragment dotyczy nie wersji dla dzieci, lecz tej nieocenzurowanej, przeznaczonej wyłącznie dla dorosłych. Brawo dla scenarzystów za odwagę! Takie właśnie momenty czynią z „Tajemnic lasu” niezwykle atrakcyjną i wciągającą produkcję.
Mniej istotnych zmian pojawia się jednak znacznie więcej, w tym wypadku mają za cel nadanie filmowi nieco humoru. I tu już poszło twórcom absolutnie... genialnie! Pomysłu nie burzy odrobina okrucieństwa i mroku, które miejscami można napotkać, a jednocześnie maluje na twarzy uśmiech i wprawia oglądającego w prawdziwą ekscytację. Mnie najbardziej urzekła wizja Czerwonego Kapturka. Dziewczę rzeczywiście zmierza do babci, lecz okazuje się również strasznym obżartuchem. Nie jest to wyidealizowana, nieskazitelnie dobra i skromna osoba, której nie sposób cokolwiek zarzucić – takie właśnie interpretacje są najczęstsze. Modyfikacja postaci sprawia, że Kapturka można dość łatwo polubić i przestaje być widzowi obojętnym. Jeszcze jak dodamy (niestety) drugoplanowego Wilka, w którego wciela się doskonale śpiewający, niefałszujący i świetnie oddający krnąbrność istoty Johnny Depp, to chyba wiadomo, która część „Tajemnic lasu” wypada najlepiej. Nie oznacza to, że reszta jest zła. Wszystkie historie sprawnie zazębiają się ze sobą, tworząc fascynujący seans.
Na pewno niektórzy czytający ten tekst nie cierpią musicali. Sam za nimi szczególnie nie przepadam, a pierwszy śpiew bohaterów kazał mi poważnie zastanowić się, czy aby nie mam do czynienia z kolejnym niewypałem. Uspokoję jednak – później człowiek przyzwyczaja się do sposobu przedstawienia opowieści, a nawet zaczyna mu się ono podobać. Gdy tylko na ekranie zagości Johnny Depp, stosunek do prezentowanego musicalu powinien obrócić się o sto osiemdziesiąt stopni (zakładając początkowe rozczarowanie). Potem jest tylko lepiej, a scena zwalania na siebie wzajemnie winy budzi szczery zachwyt nad talentami aktorów. Spodziewam się, że chcecie tutaj usłyszeć o Meryl Streep – w końcu za rolę w „Tajemnicach lasu” została nominowana do Oscara. Akurat ona wypada z całej obsady najbladziej. Scenarzyści wciskali z nią sceny wręcz na siłę, co skutkuje irytacją wynikającą z jej nadmiernej obecności. Podczas gdy tak naprawdę Meryl Streep wcale nic rewelacyjnego nie pokazała, za to momentami ocierała się o sztuczną pompatyczność. Czarownica w jej wydaniu cierpiała na niedostatek magnetyzmu, przyciągania wzroku i skupiania wokół siebie aury władzy. Po „Tajemnicach lasu” jeszcze bardziej doceniam Angelinę Jolie, która w roli wiedźmy wypadła znacznie lepiej.
Meryl Streep została zupełnie przyćmiona przez Emily Blunt ukazującą nam intrygującą naturę żony piekarza – zadowolonej z życia u boku kochającego mężczyzny, ale też z utęsknieniem spoglądającej w stronę książąt oraz balów. James Corden wiele do zagrania nie miał, lecz wiarygodnie oddał niepewność swojego bohatera. Anna Kendrick posiada miły dla ucha głos, który okazał się przydatny w wielu śpiewanych momentach. Poza tym jako Kopciuszek była taka, jaka być powinna – ładna, niewinna i terroryzowana przez przyrodnie siostry oraz macochę. Przed Lillą Crawford stało trudniejsze zadanie, ponieważ musiała walczyć o uwagę z bardziej doświadczonymi aktorami. I ugrała dla siebie więcej niż można byłoby się spodziewać, zdecydowanie wiedziała, jakie wrażenie ma wywołać Czerwony Kapturek. Pozostała część obsady również wypadła dobrze, za wyjątkiem książąt. Ci przez większość czasu byli bez wyrazu i nudni, a Chris Pine momentami brzmiał, jakby został przymuszony do wzięcia udziału w widowisku.
„Tajemnice lasu” to kawał dobrego fantasy opartego na podstawie znanych baśni. Odejścia od oryginału oraz brutalniejsze sceny nadają całości poważniejszego charakteru i mroku, niestających w opozycji do humorystycznych akcentów. Plejada aktorska – poza Meryl Streep i książętami, lecz tych można dość łatwo zignorować – nie zawodzi, a na część musicalową trudno narzekać, bo wykonana została z manierą i pomysłem. Kilka zwyczajnie mówionych dialogów też się znajdzie. Tak więc gorąco zachęcam was do wybrania się na „Tajemnice lasu”. Nie powinniście przeżyć rozczarowania, a ostatnio w kinie i tak nic lepszego nie puszczają.
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz