Fragment książki

4 minuty czytania

(...)

W ciemnym pokoju cisza, która zapadła, wydawała się niemal bolesna. Miałem wrażenie, że zaraz pękną mi uszy. Wstrzymywałem oddech, słyszałem tylko łomot w głowie, szybkie bicie serca. Dziwne zimno jeszcze się wzmogło – a potem Morgan przemówił w ciemności.

- Siostro ma, milcz i słuchaj uważnie – polecił.

Nagle usłyszałem kapanie wody. Brzmiało to, jakby w suficie otwarła się dziura, z której deszczówka ściekała na środek blatu, dokładnie tam, gdzie wcześniej stała świeca.

I wtedy usłyszałem głos. Zdawał się dobiegać z ust Morgana – widziałem zarys jego głowy i przysiągłbym, że poruszał szczęką, lecz głos należał do dziewczyny. Dorosły mężczyzna w żaden sposób nie zdołałby go naśladować.

- Zostaw mnie! Daj mi spocząć! – wykrzyknął głos.

Dźwięk kapiącej wody stał się głośniejszy, usłyszałem też słaby plusk, jakby na stole utworzyła się kałuża.

- Bądź posłuszna, a pozwolę Ci spocząć! – zawołał Morgan. – To z innym chcę pomówić. Sprowadź go tutaj i będziesz mogła wrócić tam, skąd przybyłaś. W pokoju jest ze mną chłopak. Widzisz go?

- Tak, widzę – odparł głos dziewczyny. – Właśnie kogoś stracił. Czuję jego smutek.

- Chłopak nazywa się Thomas Ward – podjął Morgan. – Opłakuje ojca. Sprowadź do nas duszę jego ojca!

Zimno osłabło, woda przestała kapać. Nie wierzyłem własnym uszom. Czy Morgan naprawdę zamierzał przywołać ducha taty? Ogarnęło mnie oburzenie.

- Czyż nie cieszysz się, że jeszcze raz będziesz mógł pomówić z ojcem? – spytał ostro. – Rozmawiałem z nim już. Mówił, że wszyscy twoi bracia odwiedzili go na łożu śmierci, by się pożegnać. Tylko ty się nie zjawiłeś, nie przybyłeś nawet na pogrzeb. Czuł z tego powodu smutek. Wielki smutek. Teraz będziecie mogli wszystko naprawić.

Jego słowa mnie oszołomiły. Skąd Morgan mógł wiedzieć, co się stało? Chyba że naprawdę nawiązał kontakt z duszą taty...

- To nie moja wina! – rzuciłem poruszony i zły. – Wiadomość nie dotarła na czas.

- Teraz będziesz mógł sam mu o tym powiedzieć...

Znów poczułem chłód i ponad stołem przemówił do mnie głos. Szczęka Morgana znów się poruszała, lecz ku mojej zgrozie z jego ust dobył się głos taty. Nie miałem wątpliwości, nikt nie zdołałby naśladować kogoś tak dokładnie. Zupełnie jakby tato siedział naprzeciwko mnie.

- Jest ciemno! – zawołał. – Nie widzę nawet ręki przed twarzą. Proszę, niech ktoś zapali mi świecę. Zapalcie świecę, bym mógł zostać zbawiony!

To było straszne, myśleć o tacie samotnym i przerażonym w mroku. Próbowałem się odezwać, pocieszyć go, ale Morgan przemówił pierwszy.

- Jak możesz zostać zbawiony? – Jego głos brzmiał nisko, potężnie, władczo. – Jak grzesznik taki jak ty może ujrzeć światło? Grzesznik, który zawsze pracował w dzień pański?

- Och, przebacz mi! Przebacz mi, Panie! – zawołał tato. – Byłem farmerem, miałem wiele pracy. Harowałem jak wół, ale nigdy nie starczało mi czasu. Miałem dużą rodzinę, musiałem ją utrzymać. Ale zawsze płaciłem dziesięcinę, nie zatrzymałem niczego, co należało do kościoła. Zawsze wierzyłem szczerze i głęboko i nauczyłem swych synów odróżniać dobro od zła. Zrobiłem wszystko, co powinien zrobić ojciec.

- Jeden z twoich synów jest tu ze mną – rzekł Morgan. – Chciałbyś pomówić z nim po raz ostatni?

- Proszę. Proszę. Tak. Daj mi z nim pomówić. Czy to Jack? Za życia powinienem był mu powiedzieć parę rzeczy. Rzeczy, które mógłbym wyjaśnić teraz.

- Nie – odparł Morgan. – Jacka tu nie ma. To twój najmłodszy syn, Tom.

- Tom! Tom! Jesteś tam? To naprawdę ty?

- To ja, tato, to ja! – krzyknąłem. Ścisnęło mnie za gardło. Nie mogłem znieść myśli, że tato musi cierpieć w ciemności. Cóż takiego zrobił, by na to zasłużyć? – Przykro mi, że nie wróciłem na czas do domu. Przykro mi, że nie było mnie na twoim pogrzebie. List dotarł zbyt późno. Jeśli masz coś do powiedzenia Jackowi, powiedz mnie, przekażę mu wiadomość. – Pod powiekami zapiekły mnie łzy.

- Powiedz Jackowi, że przykro mi z powodu farmy, synu. Żałuję, że nie zostawiłem mu jej całej. To mój najstarszy, należała mu się z prawa, ale posłuchałem twojej mamy. Powiedz mu, że żałuję, iż zostawiłem ci jej pokój.

Po policzkach płynęły mi łzy. Wstrząsnęła mną nowina, że mama i tato nie zgadzali się w sprawie pokoju. Chciałem przyrzec tacie, że wszystko naprawię i oddam go Jackowi, ale nie mogłem, bo musiałem mieć na względzie życzenie mamy. Najpierw musiałem pomówić z nią. Spróbowałem jednak pocieszyć tatę, przynajmniej tyle mogłem zrobić.

- Nie martw się, tato, wszystko będzie dobrze. Porozmawiam o tym z Jackiem, nie wywołam niesnasek w rodzinie. Wierz mi, nie martw się, wszystko będzie dobrze.

- Porządny z ciebie chłopak, Tom – w głosie taty usłyszałem wdzięczność.

- Porządny chłopak? – przerwał Morgan. – Wręcz przeciwnie, to syn, którego oddałeś stracharzowi! Siedmiu synów miałeś i żadnego nie ofiarowałeś kościołowi!

- Och! Tak mi przykro, tak żałuję! – wykrzyknął boleśnie tato. – Ale żaden z chłopców nie miał powołania. Żaden nie chciał zostać księdzem. Starałem się każdemu znaleźć dobry fach i gdy przyszło do ostatniego, jego mama zażyczyła sobie, żeby oddać go do terminu u stracharza. Byłem temu przeciwny i spieraliśmy się o to bardziej niż o cokolwiek innego. Ale w końcu ustąpiłem, bo ją kochałem i nie mogłem odmówić jej tego, czego tak pragnęła. Wybacz mi! Byłem słaby i przedłożyłem ziemską miłość ponad obowiązek wobec Boga!

- Tak właśnie zrobiłeś! – huknął Morgan. – Dla takich jak ty nie ma wybaczenia! Teraz musisz cierpieć piekielne męki. Czy czujesz płomienie, liżące twoje ciało? Czujesz narastające gorąco?

- Nie, Panie! Błagam! Błagam! Ból jest nie do zniesienia! Proszę, oszczędź mnie, zrobię wszystko! Wszystko!

Zerwałem się z miejsca, przepełniony gniewem. To Morgan dręczył tatę, sprawiał iż wierzył, że jest w piekle, zadawał mu straszliwy ból. Nie mogłem pozwolić, by to dłużej trwało.

- Nie słuchaj go, tato! – zawołałem. – Nie ma żadnych płomieni. Nie ma bólu. Odejdź w pokoju, odejdź! Idź w stronę światła! Do światła!

Postawiłem cztery szybkie kroki i z całych sił zamachnąłem się laską, celując w zakapturzoną postać. Trafiłem, wymierzając straszliwy cios. Bez najmniejszego dźwięku Morgan poleciał w prawo; usłyszałem trzask padającego krzesła.

Szybko wyciągnąłem z kieszeni krzesiwo, hubkę i ogarek. Po chwili zapaliłem świecę, uniosłem ją i rozejrzałem się. Krzesło leżało przewrócone na bok, okrywał je czarny płaszcz. Lecz po Morganie nie został żaden ślad! Trąciłem płaszcz laską, był jednak pusty, tak jak wyglądał. Morgan rozpłynął się w powietrzu!

(...)

Komentarze

Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!

Dodaj komentarz

 
Męczą Cię captche? , a problem zniknie. Zajmie to mniej niż rozwiązanie captchy!
Wczytywanie...