Szorstki i nieprzystępny dowódca, całująca ziemię pod jego stopami wojowniczka, rozwydrzony krasnolud, złośliwy elf, mądry i dobry troll oraz tajemnicza Mila kontynuują swoją podróż w roli królewskich głosów. Tym razem jednak, miast kontrolować sytuację w kolejnych miastach, skupiają się przede wszystkim na lizaniu swoich ran – najpierw usiłują dojść do siebie po otruciu, ale szybko okazuje się, że nieszczęścia się przyciągają i w zasadzie każdy kolejny rozdział przynosi nowe kłopoty, obrażenia, a bywa nawet, że ofiary.
Pierwsza odsłona serii Aleksandry Rudej nieco mnie rozczarowała. Za mało było tu akcji, zbyt wiele przepychanek pomiędzy bohaterami. Z założenia miało być lekko i zabawnie, co niestety nie do końca wyszło, a na dodatek nie udało się zachować proporcji. Po tego typu książkach oczekuję niezobowiązującej, a może nawet odmóżdżającej rozrywki, ale od czasu do czasu musi też coś się zadziać. Na szczęście w drugiej części cyklu wydarzenia nareszcie nabierają tempa i lektura od razu staje się ciekawsza.
Bohaterowie co rusz wpadają w tarapaty, a uzdrowiciel Daezael nie nadąża z szyciem ran i odratowywaniem kolegów z drużyny, którzy po kolei usiłują przenieść się w zaświaty. Elf nadal jest moim ulubieńcem. Największą radość daje mu oglądanie czyichś kłótni i gdy tylko ma możliwość, napuszcza jednych na drugich. Wydaje się, że jego życiową miłością są intrygi, a współpracowników utopiłby w łyżce wody, gdyby miało mu to przynieść jakąś korzyść. A jednak w pocie czoła leczy wszystkich, najmniej dbając przy tym o siebie, i wydaje się, że gdzieś bardzo głęboko w jego sercu tlą się jakieś ludzkie (elfickie?) uczucia.
Jednak choć wspaniale wymyślony i scharakteryzowany, to nie elf wysuwa się na pierwszy plan opowieści. Wszystkie wydarzenia skupiają się wokół narratorki, Mili Kotowienko. Dziewczyna skryła przed towarzyszami podróży wiele tajemnic, które powoli zaczynają wychodzić na jaw. Dość powiedzieć, że nagle jak spod ziemi zaczynają pojawiać się kolejni adoratorzy, wszyscy chętni, by wziąć ją za żonę, choć każdy z innych pobudek.
Ważną postacią staje się także dowódca królewskich głosów. O ile czytając pierwszą książkę z serii, miałam wrażenie pewnego braku konsekwencji ze strony autorki (Jaromir był przez narratorkę opisywany jako zimny i bez serca, tymczasem niekoniecznie tak się zachowywał), o tyle tym razem uważam, że postać tę poprowadziła bardzo dobrze. Wilk jawi się teraz jako mężczyzna pełen sprzeczności i nie mam wątpliwości, że w finałowej odsłonie cyklu odegra ważną rolę.
W "Sztylecie ślubnym" nie brakuje też nowych, pobocznych postaci, z których chyba każda wnosi coś do opowieści, czyniąc ją jeszcze ciekawszą. Tym razem Aleksandra Ruda dużo lepiej wyważyła akcenty. Jest zabawnie, moim zdaniem zabawniej niż wcześniej, relacje między bohaterami nadal grają ważną rolę, ale przede wszystkim pojawiło się dużo akcji.
Pewien drobny zgrzyt, który co prawda nie rzutuje na odbiór książki, ale sprawia, że raczej trudno jest martwić się losami głównej bohaterki, związany jest z wybranym przez autorkę sposobem narracji. Otóż całą historię opowiada właśnie Mila Kotowienko. Wszystkie jej liczne utraty przytomności opisywane są więc w podobny sposób – budzi się po jakimś czasie i dowiaduje się, jak długo leżała bez świadomości. Zatem jeśli nawet naprawdę była na granicy życia i śmierci, niełatwo się tym przejąć, bo zwykle omdlenie i przebudzenie zostają przedstawione zaledwie w kilku zdaniach.
O ile o "Sztylecie rodowym" pisałam, że to książka zaledwie poprawna, o tyle "Sztylet ślubny" zdecydowanie zaspokoił moje oczekiwania. Jest akcja, są intrygi, nie brakuje ofiar, całości zaś dopełnia odrobina dobrego humoru. To idealna pozycja do przeczytania, na przykład w wolny majowy dzień.
Dziękujemy wydawnictwu Papierowy Księżyc za dostarczenie egzemplarza recenzenckiego.
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz