Wydawnictwo Rebis zdecydowało się sięgnąć po jedną z pierwszych powieści Philipa K. Dicka jako kolejną część znakomitej serii najwybitniejszych dzieł pisarza. Był to okres przejściowy w jego życiu, kiedy to przestawiał się z pisania opowiadań na dłuższe formy przekazu. Czuć, że dopiero uczy się łączyć ze sobą wątki czy po prostu pisać długo, ale spójnie i logicznie. Co ciekawe, znany przecież z nadużywania środków odurzających, wtedy jeszcze nie brał narkotyków, nie licząc przepisywanych mu od dawna z powodu męczących go bólów głowy leków psychotropowych na bazie pochodnych amfetaminy. Dick był zawsze odważnym pisarzem i nie bał się wprowadzać śmiałych wątków nawet w "świętoszkowatej" Ameryce roku 1956, gdzie, według Wojciecha Sedeńki, całowanie w miejscach publicznych było karane z urzędu. Na jakie więc wpadł pomysły?
Mamy 2002 rok i dystopijny świat po wojnie nuklearnej. Obecnie panujący ustrój to relatywizm wg Hoffa – prawdziwe jest jedynie to, co można udowodnić. Nietrudno odgadnąć, że jest to oczywiście system policyjny. Teoretycznie za wygłaszanie swoich opinii o gustach (np. "Philip K. Dick to największy pisarz science-fiction"), których przecież nie ma jak udowodnić, można trafić do obozu pracy i gnić tam do końca życia. W praktyce jednak rzadko zdarza się, aby za takie coś zostać osądzonym. Władza zdaje sobie sprawę ze słabości takich poczynań, dlatego też zajmuje się grubszymi sprawami. Sami obywatele żyją w apatii, bez celu w życiu. W takim momencie do gry wkracza Floyd Jones, człowiek żyjący w przeszłości. Oznacza to, że jego umysł sięga do roku wprzód, a on ciałem musi ponownie przechodzić przez to samo bez możliwości zmiany jakiegokolwiek wydarzenia, a więc każdy rok przeżywa dwukrotnie. Swoimi działaniami Jones prowadzi do prawdziwej rewolucji, która zatrzęsie światem w posadach.
Pierwsze, co rzuca się w oczy po przeczytaniu kilku rozdziałów, to mnogość wątków. Po wojnie atomowej pojawiło się mnóstwo mutantów, których praktycznie jedynym zajęciem są teraz występy jarmarczne. Dalej mamy eksperymentalną hodowlę innych mutantów, którzy byliby przystosowani do życia na Wenus. Poza tym legalne narkotyki, które można zamówić w lokalu, seksualne występy hermafrodytów na scenie, olbrzymie jednokomórkowe organizmy zwane dryfterami, spadające z kosmosu na Ziemię, problemy rodzinne głównego bohatera... Uff. Prawdę mówi Wojciech Sedeńko na okładce książki, że "każdy z kilku pomysłów Dicka ze "Świata Jonesa" mógłby posłużyć za kanwę całej powieści". Problem jednak w tym, że momentami ma się wrażenie, iż każdy wątek rozwija się osobno i próżno szukać jakiegoś logicznego połączenia. Z tego powodu też zakończenie lektury spada na czytelnika jak grom z jasnego nieba – wszystko dzieje się za szybko i ma się wrażenie, że trochę pisane jest na siłę, aby w jakiś sposób postarać się spiąć pomysły nie do końca przemyślaną klamrą.
Niestety również pomysł na samego Jonesa i jego zdolności prekognicyjne kuleje. Dick zazwyczaj za pomocą całkowicie nieobliczalnych bohaterów (Pat i Jory w "Ubiku", Palmer Eldritch w "Trzech stygmatach [...]", Alys w "Płyńcie łzy moje [...]") potrafił tak namącić, że ewentualne luki w fabule tuszowały się same. Tymczasem postać Floyda Jonesa zdaje się być zaplanowana od początku do końca i nie zaskakuje, w związku z czym dziury fabularne widoczne są aż nadto. Przede wszystkim, tytułowy bohater w żaden sposób nie może zmienić przebiegu wydarzeń. To, że jest inaczej, widzimy przez całą książkę, ale najbardziej namacalne staje się to w momencie nieudanego zamachu, gdzie schodzi z toru doskonale oddanych strzałów zaledwie o centymetr. Tak samo przecież zmienia bieg wydarzeń, opowiadając wszystkim, co się stanie w nadchodzącym roku.
Niemniej jednak, mimo wszystkich tych niedociągnięć, książkę czyta się znakomicie. Wyżej wymienione rzeczy tak naprawdę nie przeszkadzają i stanowią raczej tło dla drugiego dna powieści, m.in. zachowania człowieka wobec predestynacji czy losów wybrańca na tle społeczeństwa. Nie myślcie jednak, że pisarz zadręcza czytelnika jakimiś pseudofilozoficznymi wywodami. Z reguły jego książki są pisane prostym językiem i można je spokojnie przeczytać z przyjemnością, nie zastanawiając się nad niczym. Jednak aby odkryć prawdziwą naturę lektury, trzeba z pewnością włączyć myślenie podczas wertowania stron. Czytając uprzednio inne dzieła autora, na pewno bez problemu odnajdziecie tu wszystko, co go trapiło w życiu, a co doszlifował w kolejnych powieściach do perfekcji.
"Świata Jonesa" z pewnością nie postawiłbym obok najwspanialszych dzieł Philipa K. Dicka. Ba, nie nazwałbym tej powieści nawet "wybitną". Jednakże to dobra książka, którą czyta się szybko i bez problemów. Stanowi ona ciekawy materiał odnośnie tego, jak później pisarz rozwinął się i został jednym z największych autorów gatunku science-fiction. Dla fanów amerykańskiego mistrza fantastyki naukowej to pozycja obowiązkowa. Polecę ją również tym, którzy chcieliby dopiero zacząć przygodę z Dickiem, jako że nie jest zbytnio zagmatwana fabularnie. Wydawnictwo Rebis wraz z Wojciechem Siudmakiem jak zwykle odwalili kawał dobrej roboty przygotowując wydanie i można tylko bić peany na ich cześć.
Tak swoją drogą, gdybym musiał dwukrotnie przeżywać te same wydarzenia, musiałbym również dwa razy pisać jedną i tę samą recenzję, nie zmieniając w niej nawet literki. Brrr... Zatrważające.
Dziękujemy wydawnictwu Rebis za dostarczenie egzemplarza recenzenckiego.
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz