„Filmy tak rzadko są wielką sztuką, że jeśli nie potrafimy docenić wspaniałych śmieci, nie mamy zbyt wielu powodów, by w ogóle się nimi interesować.” Przeczytałam gdzieś, kiedyś. I jeżeli przyjrzeć się dzisiejszym premierom, szybko można zauważyć, ile prawdy jest w tym zdaniu. Wszystko już było, w komediach romantycznych zmieniają się jedynie tła, w filmach akcji jedynie bronie, a w horrorach wygląd strachów i ilość krwi.
Jednak na każdym wysypisku znajdzie się dopieszczona perełka, a jeżeli potrafimy docenić wspaniałe śmieci... Będziemy czerpać więcej rozrywki z filmów. Już przed seansem powiedziałyśmy sobie z przyjaciółką dzielnie, grunt to dobre podejście do filmu. Nie oglądasz dramatu dla wybuchów ani filmów akcji dla głębokiego przekazu i treści. Do kina ściągnęły nas trailery z niesamowitymi efektami oraz swoistą epickością. Dlatego w tym rozmachu postanowiłyśmy nie spodziewać się głębokiej, „zwieszającej” psychologii czy realizmu bądź respektowania zasad fizyki. Do „Sucker Punch” większość ludzi może podejść jak właśnie do takiego kolejnego śmietka, wyplutego z gardzieli kinematografii. Z góry mogę stwierdzić, że wybrane przez nas podejście znacznie zwiększa poziom rozrywki czerpanej z filmu. Ba! Można wtedy zakończyć go miłym zaskoczeniem.
Fabuła przenosi nas gdzieś w lata 50. XX wieku, a początek historii poznajemy w sposób nader ciekawie „zmontowany”. Jednak nie jest on nowością, bo lubujący się w komiksowych filmach szybko skojarzą go z początkiem „Watchmen”. I w sumie nic dziwnego, za oba odpowiedzialny jest w końcu Zack Snyder. Matka Babydoll, głównej bohaterki, umiera, pozostawiając swoje dwie córki z ojczymem. Ten od samego początku nie prezentuje dobrych intencji względem dziewczynek, co wzrasta do poziomu dramatycznego, gdy okazuje się, że matka przepisała cały spadek na swoje dwie córki. Późniejsze zdarzenia są wprost proporcjonalnie dramatyczne i szybkie. W ich wyniku Babydoll ląduje w szpitalu psychiatrycznym z wyrokiem lobotomii, która ma odbyć się za 5 dni. W momencie, kiedy widzimy obrzydliwe dłutko wiszące nad jej okiem, przenosimy się w zupełnie inny świat. Pojawia się również pytanie, na ile ten świat jest realny? I czy w ogóle możemy stawiać słowo „realny” obok filmów Snydera? Większość suchych opisów mówi o „wykreowaniu przez nią alternatywnego świata, do którego ucieka przed brutalną rzeczywistością” (cóż za obraza, brzmi niemal jak schematyczna Sala Samobójców). Ja natomiast po prostu zaproponuję zapiąć pasy, bo właśnie zaczyna się ostra jazda w podkręconym kontraście. Tym bardziej, że przedzierać się będziemy przez trzy warstwy rzeczywistości, między którymi granice są zatarte.
Strona wizualna „Sucker Punch” jest jego absolutną i największą zaletą. Ten iście epicki rozmach sprawił, że znajdziemy tu wszystko, od trailerowych motywów z I Wojny Światowej, z napędzanymi parą zombie Niemcami, poprzeplatanych z sci-fi, klasycznym fantasy pełnym smoków czy klimatami rodem z japońskiego anime. Wszystko z rozmachem i beztroską dziecka, które dostało wielkie pudełko kredek we wszystkich kolorach.
Zdjęcia klimatem przypominają poprzednie „snyderowskie” filmy. Jak już wspomniałam, są mroczne z podkręconym kontrastem. Bądź co bądź, był za nie odpowiedzialny Larry Fong, znany chociażby z „300”, „Hero” czy „Watchmen” (tego ostatniego chyba najbardziej przypominają). Mało tego, Snyder po raz kolejny udowodnił, że ciekawy wizualnie film zyskuje znacznie więcej kolorów, gdy dorzucić do niego dobrą muzykę. Jako audiofilka mogę entuzjastycznie podskoczyć i zakrzyknąć, iż udźwiękowienie filmu jest RE-WE-LA-CYJ-NE, zarówno od strony muzycznej, jak i efektów. Znajdziemy tu wspaniale wkomponowane „Army of Me” Björk czy cover „Sweet Dreams”, śpiewany przez odtwórczynię Babydoll – Emily Browning. Nietypowo, acz spektakularnie.
Jeżeli zaś chodzi o grę aktorską, to tak jak filmy Snydera – co kto lubi. Jeśli komuś podobają się blondynki w dwóch kucykach i szkolnych mundurkach, z nieregulaminowo krótkimi spódniczkami, kataną na plecach i wiecznie cielęcym spojrzeniem – enjoy. Emily Borwing ma dość specyficzną urodę, jest śliczna jak... laleczka (Babydoll), aż do przesytu. Jednak talentem aktorskim, jak i pozostała czwórka, nie popisała się, a więcej emocji wzbudza gigantyczny samuraj z minigunem niż owe bohaterki po przejściach. Poza tym wszystkie dziewczyny mają fantastyczne kreacje i aż żałuję, że nie było więcej wolniejszych scen, w których mogłabym się im dokładniej przyjrzeć. Jednak zawsze pozostają mi artworki oraz plakaty. Naturalnie, możemy się po nich spodziewać supertrwałego makijażu i niezniszczalnej fryzury, rodem z reklamy jednej takiej legendarnej niemieckiej marki lakierów do włosów. Jak już też wspomniałam, za nic mają sobie prawa fizyki. Nie należy się też po nich spodziewać głębokich i złożonych charakterów.
Podsumowując, „Sucker Punch” to przepakowane akcją dwie godziny pełne (oszlifowanej co prawda, jednak podejrzewam, że to wina zaniżonego ograniczenia wiekowego) brutalności i seksu w klimatach wyjętych z „Moulin Rouge”. Film dzieli się na wyraźniejsze „etapy”, w których dziewczyny zdobywają kolejne potrzebne im do ucieczki przedmioty. I o ile pierwsze robią naprawdę duże wrażenie, o tyle późniejsze zaczynają przynudzać sekwencją: wyskok – slow motion – koszenie wroga. Wszystko wyglądało jednak jak kolejne levele gry. Mi osobiście film podobał się głównie z powodu połączenia większości elementów, które wywołują u mnie swoiste motylki w brzuchu i nadmierną ruchliwość kolan (zwłaszcza ten mech z wymalowanym różowym króliczkiem). Jednak niektórych zbytnio mogą razić niektóre rozwiązania fabularne, momentami będące najzwyczajniej głupie czy fakt, że wrogowie mogą zapomnieć o choćby małym zadraśnięciu naszych bohaterek. „Sucker Punch” to idealna produkcja dla ludzi nawykłych (ale niewybrednych) do gier wideo i komiksowych uczt wyobraźni. Jest także przyjemnym rozwiązaniem na zapchanie czasu w większym gronie znajomych bądź przetestowanie nowego kina domowego. Śliczny, błyszczący i wymuskany, jednak nadal śmieć.
Komentarze
Dodaj komentarz