Star Trek VI: Wojna o pokój

4 minuty czytania

Jak śpiewał klasyk – "trzeba wiedzieć, kiedy ze sceny zejść". Lata lecą, a załoga Enterprise nie młodnieje i zaczyna śmiało przekraczać wiek emerytalny. Choć umysł wciąż jest ostry jak brzytwa, to powoli zaczyna brakować siły oraz refleksu. Wniosek wydaje się prosty, trzeba oddać stery w ręce młodszego pokolenia. Stąd też, aby godnie pożegnać zasłużoną ekipę i przy okazji uniknąć spełnienia kąśliwego gagu z serialu "Simpsonowie", postanowiono ostatecznie zamknąć jeden z rozdziałów "Star Treka", który trwał z krótkimi przerwami blisko trzydzieści lat.

Star Trek VI: Wojna o pokój

Beznadziejna "Ostateczna Granica" byłaby bardzo przykrym końcem dla legendy Kirka i spółki, więc postanowiono stworzyć jeszcze jeden, specjalnie dedykowany im film. Szefostwo Paramount Pictures zdecydowało się jednak wyciągnąć wnioski z ostatnich wpadek, więc tym razem podziękowano za szalone eksperymenty i na stołku reżyserskim zasiadł Nicholas Meyer. Solidna firma, która doskonale czuła markę – w końcu to on dał nam znakomity "Gniew Khana". Nie będzie zaskoczeniem, gdy napiszę, że taka decyzja była doskonałym strzałem i przyniosła znakomite frukta.

Star Trek VI: Wojna o pokój

Księżyc Praxis, serce przemysłu energetycznego Imperium Klingońskiego, eksploduje w wyniku nadmiernej oraz nieprzemyślanej eksploatacji, co prowadzi do kompletnego załamania gospodarki tej wojowniczej frakcji. Choć uparci, Klingoni nie są w ciemię bici i doskonale wiedzą, że obecnie stoją na samym środku kosmosu z opuszczonymi gaciami. Rozpoczynają więc rozmowy z Federacją, które mają przełamać ponad 70-letni impas i doprowadzić do podpisania trwałego pokoju. W swej ostatniej misji, kapitan Kirk wyrusza, aby odpowiednio przywitać oraz eskortować klingońskiego ambasadora na szczyt dyplomatyczny. Niestety, wkrótce po przyjęciu na statku Enterprise, w wyniku cwanego sabotażu, konsul zostaje zamordowany, a winą za całe zajście zostaje obarczony James Kirk oraz doktor McCoy. Pokój wisi na włosku.

Star Trek VI: Wojna o pokój

Już od pierwszych minut czuć tu zbawienny dotyk Nicholasa Meyera. Atmosferę można kroić nożem. Jest ciężka, klaustrofobiczna i pełna tajemnicy, która trzyma w napięciu do ostatnich sekund. Historia to niekończący się łańcuch niezabliźnionych ran, starych oraz długoletnio pielęgnowanych urazów, jak również wzajemnej nieufności. Nie ma tutaj typowego podziału na czerń oraz biel, królują odcienie szarości, a słynąca ze wstrzemięźliwości załoga Enterprise śmiało dorzuca paliwa do pieca nabrzmiałego od uprzedzeń. James Kirk otwarcie mówi o swojej nienawiści do Klingonów. Najchętniej oglądałby każdego z nich przez muszkę fazera, a perspektywę bratania przyjmuje z prawdziwym obrzydzeniem, natomiast druga strona nie pozostaje dłużna. Każdy ma dobre powody, aby gardzić oponentem i wiele będzie musiało się wydarzyć, zanim wszyscy zrozumieją, że ślepa zawiść to doskonała pożywka do dalszego rozprzestrzeniania się jadu, który potęguje tylko ból. Reżyser ponownie wziął na warsztat najciemniejsze strony ludzkiej natury oraz kajdany, jakie niepostrzeżenie ona na nas nakłada i tym razem zrobił to perfekcyjnie.

Star Trek VI: Wojna o pokójStar Trek VI: Wojna o pokój

"Wojna o pokój" to doskonała dramatyczna mieszanina. Są sceny, podczas których pasjonaci dobrych thrillerów politycznych zamruczą z zadowolenia, a złożoność całej intrygi, jej spiski oraz zdrady, powinna przypaść im do gustu. Z kolei drobiazgowe śledztwo Spocka, rozpaczliwe sprawdzanie niepewnych tropów, rozliczne ślepe uliczki i poszukiwanie spiskowców wśród własnej załogi, z pewnością docenią fani prozy Agathy Christie. Nie zapominajmy również o narracji przywodzącej na myśl shakespeare'owskie klimaty – w klingońskim wydaniu smakuje to wszystko doskonale. Ba, nawet amatorzy ucieczek z pilnie strzeżonych obiektów znajdą tu coś dla siebie.

Star Trek VI: Wojna o pokój

Humor też jest, żeby nie było, i świetnie sprawdza się w roli tonowania całego tego mroku, który przewija się przez ekran. Pojawia się w idealnych momentach, ma swoje wysmakowanie i daleko mu do nachalności. Komediowe wstawki uderzają również w tony autoironiczne, ale w przeciwieństwie do "Ostatecznej Granicy", te mają swój sens i są pełne godności. Po prostu bohaterowie są świadomi własnej śmiertelności, doskonale znają swoje granice oraz świetnie zdają sobie sprawę, że "na takie gówno są już stanowczo za starzy". Zabawne to, a także realistyczne, za co duży plus.

Z nieskłamaną przyjemnością stwierdzam, że pod względem aktorskim wróciliśmy do ekstraklasy. Leonard Nimoy jest d-o-s-k-o-n-a-ł-y i przechodzi tutaj samego siebie. Niełatwa to sztuka, aby pod maską logicznego do cna i zimnokrwistego Wolkanina pokazać całą paletę namiętności. Facet ani na moment nie wychodzi z roli, a emocje ukazuje z tak mistrzowską Star Trek VI: Wojna o pokójsubtelnością, że doskonale widzimy i odczuwamy, kiedy jego Spock kipi wręcz ze złości, odczuwa zaniepokojenie czy też wypełnia go duma. Christopher Plummer jako Chang sprawdza się w roli inteligentnego klingońskiego generała, który śmiało znalazłby wspólny język z Hamletem czy Makbetem. William Shatner oraz DeForest Kelley dają z siebie wszystko jako para starych przyjaciół, walczących o życie i mierzących się ze skrajnie stresującymi sytuacjami. W pamięć powinna się wryć również kreacja Iman, która z prawdziwym wdziękiem wcieliła się w rolę zaradnej przywódczyni więźniów klingońskiej kolonii karnej.

Jeżeli miałbym doszukiwać się dziury w całym, to zwróciłbym uwagę na efekty specjalne oraz scenografię. Jasne, "Star Trek" opiera się w głównej mierze na filozofii, ideach, relacjach i na tym, jak stare przyjaźnie są niejednokrotnie wystawiane na próbę – akcja czy komputerowe sztuczki schodzą na drugi plan. Jednak pewne elementy scenografii albo niektóre kostiumy pamiętają czasy "Gniewu Khana" i trudno przejść obok tego obojętnie. Efekty specjalne dają w sumie radę, potyczki w kosmosie ogląda się nawet z przyjemnością, natomiast scena zabójstwa ambasadora w zerowej grawitacji prezentuje się nieźle, lecz trudno być pod jakimś wielkim wrażeniem.

Star Trek VI: Wojna o pokój

"Wojna o pokój" to świetny film oraz godne pożegnanie załogi Enterprise. Każdy znajdzie tutaj coś dla siebie, fabuła trzyma w napięciu i została dobrze przemyślana. Aktorzy wspinają się na takie wyżyny, że w sumie pod koniec żałujemy, iż ostatecznie się z nimi żegnamy. To była naprawdę dobra i wyjątkowa podróż, choć nie obyło się bez wpadek. Jednak to ludzka rzecz błądzić. Nie wiem jak wy, ale ja uroniłem łezkę.

Ocena Game Exe
8.5
Ocena użytkowników
8.5 Średnia z 1 ocen
Twoja ocena

Komentarze

Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!

Dodaj komentarz

 
Męczą Cię captche? , a problem zniknie. Zajmie to mniej niż rozwiązanie captchy!
Wczytywanie...