Star Trek IV: Powrót na Ziemię

4 minuty czytania

Choć Gene Roddenberry lubił określać "Star Treka" jako kosmiczny western z ostrym zacięciem filozoficznym, to serialu nie dało się zamknąć w sztywne ramy gatunkowe z racji spektrum poruszanych tematów. Stąd też każdy odcinek miał inny charakter – gdy jeden epizod potrafił przydusić nas ciężkim i refleksyjnym klimatem, podczas kolejnego mogliśmy śmiać się do rozpuku lub też obgryzać paznokcie w napięciu w wyniku ekscytującej opowieści, która sprawiała, że siedzieliśmy na krawędzi fotela. Podobnie jest w przypadku filmowego uniwersum, bez problemu żonglującego konwencją. Mieliśmy już intelektualny thriller, wypełnione akcją kino zemsty oraz produkcję z mocnym zacięciem przygodowym. Co czeka nas w czwartej części przygód dzielnej załogi Enterprise?

Star Trek IV: Powrót na Ziemię

Leonard Nimoy, który ponownie zasiadł na stołku reżyserskim, doszedł do wniosku, że przyszedł czas na delikatne spuszczenie z tonu, czyli komedię w pełnym rozumieniu tego słowa. Czy "Powrót na Ziemię" poprawi samopoczucie oddanym fanom uniwersum, czy też okaże się dla nich typowym śmiechem przez łzy?

Star Trek IV: Powrót na Ziemię

Po samowolnej ekspedycji na planetę Genesis, która zakończyła się uratowaniem Spocka i przywróciła zdrowe zmysły doktorowi McCoyowi, admirał Kirk jest gotów ponieść konsekwencje swoich czynów. Nieposłuszeństwo, sabotaż, kradzież i zniszczenie federacyjnego statku... nie w kij dmuchał zarzuty, lecz bohater dumnie wraca na Ziemię, aby poddać się osądowi władzy. Jednak w czasie powrotu, macierzysty glob zostaje zaatakowany przez zagadkową siłę. Cała elektronika kompletnie wysiada, parują oceany, szaleją huragany, a atmosfera okołoziemska ulega stopniowemu rozkładowi. Szybko okazuje się, że związek z tym niespodziewanym atakiem ma wyginięcie gatunku wieloryba (haha... no zwrot akcji na miarę Oscara, scenarzyści jak nic byli amatorami LSD), który został wytępiony przez ludzkość trzy wieki temu. Nie ma rady – Kirk wraz ze swoim oddanym zespołem musi udać się w podróż w czasie, aby sprowadzić ssaki do XXIII wieku, inaczej zagłada planety jest nieunikniona. Wyprawa to niełatwa, ponieważ San Francisco roku 1986 skrywa wiele niebezpieczeństw jak zimnowojenna paranoja, nieprzewidywalne i dzikie reakcje społeczeństwa czy... muzyka punk.

Star Trek IV: Powrót na Ziemię

"Powrót na Ziemię" jest dla mnie filmem bardzo trudnym do oceny. Jeżeli miałbym go rozpatrywać pod kątem komediowym, to tytuł broni się doskonale i spokojnie znalazłby się w moim rankingu najlepszych (a z pewnością najciekawszych) produkcji z tego gatunku. Gagi są doskonale rozpisane, niegłupie i, co najważniejsze, nienachlane. Reakcje aktorów oraz ich mowa ciała świetnie ukazują radosne zagubienie, jak również trudność ze zrozumieniem obyczajów ludzkości sprzed blisko 300 lat. Scena, gdy Chekov z siermiężnym rosyjskim akcentem gorliwie wypytuje policjanta o miejsce dokowania okrętów o napędzie nuklearnym czy chwila, w której Kirk ze Spockiem zachodzą w głowę, o co chodziło kierowcy autobusu z tymi "równo odliczonymi drobnymi na bilet", wywołają co najmniej szczery uśmiech na twarzy widza. Natomiast logiczny Wolkanin, który stara się zrozumieć oraz wykorzystać ówczesny slang podczas rozmów, ale mu to ewidentnie nie wychodzi, to już beczka śmiechu – a takich momentów jest całe mnóstwo.

Star Trek IV: Powrót na Ziemię

Problem w tym, że na ołtarzu tego radosnego humoru został złożony scenariusz. Jakby na niego nie spojrzeć, jest irracjonalny, straszliwie dziurawy i głupszy od wściekłego Klingona spitego pokaźną ilością krwawego wina. Załoga Enterprise zachowuje się jak banda chromolonych debili, a ich reakcje trudno wytłumaczyć zagubieniem (tym bardziej, że to nie ich pierwsza podróż w czasie). Zespół otwarcie gwiżdże na wszelkie zasady prawa temporalnego oraz ingerencje w przeszłość, a ich działania totalnie zaśmiecają kontinuum (lekkomyślne pozostawianie sprzętu z XXIII wieku czy otwarty wpływ na rozwój technologii). Z jednej strony Kirk twardo zaznacza jak istotne jest w tej misji zachowanie tajemnicy, a z drugiej na miejsce lądowania statku (pal licho, że zamaskowanego) wybiera park w samym centrum miasta, natomiast po bardzo krótkiej znajomości śmiało zdradza swoje pochodzenie oraz plany (przypominam, w grę wchodzi porwanie stworzeń pod ochroną) pięknej specjalistce od wielorybów. Brawo, Jim, Bond oraz Bourne powinni się od ciebie uczyć tajników szpiegostwa doskonałego.

Star Trek IV: Powrót na ZiemięStar Trek IV: Powrót na Ziemię

Doktor Gillian to postać na osobny akapit, bo trudno mi pojąć, w jaki sposób ktoś tak nieskończenie naiwny oraz nierozgarnięty mógł się dochrapać stopnia naukowego, a co dopiero dostać pracę na tak prestiżowym stanowisku. Prosty przykład. Co byś uczynił, drogi czytelniku, gdybyś spotkał na swojej drodze dwóch dziwnie zachowujących się dżentelmenów, sprawiających wrażenie totalnie obłąkanych, którzy na dodatek włamali się na teren zastrzeżony w twojej pracy i narobili w niej straszliwego zamieszania, bez żadnego rozsądnego wytłumaczenia? Odwróciłbyś wzrok oraz przejechał obok nich nie wdając się w dyskusję? Zaniepokojony wezwał organa porządkowe? Logiczne. Jednak pani doktor woli sobie z nimi uciąć przyjacielską pogawędkę, zaproponować podwózkę oraz umówić się na obiad w knajpie z jednym z nich. I robi to bez mrugnięcia okiem. Aaaarrrrghhh... mój mózg.

Star Trek IV: Powrót na Ziemię

Irytująca jest również ekologiczna propaganda przewijająca się przez film. Nie, nie mam nic przeciwko ochronie środowiska oraz nagłaśnianiu problemu zagrożonych gatunków. Ba, uważam to za doskonałe tematy, które warto poruszać za pośrednictwem kultury popularnej. Problemem jest nachalność, w jaki sprzedaje nam to "Powrót na Ziemię". "Star Treka" pokochałem właśnie za to, że potrafił ukazać strasznie kontrowersyjne kwestie (będące często na cenzurowanym) oraz przekazać uniwersalne prawdy w bardzo dyskretny sposób. Tak, aby widz mógł wszystko spokojnie przemyśleć, samodzielnie wyrobić sobie zdanie i dojść do odpowiednich wniosków. Kładł nacisk na dialog, nie stawiał pod ścianą. W zręczny sposób ukazywał niedoskonałości ludzkiej natury lub luki ideologii skupiających się na dyskryminacji czy rasizmie. Natomiast w "Powrocie na Ziemię" przedstawia się to z gracją buzdygana, który wali nas nachalnie prosto w twarz, bo wiecie, "moja racja jest mojsza niż twojsza".

Star Trek IV: Powrót na Ziemię

Aktorsko jest nieźle. William Shatner pokazuje, że w komediowej konwencji sprawdza się równie dobrze jak w dramatycznych sytuacjach. Leonard Nimoy oraz DeForest Kelley ponownie tworzą duet przyjaciół, których mimo że różni wszystko i żaden nie przegapi okazji, aby wbić szpilę temu drugiemu, to może zawsze na siebie liczyć w kryzysowych momentach. Doohan, Koenig i Takei wykorzystują każdą sekundę dodatkowego czasu ekranowego, jaki otrzymali w tej części. Ech... Nawet Catherine Hicks nie razi, jeżeli weźmie się pod uwagę, że jej postać to głupia idiotka i scenariusz nie pozwolił po prostu na nic innego. W końcu nawet aktorzy nie mają wpływu na karty, jakimi grają.

Najkrótsze i najlepsze podsumowanie "Powrotu na Ziemię"? Dobra komedia oraz bardzo kiepski "Star Trek". Wrażenia po seansie zależą więc od tego, czego oczekujesz.

Ocena Game Exe
5.5
Ocena użytkowników
5.5 Średnia z 1 ocen
Twoja ocena

Komentarze

Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!

Dodaj komentarz

 
Męczą Cię captche? , a problem zniknie. Zajmie to mniej niż rozwiązanie captchy!
Wczytywanie...