Star Trek III: W poszukiwaniu Spocka

4 minuty czytania

Śmierć w świecie fantastyki, szczególnie tej naukowej, nie jest wydarzeniem przerażająco ostatecznym – zwłaszcza w przypadku postaci wzbudzającej stałe zainteresowanie fanów danej marki. Zawsze znajdzie się jakiś przewrotny sposób, aby wskrzesić bohatera, który umarł na naszych oczach, czy też poczarować tak nad scenariuszem, że jego rany nie okazały się na tyle śmiertelne, na ile przewidywano, albo pogłoski o zgonie były mocno przesadzone. Wszystko dla dobra fanów, ma się rozumieć, a że przy okazji oznacza to niemałe pieniądze – tym lepiej.

Star Trek III: W poszukiwaniu Spocka

Kiedy więc "Gniew Khana" przyniósł zyski znacznie większe od tego, co prognozowali eksperci z wytwórni Paramount, i zaczęto poważnie myśleć nad kontynuacją filmowych przygód dzielnej załogi Enterprise, to powstał poważny problem. Jak wskrzesić Spocka? I, co ważniejsze, jak przekonać Leonarda Nimoya do dalszej współpracy? Okazało się, że nie wystarczył szybki telefon z informacją "Hej, Leo! Kręcimy nowego Treka, więc masz być na planie filmowym o 8:00 i ani sekundy później". Pieniądze też nie grały roli. Aktor chciał zostać reżyserem i mieć wpływ na scenariusz. Hollywoodzcy potentaci woleli nie ryzykować z rzeczywistym "Poszukiwaniem Spocka" i spełnili jego żądania od ręki.

Star Trek III: W poszukiwaniu Spocka

Choć James Kirk pokonał Khana, swojego śmiertelnego wroga, i uratował świat przed niecnym wykorzystaniem ideałów projektu Genesis, to wszystkie te sukcesy okazały się jedynie pyrrusowymi zwycięstwami. Najlepszy i najwierniejszy przyjaciel admirała, Spock, zginął w przerażających okolicznościach na jego oczach. Enterprise poniósł takie straty, że federacyjne dowództwo przychyla się bardziej do pomysłu złomowania statku niż kolejnej drogiej odbudowy. Projekt Genesis stał się kością niezgody dla wszystkich frakcji w znanym nam wszechświecie. Natomiast doktor McCoy na skutek ostatnich wydarzeń popadł w niewytłumaczalny obłęd. Nowe światło na ten ostatni problem rzuca Sarek, ojciec Spocka. Według niego jego syn przelał kilka minut przed śmiercią swą jaźń do umysłu lekarza, a rozwiązanie całej zagadki znajduje się na planecie Genesis. Nie mogąc usiedzieć bezczynnie w sytuacji, gdy jeden z jego przyjaciół nie żyje, a drugi jest jedną nogą w wariatkowie, Kirk postanawia działać. Będzie musiał zaryzykować swoją reputację, ponieważ admiralicja jest przeciwna tej misji, a także swoje życie, gdyż chrapkę na tajemnice "wskrzeszania planet" mają Klingoni.

Star Trek III: W poszukiwaniu Spocka

"W poszukiwaniu Spocka" to wciąż niezły film osadzony w uniwersum "Star Trek", ale w porównaniu do dwóch poprzednich epizodów mamy tu do czynienia raczej z uboższym krewnym. Pierwsza część była znakomitym filozoficznym thrillerem, który wskrzesił markę i zawierał doskonałe efekty specjalne. Drugi opierał się na akcji, lecz jego siłą nie były triki z komputera oraz inne efekciarskie sztuczki, a wykorzystanie tego gatunku do ukazania skomplikowanych ścieżek ludzkiej natury – jej najmroczniejszych zakamarków i ograniczeń. Trójka stara się być czymś pomiędzy, lecz jak to zazwyczaj bywa, robi wszystko na pół gwizdka. Fani akcji oraz kina przygodowego będą narzekać na dłużyzny oraz niestabilne tempo, natomiast miłośnicy refleksyjnych klimatów dojdą do wniosku, że poruszane tematy są może i ciekawe, ale zbyt przaśne. Choć obie grupy będą raczej kręcić nosem, to znajdą w filmie momenty, podczas których mlasną z zadowoleniem.

Star Trek III: W poszukiwaniu SpockaStar Trek III: W poszukiwaniu Spocka

Poprzeczka wysoko zawieszona przez dwa ostatnie filmy daje się mocno we znaki również w kwestii antagonisty. Kruge nie jest tak charyzmatyczny jak Khan, jego umysłowi daleko też do błyskotliwości superczłowieka, a pragnienia ma raczej przyziemne, nieróżniące się od ambicji typowego klingońskiego dowódcy. W Genesis widzi broń, która przyczyni się do przewagi militarnej imperium, a jemu samemu przyniesie chwałę oraz zaszczyty. Nad dyplomację przekłada, czasem ślepą i naprawdę bezmyślną, siłę. Stawiając sprawę jasno – strasznie razi tutaj jednowymiarowość. Gość po prostu nie jest równorzędnym przeciwnikiem i zawsze tańczy tak, jak mu Kirk zagra. Szkoda, tym bardziej, że Christopher Lloyd odwala kawał dobrej roboty, zaskakująco dobrze sprawdzając się w roli skurwiela pierwszej wody, tylko scenariusz nie pozwala rozwinąć mu skrzydeł.

Star Trek III: W poszukiwaniu Spocka

W sumie aktorsko jest nieźle. Szczególne oklaski należą się DeForestowi Kelleyowi, który zjawiskowo wcielił się w rolę McCoya, stopniowo rozdzieranego przez dwie skrajne osobowości. Czujemy, jak facet usilnie walczy ze swoją przypadłością i rozpaczliwie stara się utrzymać zmysły w jednym kawałku, lecz jest na z góry przegranej pozycji, powoli popadając w obłęd. Duży plus za doskonałe impresje Spocka, które uwiarygodniają stan dobrego doktora. William Shatner nadal trzyma poziom, niezgorzej radząc sobie z dziką determinacją oraz coraz większymi tragediami, jakie spadają na kark Kirka.

Za to mam problem, i to spory, z nową komandor Saavik. Ja rozumiem, że nie udało się ponownie zaangażować Kirstie Alley, ale ta odtwórczyni kompletnie nie daje sobie rady z bohaterką. W wykonaniu Robin Curtis wolkanka to miękkie kluchy i typowa dama w opałach. Gdzie się podziały ambicja, hart ducha i delikatna nutka bezczelności znane z "Gniewu Khana"?!

Trudno też jednoznacznie odnieść się do efektów specjalnych. Z jednej strony lata lecą, a sceny w kosmosie oraz komputerowe sztuczki stoją w miejscu od czasu "The Motion Picture", zaczynając już delikatnie trącić stęchlizną. Z drugiej – klasyczne rozwiązania budzą podziw. Scenografia daje radę, natomiast apokaliptyczna zagłada Genesis to prawdziwa poezja, która nawet dzisiaj wzbudza spore uznanie. Muzyka? James Horner – nadal bez ikry, a jego pracy raczej bliżej do poziomu nieprzeszkadzania temu, co dzieje się na ekranie niż intensyfikowania atmosfery.

Star Trek III: W poszukiwaniu Spocka

"W poszukiwaniu Spocka" to rzemieślnicza produkcja. Pewnie, nie jest tak dobra jak dwie pierwsze części i miejscami napięcie siada dość mocno, lecz wciąż ma kilka trzymających za serce scen oraz smakowitych, dramatycznych momentów. Brakuje mocnej rywalizacji, która przykułaby do ekranu i stale utrzymywałaby napięcie. Koniec końców Leonard Nimoy sprawdził się za stołkiem reżyserskim, ale nie uniknął błędów nowicjusza, szczególnie w kwestii montażu (w tym wręcz haniebnej wpadki z synchronizacją dźwięku na początku – do teraz nie wiem, jak tego nie wyłapano na etapie postprodukcji). Mogło być lepiej, lecz też zdecydowanie gorzej (o czym przekonaliśmy się po kilku latach). Ogólnie nie ma powodów do paniki – plusy przeważają nad minusami, więc jeżeli lubisz klimaty sci-fi, powinieneś być raczej usatysfakcjonowany. Niestety, nic więcej.

Ocena Game Exe
6
Ocena użytkowników
6 Średnia z 1 ocen
Twoja ocena

Komentarze

Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!

Dodaj komentarz

 
Męczą Cię captche? , a problem zniknie. Zajmie to mniej niż rozwiązanie captchy!
Wczytywanie...