Co byś zrobił, utknąwszy w przeszłości? Co byś zrobił, utknąwszy w przeszłości jako niewolnik kosmicznego nomady? Co byś zrobił, utknąwszy w przeszłości jako niewolnik kosmicznego nomady, nie mając żadnego zaplecza finansowego ani bardziej szczegółowej wiedzy o tejże epoce? I wreszcie, co byś zrobił utknąwszy w przeszłości jako niewolnik kosmicznego nomady, bez zaplecza finansowego ani wiedzy o rzeczonej epoce, w dodatku mając misję odnalezienia czegoś, o czym pierwszy raz słyszysz, o "widzeniu na oczy" nie wspominając?
Takim właśnie problemem zaczyna się seria sygnowana nazwiskiem Andrzeja Pilipiuka, pod tytułem „Oko Jelenia”. Rzecz, jak wiecie, jeżeli czytaliście pierwszy tom (a powinniście, żeby zrozumieć i ten drugi), dzieje się w Norwegii, roku pańskiego 1559. Marek Oberech, nauczyciel informatyki z Warszawy podczas zagłady świata, razem z nowo poznanym Staszkiem, natrafiają na ślimakoidalnego kosmitę Skarata. Skart właśnie dobrał się do zapasów Biblioteki Narodowej, a z Marka i Staszka uczynił swoich niewolników. Przeniósł ich do rzeczonej Norwegii z misją odnalezienia owego Oka Jelenia, co oczywiście łatwe nie jest, a na dodatek ich przewodniczką okazała się kosmiczna tancerka w postaci łasicy imieniem Ina. Jako przedstawicielka całkowicie odmiennej rasy nie rozumie typowych ludzkich pobudek i potrzeb. Do tego towarzyszy im Hela, która w trakcie pewnego niemiłego incydentu dostaje się w katowską niewolę. Cała trójka trafia do Nidaros, powolnie umierającego miasta, w którym mają odnaleźć alchemika Sebastiana. Tak pokrótce wygląda tom pierwszy tego cyklu. Kończy się w trakcie przełomu na linii fabuły – gdy Markowi i Staszkowi udaje się uwolnić swoją towarzyszkę.
Tom drugi rozpoczyna się w tym samym punkcie, w którym skończył się pierwszy. Wyswobodziwszy Helenę z rąk kata, Marek i Staszek ukryli się u jednego z członków tajnego Bractwa Św. Olafa – Nilsa. Mężczyzna, po krótkich, acz dość burzliwych negocjacjach, oferuje im schronienie i pomoc. Tak stara drukarnia staje się ich bazą wypadową, a fabuła wreszcie skupia się na poszukiwaniu alchemika. Dość szybko okazuje się, że Sebastian zbuntował się przeciw łasicy i po zagadkowym boju zbiegł do Bergen. Tam właśnie muszą dostać się nasi bohaterowie. Tylko jak, skoro sezon żeglugowy już niemal dobiegł końca, a przełęcze lada moment zasypie śnieg? W dodatku okazuje się, że kat zostawił pannie Helenie niemiłą niespodziankę, z którą uporać przyjdzie się naszym bohaterom, a to oznacza, iż znowu główna oś fabuły schodzi na plan dalszy. Czy to nie brzmi jak serial?
Jednocześnie rozwija się wątek hanzeatyckiego kupca, Petera Hansavritsona, i jego kuzyna, Mariusa Kowalika. Obaj snują teorie i plany przywrócenia upadającej Hanzie dawnej świetności. Jak łatwo się domyślić, ich ścieżki przetną się wkrótce ze ścieżkami naszych przybyszów z przyszłości. Ale okoliczności tegoż już pozostawię fabule.
Niestety fabuła nadal przetacza się ślimaczym tempem, pełna prób zbicia fortuny na wynalazkach przyszłości podejmowanych przez Marka oraz Staszka, jest daleka od prowadzenia głównego wątku powieści. Obaj są tak zagubieni w zamierzchłej rzeczywistości, gdzie nie ma prądu, internetu ani supermarketów, że czepiają się nawet najbardziej niedorzecznych pomysłów (jak np. budowa lokomotywy), aby chociaż trochę upodobnić prymitywny świat do znanej im cywilizacji. Znacznie lepiej spisuje się Helena. Wiejska gąska wspaniale radzi sobie z kobiecymi domowymi obowiązkami.
Pozytywnie może zwrócić uwagę rozwój postaci. Nie tylko w miarę kolejnych wypadków poznajemy ich coraz bardziej, ale także w późniejszych wydarzeniach odnajdujemy piętna tych poprzednich. Słowem: nasi bohaterowie ewoluują. Dodatkową miłą okrasą są drobne fakty i informacje, podrzucane przez pisarza tu i tam. Nie tylko przybliżają nam życie codzienne z tamtych czasów, ale również przyjemnie urozmaicają powolne tempo.
Technicznie i stylistycznie tom praktycznie nie różni się od poprzedniego. No, może poza okładką i ozdobnikami wewnątrz. Ba! Nawet grubość jest wielce zbliżona. Nadal jest utrzymane w stylizacji starej księgi obitej srebrzystą skórą. Myślę, że nie ma tu co więcej pisać. Wielu czytelników na pewno znajdzie pośród mnogich puzzli, z których składa się całokształt Oka Jelenia, kawałek dla siebie i właśnie ten kawałek będzie go pchał do czytania kolejnych tomów. W moim przypadku jest to wyjątkowy klimat renesansu i Hanzy. A dla was? Sami się przekonajcie.
Podsumowując, powieść nadal stoi na przeciętnym poziomie (który pewnie dodatkowo pogarsza pryzmat poprzednich wydań Pilipiuka), jednak widać tendencję do rozpędzania się, w dodatku czyta się ją dość powolnie. Chociaż w moim przypadku przyjemnie. Oczywiście jeżeli lubicie kaprysić i sięgać jedynie po książki wyższej klasy, nie męczcie się. Jeśli jednak sądzicie, że miks Hanzy, renesansu, polityczno-socjologicznych rozważań z elementami science-fiction może mieć interesujące posmaki, bądź, czego serdecznie życzę, wciągnąć bez reszty, spróbujcie ugryźć ten cykl (tylko pamiętajcie, aby zacząć od Drogi do Nidaros).
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz