Terry Pratchett to pisarz szczycący się okazałym dorobkiem literackim. Dzięki kultowej serii „Świat Dysku” ustalił trendy w literaturze, udowadniając jednocześnie, że pomimo tylu tomów wciąż można zaskakiwać wiernych fanów. Jednak poza „Światem Dysku” Pratchettowi nie wiedzie się już tak dobrze – jego ostatnia powieść „Długa Ziemia” (napisana wspólnie ze Stephenem Baxterem) nie była najwyższych lotów, co mogło zniechęcić potencjalnych nowych czytelników. Dlatego też podchodziłem do „Spryciarza z Londynu” z pewną rezerwą, jednocześnie mając nadzieję, że nie pożałuję wyboru.
Akcja powieści rozgrywa się w Anglii połowy dziewiętnastego wieku, będącego niewątpliwie burzliwym okresem w dziejach tego państwa. Uwydatnił się wówczas podział na dwie grupy społeczeństwa: burżuazję, która może sobie pozwolić na wszystko, i margines społeczny, żyjący na skraju ubóstwa. Bohater książki, chłopiec imieniem Dodger, należy do biedniejszej grupy. Jako zbieracz przemierza najpaskudniejsze londyńskie zakamarki w poszukiwaniu cennych błyskotek pozostawionych przez zamożnych obywateli stolicy. Choć praca należy do wręcz upokarzających, chłopak nie narzeka na swój żywot.
Los ma jednak wobec niego inne plany – pewnej nocy, wracając z „łowów”, Dodger napotyka zbirów napastujących niewinną dziewczynę. Bez wahania wyciąga ją z opresji, wzbudzając zainteresowanie dwóch świadków całego zdarzenia. Oferują oni pomoc kobiecie oraz zbieraczowi, jednak chłopak – za ich poleceniem – zostaje zobowiązany do znalezienia napastników. Od tej chwili Dodger przemierza kolejne szczeble społecznej hierarchii, by po kilku dniach być na ustach wszystkich mieszkańców Londynu.
Jedną z cech, których oczekuję od książki, jest oryginalność. Początkowo „Spryciarz z Londynu” zraził mnie do siebie, ponieważ przypominał mi powieść jego rodaka, Marka Hoddera, pt. „Dziwna Sprawa Skaczącego Jacka”, którą niegdyś wychwalałem. Dodatkowo obie pozycje pokrótce streszczają fabułę każdego rozdziału we wstępie, co jeszcze zwiększało moją niechęć.
Szybko jednak okazuje się, że obie pozycje bardzo się od siebie różnią – Hodder kładzie duży nacisk na na steampunk, czyniąc z „Dziwnej Sprawy...” mocną powieść sci-fi. Z kolei Pratchett nie stawia na żadne fantastyczne wariacje, tylko czerpie inspiracje z historii, urozmaicając fabułę sprawdzonymi patentami. Warto w tym miejscu wspomnieć, że „Spryciarz z Londynu” jest swego rodzaju hołdem pisarza dla jego ówczesnych idoli – Karola Dickensa i Henry'ego Mayhewa – którzy opublikowali obszerną pracę pt. „London Labour and the London Pour” obnażającą ciężkie realia życia londyńczyków. Pratchett przeniósł na karty powieści ich obserwacje, dołączając jednocześnie autorów pracy jako osoby pomagające Dodgerowi. Całość urozmaicają m.in. Robert Peel – założyciel nowoczesnej policji (peelersów), Angela Bardett-Coutts – wówczas najbogatsza kobieta świata czy Benjamin Disraeli – premier Wielkiej Brytanii. I choć część faktów została przekształcona, mieszając prawdę z fikcją autor doskonale sobie poradził.
Na szczęście z „fikcją” jest równie dobrze, aczkolwiek zgryźliwi krytycy mogą psioczyć na pewną sztampowość. To prawda – bohater pojawiający się przypadkowo w miejscu zbrodni, ratujący młodą damę i w konsekwencji odnoszący później sukcesy jest dość ogranym motywem. Potem krytycy nie mają już nic do powiedzenia, bo z każdej kolejnej kartki emanuje doskonałość Pratchetta. Bardzo podobało mi się podzielenie akcji książki na dwa sektory: sceny w bogatych dzielnicach przeplatają się z miejskimi slumsami. Z pewnością był to ryzykowny krok, zważywszy na wielki kontrast obu scenerii, jednak autor z zaskakującą łatwością i lekkością opisuje każde miejsce bardzo szczegółowo. Owa lekkość dotyczy także języka, którym operuje pisarz. Pratchett nie upiększa dialogów ani opisów skomplikowanymi słowami, co wyszło książce na dobre.
Taki zabieg z pewnością nie był spowodowany nagłym przypływem sympatii Pratchetta do najmłodszych. Jak wcześniej wspomniałem, główny bohater jest zbieraczem, a to oznacza, że żaden z niego erudyta. Cała prostota wypowiedzi większości bohaterów nadaje powieści realizmu. Jakby tego było mało, autor z gracją wypełnia poszczególne luki w dialogach humorem. Opiera się on głównie na niewiedzy Dodgera, dodając całości komizmu.
Czas pochwalić resztę obsady. Każda z osób prezentuje inne spojrzenie na otaczającą rzeczywistość i postępowanie „spryciarza”. Są osoby aprobujące działania chłopaka, jak i postacie (szczególnie Sir Robert Peel), które podchodzą do jego wyczynów z dystansem, patrząc mu na ręce. Wśród wszystkich wyróżnia się Salomon, będący Żydem mieszkającym z bohaterem. W ich kontaktach da się zauważyć klasyczny przykład relacji „mistrza z uczniem”, który jest tym ciekawszy, że zawiera liczne nawiązania do historii. Jak na hołd przystało, ważną osobą jest również Karol Dickens. Jako dziennikarz prestiżowej gazety pomaga Dodgerowi w rozwikłaniu całej sprawy i wprowadza zbieracza na salony. Na koniec pochwał zostawiłem uratowaną dziewczynę, Symplicję. Od początku widać między nią a Dodgerem poważne uczucie. Zazwyczaj nie przepadam za wątkami miłosnymi w książkach, jednak tutaj w ogóle mi to nie przeszkadzało. Szkoda jedynie, że autor tak oszczędnie potraktował Henry'ego Mayhew, który widoczny jest tylko na początku, by po chwili usunąć się w cień.
Podczas lektury jedna rzecz wprowadzała mnie w konsternację – dlaczego Rebis z uporem maniaka przekonuje, że „Spryciarz z Londynu” jest powieścią fantastyczną? Do mojego egzemplarza dołączona była ulotka, w której ta książka plasowała się jako pozycja z gatunku fantasy. Dziwi to tym bardziej, że powieść nie ma w sobie krzty fantastyki, a nawet nie sprawia takich pozorów. Poza tym wydanie „Spryciarza z Londynu” powinno uchodzić za wzór do wydawania wszelkich powieści – pięknie wygląda, a tłumacz wykonał kawał dobrej roboty za sprawą przekładu wielu niejasności dotyczących dziewiętnastowiecznych realiów.
Trudno w kilku słowach opisać doskonałość powieści Terry'ego Pratchetta. Jest to najlepsza książka, jaką w tym roku przeczytałem. Również atrakcyjna cena (39.90) wręcz zmusza poszukiwaczy dobrej lektury do sięgnięcia po „Spryciarza z Londynu”. Jednym słowem – polecam!
Dziękujemy wydawnictwu Rebis za dostarczenie egzemplarza recenzenckiego.
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz