"Sługa korony" to czwarta z książek autorstwa Briana McClellana osadzonych w świecie magów prochowych. Nie jest ona kontynuacją wydarzeń mających miejsce w "Trylogii", ale ich prequelem. "Obietnica krwi", "Krwawa kampania" oraz "Jesienna republika" potrafiły oczarować czytelnika i do dziś tkwią w mej pamięci. Czy autorowi udało się utrzymać dotychczasowy poziom, czego efektem byłby tytuł godny udanej trylogii?
Na całość składa się dziewięć opowiadań, z których zdecydowana większość rozgrywa się na przestrzeni 35 lat przed wydarzeniami z "Obietnicy krwi". Dzięki nim mamy okazję dokładnie poznać przeszłość Tamasa czy Adamata. Nie zabraknie też opowiadań poświęconych Tanielowi Dwa Strzały i Vlorze. Są to postacie odgrywające kluczową rolę w "Trylogii magów prochowych". Nowym czytelnikom "Sługa korony" przybliży ich sylwetki i nakreśli charaktery, natomiast podobni do mnie weterani wymyślonego przez Briana McClellana świata powinni odebrać tę pozycję jako smaczek uzupełniający dotychczas posiadane informacje. Wydawać by się mogło, że dobrze znamy wymienione postacie i że trudno będzie nas czymś zaskoczyć, jednak w trakcie lektury czuje się różnicę. Bohaterowie są młodsi, mniej doświadczeni, pozbawieni wiedzy o przyszłych wydarzeniach, a przez to inni, niż ci, których znamy z trylogii.
Można się zastanawiać, kiedy lepiej przeczytać "Sługę korony", jeśli w ogóle dotąd nie miało się styczności z twórczością Briana McClellana. Teoretycznie książka wyszła jako czwarta i powinna uzupełniać poznane w trylogii wydarzenia, jednak mam wrażenie, że lepiej byłoby od niej zacząć! Jeśli pominęłoby się ostatnie opowiadanie, które rozgrywa się pomiędzy częścią pierwszą a drugą, to reszta układa się w chronologiczny ciąg. Jaki jest plus takiej lektury?
Jak to zwykle bywa w przypadku prequeli, czytelnicy, którzy znają dalsze wydarzenia są mniej podatni na niespodzianki. Jeżeli nawet wokół danego bohatera wali się świat, to i tak doskonale zdają sobie sprawę, że w taki czy inny sposób uda mu się uporać z problemem i wyjść obronną ręką z nawet najgorszej sytuacji, bo przecież wiadomo, że występuje w dalszych częściach. To samo tyczy się romansów: jeżeli wiemy, kto ostatecznie z kim będzie, to nieco mniejszej pikanterii dostarczają początki danej znajomości. Lepiej byłoby tego nie wiedzieć. Oczywiście nie jest to wada jako taka, a nieodłączny urok wszystkich prequeli. Niemniej właśnie dlatego sugerowałbym rozpoczęcie przygody ze światem magów prochowych właśnie od "Sługi korony".
Co ważne, Brianowi McClellanowi udało się utrzymać dotychczas prezentowany poziom. Opowiadania są interesujące i trzymają w napięciu do samego końca. Autor buduje je stopniowo, odpowiednio dawkuje informacje, sprawiając, że książki wręcz nie chce się odłożyć. Jeżeli ktoś stęsknił się za światem, w którym proch miesza się z magią, to "Sługa korony" skutecznie go zaspokoi. Nie ukrywam, że dla mnie był to przyjemny powrót do czegoś, co dobrze znam.
Dziewięć zaprezentowanych opowiadań to nieco ponad 550 stron wciągającej lektury, a więc dość, by zapewnić kilka przyjemnie spędzonych jesiennych wieczorów. Z technicznego punktu widzenia książka nie ustępuje poprzedniczkom. Grafika zdobiąca okładkę idealnie wpasowuje się pomiędzy pozostałe, toteż wszystkie cztery tomy naprawdę ładnie wyglądają razem na półce. W samym tekście na próżno szukać literówek, więc generalnie Fabryka Słów wykonała kawał dobrej roboty.
"Sługa korony" to z jednej strony obowiązkowa pozycja dla wszystkich fanów "Trylogii magów prochowych", z drugiej zaś idealna książka wprowadzająca w ten świat wszystkich tych, którzy nie mieli przyjemności go poznać. Tak czy owak, naprawdę warto po nią sięgnąć.
Dziękujemy wydawnictwu Fabryka Słów za dostarczenie egzemplarza recenzenckiego.
Komentarze
Dodaj komentarz