Ile to już razy widzieliśmy gliniarza w przededniu odejścia na emeryturę? Wielokrotnie i dlatego wiadomo, co następuje – gliniarz miesza się w sprawy, które powinien zostawić ich własnemu losowi, jeśli marzy o spokojnej starości. Tak też rozpoczyna się "Ten żółty drań".
To protagonista stanowi największą różnicę pomiędzy poprzednimi odsłonami "Sin City" a "Tym żółtym draniem". Wcześniej obserwowaliśmy brutalne poczynania Marva i Dwighta, dwóch typów spod ciemnej gwiazdy, mierzących się z ludźmi podobnie okrutnymi, lecz to okrucieństwo przelewającymi na znacznie więcej żywotów. Tym razem na czele historii znajduje się dobry gliniarz Hartigan – aczkolwiek nie dowiadujemy się zbyt wiele o jego dawnej służbie i życiu prywatnym. Definiuje go początek komiksu, kiedy – rezygnując z odejścia na spokojną emeryturę i zajęcia się problemami zdrowotnymi – postanawia stawić czoła Roarkowi Juniorowi, synowi senatora i zarazem jednemu z najpotężniejszych ludzi w kraju. Wszystko po to, aby uratować jedenastoletnią Nancy z łap zwyrodnialca. Podobnie jak w przypadku Dwighta z "Damulki wartej grzechu" do działania pcha go chęć pomocy, ale prędko wpada w wir zemsty, która przyświeca każdemu z przewodnich bohaterów "Sin City". Różnią ich pobudki i przeszłość, jednak koniec końców czeka ich podobny los.
W przypadku "Sin City" od samego początku trudno pisać o skomplikowanych fabułach. Frank Miller wyciąga esencję noir i podkręca ją do granic możliwości – na drodze prawdziwych twardzieli z zasadami, którzy mają różne grzeszki na swoim koncie, stawia przepiękne kobiety uwikłane w nieliche kłopoty. Kobiety świadomie używają swojego seksapilu do wychodzenia z opresji lub mamienia płci męskiej, mężczyźni zaś są gotowi rzucać się sobie do gardeł w obronie ślicznotek. Przemoc i seks wylewają się z kart komiksu, bohaterowie bywają kuloodporni, powieszenie nie zawsze kończy się śmiercią, a gliniarze są na ogół przekupni albo ratują własną skórę poprzez trzymanie się z dala od niektórych rejonów Miasta Grzechu. Proste, kameralne historie snute wokół raptem kilku bohaterów idą w parze z umownymi czarno–białymi rysunkami Millera i dzięki nim nabierają mocy. Co prawda trafiają się plansze, gdzie umowność jest aż nazbyt duża i problemy z czytelnością mogą irytować, jednak na osłodę dostajemy też kilka bardzo dobrych, zapadających w pamięć kompozycji.
"Ten żółty drań" to kolejna bardzo udana odsłona "Sin City", serii, którą mogę polecić wszystkim miłośnikom noir. Oczywiście niektórych odrzuci ze względu na specyficzną szatę graficzną oraz znacznie większą brutalność niż w klasycznych powieściach kryminalnych Hammetta i Chandlera, lecz to świadome zintensyfikowanie charakterystycznych cech gatunku przyciąga do Miasta Grzechu niczym magnes.
Dziękujemy wydawnictwu Egmont za dostarczenie egzemplarza recenzenckiego.
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz