Smoki to interesujące stworzenia. Wielkie, potężne, ziejące najczęściej ogniem, aczkolwiek mogące pluć także kwasem, lodem, błyskawicami i prawdopodobnie jeszcze innymi rzeczami. Istoty odległe, niedostępne, śpiące na olbrzymich stertach złota. Mądre, głupie (rzadko), złośliwe, próżne (narcystyczne?). Bo jak nie być zapatrzonym w siebie, gdy ciało okrywają łuski, będące nie tylko doskonałą ochroną przed mieczami błędnych rycerzy, co dziewice chcą ratować, ale i przepięknym "ubiorem". W mitach i legendach pojawiają się od wieków (żeby daleko nie szukać – rodzimy Smok Wawelski), więc naturalną koleją rzeczy pojawiły się także w literaturze fantasy. Tym razem padło na "Serafinę" autorstwa debiutującej tą powieścią Rachel Hartman. Jak pisarka poradziła sobie z tymi krwiożerczymi (bo przecież siankiem się nie zajadają) stworami?
Tytułowa bohaterka jest młodą dziewczyną, idącą samotnie przez życie. Owszem, ma ojca i nauczyciela muzyki, ale oni nie zastąpią kontaktu z rówieśnikami, młodzieńczych przyjaźni i okładania się łopatkami po głowach w piaskownicy. No, z piaskownicami jednak przesadziłam, bo nie sądzę, by w królestwie Goreddu istniały takie wynalazki jak place zabaw, łącznie ze stertą piachu. Wracając do Serafiny – nie byłoby historii, gdyby zadowoliła się dotychczasowym życiem, spędzanym w zaciszu rodzinnego domostwa. Dlatego też dziewczyna wybrała się na dwór królewski, gdzie – dowodząc uprzednio swych niezwykłych zdolności – została asystentką nadwornego kompozytora. "Lepszego" czasu wręcz nie mogła wybrać – zbliża się rocznica podpisania Traktatu, z czym wiążą się nie tylko wytężone przygotowania do jej obchodów, ale i niebezpieczne intrygi...
Odkąd sięgam pamięcią, w literaturze przeważają dwa układy relacji smoczo-ludzkich: całkowicie wrogie oraz pełne poddaństwo smoków wobec ludzi, co daje efekt w postaci tzw. smoczych jeźdźców. Autorka najwyraźniej postanowiła odejść od schematu, tworząc świat, w którym smoki (saarowie), istoty smokopodobne (quigowie) oraz ludzie żyją we względnej symbiozie. Dlaczego względnej? To, co ma łuski, podlega wszelkim możliwym ograniczeniom (i biurokracji, nie zapominajmy o biurokracji! Nie ma to jak wypełnianie specjalnego formularza, w którym się zgłasza wypicie piwa!), zaś ci "normalni" w większości panicznie się ich obawiają. I nienawidzą.
Zresztą sami saarowie są dość specyficzni. Pomijam już zamiłowanie do gromadzenia skarbów (brzmi znajomo, prawda?) i możliwość przybrania ludzkiego kształtu (niczym złote i srebrne "jaszczurki" z serii Dragonlance), ale wyzbycia się uczuć i instytucji Cenzorów pominąć nie mogę. Podejrzewam, że taki motyw mógł się pojawić w science-fiction, więc właściwie można by go wrzucić do worka z napisem "oklepane", gdyby nie fakt, że chodzi tu o latające gady. O istoty pełne dumy, potężne, siejące niesamowite zniszczenie. A tu proszę: zmuszają poszczególne osobniki swego gatunku do poddania się wycięciu, jeśli uznają, że taki zabieg jest konieczny, bądź nawet z własnej woli idą pod "nóż"! Nie, nie mówię o typowej chirurgicznej operacji, ale o pozbawienie delikwenta konkretnych uczuć, wspomnień. Miłość? Rzecz wręcz zakazana, a przecież – jak zauważa jedna z postaci – nie jest chorobą.
Świat wykreowany przez autorkę jest na swój sposób interesujący. Nie ma co liczyć na długobrodych staruszków z laskami, ciskających zaklęcia na prawo i lewo. Jedyna dostępna magia, jaką zaobserwowałam, znajduje się tylko i wyłącznie w gestii smoków (no, może nie wyłącznie...), a i tak nie ma mowy o wodotryskach – nie wywiera wpływu na świat, wyłączywszy oczywiście możliwość spopielenia ognistym oddechem. Zresztą, czymże byłby świat bez bohaterów? Oni również zasłużyli na uwagę.
Główna bohaterka nie jest panienką z gatunku "och-jaka-ja-jestem-samotna-buuuu!"; postrzegam ją raczej jako silną osobę, którą zresztą musi być – Ogród Grotesek wymaga wiele uwagi oraz stanowczości, bez której... lepiej nie myśleć, co by się działo. Nielichy hart ducha potrzebny jest również do wprowadzenia zmian w życiu – mówię tu o opuszczeniu rodzinnego domostwa i podjęciu się pracy asystentki. Ale na tym nie koniec – przydaje się również, między innymi, w trakcie prowadzenia śledztwa oraz stosunkach z przedstawicielami łuskowatego gatunku. Jednak największą sympatią zapałałam do Ormy – saara, będącego nauczycielem bohaterki. Jest pod lupą nieubłaganych Cenzorów, szukających tylko pretekstu do poddania go wycięciu, a jednak całymi latami balansuje na krawędzi, wciąż unikając wyroku. Jeśli zaś miałabym wskazać postać, która najbardziej mnie zaskoczyła, to byłby nią nadworny kompozytor, Viridius. Dlaczego? Odpowiedzi na to pytanie musicie poszukać sami.
"Serafina" jest znakomitym debiutem, mogącym służyć wielu autorom (i to niekoniecznie początkującym!) za wzór. Lektura naprawdę wciąga, kilka razy wydarzenia przybrały nieoczekiwany obrót, przyprawiając o zbieranie szczęki z podłogi. Oczywiście nie mogło zabraknąć wątku miłosnego – niezwykle przewidywalnego – ale, na szczęście, nie wysuwa się on na pierwszy plan, drażniąc zatwardziałych przeciwników stosu serduszek fruwających w powietrzu. Jeśli zaś chodzi o samo wydanie – nie mogę powiedzieć o nim żadnego złego słowa; wydawnictwo spisało się na medal. Nie muszę chyba dodawać, że z niecierpliwością czekam na dalszy ciąg...?
Dziękujemy wydawnictwu MAG za dostarczenie egzemplarza recenzenckiego.
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz