Po latach Sandman powrócił i to nie w jednej odsłonie, ale od razu jako kilka serii rozwijających uniwersum Neila Gaimana, choć już z innymi scenarzystami na pokładzie.
Jedną z nowych linii w ramach rzeczonego uniwersum są "Księgi Magii" pisane przez Kat Howard ("Roses and Rot", "An Unkindness of Magicians"). Scenarzystka opowiada o losach młodego Timothy'ego Huntera, który dowiaduje się, że jego przeznaczeniem jest ni mniej, ni więcej tylko zostanie największym magiem swych czasów. Chłopak zgłębia podstawowe tajniki czarowania, zaś jego edukacją kieruje… pani Rose, na co dzień pracująca jako nauczycielka w szkole Huntera i naturalnie również parająca się magią. Nie wszyscy uzdolnieni magicznie są zadowoleni z przepowiedni i nie mija wiele czasu, nim Timothy staje się celem dla nieznanych sobie sił.
Pomyli się ten, kto uzna, że to opowieść o bohaterze uciekającym przed swym przeznaczeniem. Wręcz przeciwnie, Timothy na każdym kroku udowadnia swoją determinację i lgnie do magii niczym ćma do światła. Nie zawsze z dobrym skutkiem, w końcu nauczycielka – zarówno szkolna, jak i magiczna – nie pochwala niepohamowanego entuzjazmu młodzieńca i przypomina mu o konsekwencjach korzystania z mocy. Relacja między mentorką a krnąbrnym i ambitnym uczniem wyszła Kat Howard zupełnie przyzwoicie i naturalnie. Pozostałe postaci i wątki to tylko nic nieznaczące tło, chociaż scenarzystce nie można odmówić prób zaangażowania czytelnika. Matka Timothy'ego zaginęła, ojciec stracił rękę i cierpi na depresję, w dodatku chłopakowi zaczynają doskwierać problemy sercowe. Mimo to w sferze osobistej bohatera dzieje się niewiele. Trudno pisać o czymś wykraczającym poza budowanie zaplecza pod dalszą historię.
Kat Howard nie zdołała też należycie wykorzystać przestrzeni, jaką dysponowała. Na około 160 stronach dzieje się za mało, a niektóre punkty – istotne dla dopiero kształtującej się postaci – potraktowano po macoszemu. Nauka Huntera jest nauką tylko z nazwy, ponieważ bohater samoistnie rozwija posiadane umiejętności. Miłosne zawody? Ograniczają się do paru scen, kiedy chłopak nie może wydusić z siebie sensownego zdania. Podobnych przypadków jest niestety więcej. Warstwa graficzna nie poprawia wrażeń z komiksu, ponieważ to co najwyżej rzemiosło.
Samo hasło "Sandman" na okładce to za mało, aby uczynić z komiksu coś choćby po części tak dobrego jak kultowe dzieło Neila Gaimana. W przypadku komiksu Kat Howard poskutkowało przeciętnym otwarciem serii o potencjalnie najpotężniejszym magu świata. Otwarciem, które nie zachęca do dalszego śledzenia przygód Timothy'ego Huntera.
Dziękujemy wydawnictwu Egmont za dostarczenie egzemplarza recenzenckiego.
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz