Rzeki Londynu

3 minuty czytania

okładka, rzeki londynu

Zanim w ogóle przejdę do opisywania, czym są "Rzeki Londynu", ostrzegam: NIE czytajcie opisu na okładce. Jeśli już musicie – to tylko pierwszy akapit. Zapewniam, znajomość całej treści obwoluty zepsuje przyjemność czytania. Osobiście udało mi się uciec od tego losu, głównie za sprawą redakcyjnego kolegi, za co mu z tego miejsca szczerze dziękuję.

"Rzeki Londynu" autorstwa Bena Aaronovitcha stanowią otwarcie cyklu o Peterze Grancie – posterunkowym stojącym u progu policyjnej kariery (okres próbny skończony, hura!). Muszę się przyznać, że owszem, spodziewałam się, iż to będzie urban fantasy, ale celowałam raczej w wiek pary, nie współczesność. Cóż, stara prawda mówi – "nie oceniaj książki po okładce". Niemniej, problemem to nie było.

Jak już wspomniałam – akcja została osadzona w czasach współczesnych. Biorąc pod uwagę tytuł – rzeczą oczywistą jest, że rozgrywające się zdarzenia mają miejsce w Londynie.

Cała historia zaczyna się zimnej, styczniowej nocy, podczas której dochodzi do morderstwa. Nie byłoby w tym dosłownie nic nadzwyczajnego, gdyby nie dwie rzeczy: przestępca nie tylko pozbawił ofiarę głowy jednym uderzeniem pałki (!), ale i w niewytłumaczalny sposób zmienił swą twarz. Jakby tego było mało – świadek, z którym rozmawiał Peter, jest... duchem! Ten "drobny" fakt ocalił młodego posterunkowego przed trafieniem do zespołu kontroli postępu dochodzeń (robota papierkowa, fuj). Zamiast tego, otworzyła się przed nim ścieżka czarodzieja. Co za tym idzie – musi w zasadzie pracować na dwa etaty: jako policjant, zajmujący się sprawą tajemniczego morderstwa (i kolejnych) oraz jako adept sztuk magicznych, co nie wiąże się wyłącznie z wkuwaniem najróżniejszych formułek.

Magia, niemające naukowego wyjaśnienia morderstwo oraz inne incydenty, do tego współczesne miasto wraz z dobrodziejstwami techniki – wydawałoby się, że to udany i wypróbowany przepis na urban fantasy. Właśnie – "wydawałoby się". Co poszło nie tak?

Zacznijmy od samej fabuły. Jak się pewnie domyśliliście po moim ostrzeżeniu – ktoś ewidentnie pokpił sprawę, umieszczając taki opis na okładce. Niewiele (lub wcale) się pomylę, gdy stwierdzę, że zdradza on aż 90% treści książki. Jego znajomość sprawia – jak zapewniał wspomniany już kolega (i raczej się z nim zgodzę) – że wszystko staje się przewidywalne. Gdybym nie posłuchała przestróg, to najprawdopodobniej rozwiązałabym zagadkę przed głównym bohaterem. A tak? Można powiedzieć, że Aaronovitch mnie zaskoczył, choć jeśli się zastanowić – wykorzystał chwyt stary jak świat.

Teoretycznie dzieje się dużo. Tu morderstwo, tam, gdzie indziej kolejny incydent, o, a tu jeszcze inna misja do wykonania. Nie wiem, czy to sprawa pierwszoosobowej narracji, ale nie miałam wrażenia, że COŚ się dzieje. Wszystko jest takie... monotonne, szare, bez wyrazu. Nie mówię, że czyta się źle, bo nie miałam problemu z gatunku "jeszcze x stron, kiedy to się w końcu skończy", ale po prostu brakowało jakiejś iskry, która zaburzy tę jednostajność. Pojawiła się dopiero pod koniec – pozycji jednak nie ratuje, ale daje nadzieję na to, że kontynuacja będzie lepsza.

Co do bohaterów – ciężko orzec, wyłowić coś z tej szarej (niczym okładka) monotonii. Nie wiedzieć dlaczego, moje zainteresowanie wzbudziła jedynie Lady Ty, będąca jedną z mocno pobocznych, epizodycznych postaci.

peter grant
Peter Grant według Tree-Muchow

Peter Grant – główny bohater i narrator w jednym wydaje się co najmniej przeciętny. Teoretycznie jest to na plus, bowiem ile można czytać o postaciach rodzaju Mary Sue (a jak wiadomo, "Merysujkom" zawsze wszystko się udaje. No i schodzą na śniadanie, wołane przez mamę). Sama jego sylwetka nasunęła mi skojarzenie z młodym policjantem z polskiego filmu "U Pana Boga za piecem", który zaliczył szkołę policyjną wyłącznie dlatego, że miał wysokiego rangą wujka. Peter wprawdzie nie może szczycić się wpływowym krewnym, ale trójki z matury przypominają mi właśnie dyplom wspomnianego policjanta – cyfra trzy, z opcjonalnym plusem bądź minusem, wpisana w każdą rubrykę z oceną. I choć zdecydowanie poległ na polu edukacji, to jednego odmówić mu nie mogę – czasem wykazuje się całkiem niezłym sprytem. Podkreślam – czasem.

Podsumowując: czy warto? Jeśli szuka się lekkiej lektury, na wieczór bądź dwa – owszem. Jeśli zaś celuje się w coś ambitniejszego – odradzam ten wybór, mimo że całość można odebrać jako całkiem smaczną, zwłaszcza w kontekście tytułu. Co mam na myśli, pisząc te słowa? Od Was zależy, czy sięgniecie po "Rzeki Londynu" i rozwikłacie tę zagadkę.

Dziękujemy wydawnictwu MAG za dostarczenie egzemplarza recenzenckiego.

Ocena Game Exe
5.5
Ocena użytkowników
5.5 Średnia z 3 ocen
Twoja ocena

Komentarze

0
·
Książka nijaka pod każdym względem - świata, bohaterów, akcji, narracji... No trudno znaleźć cokolwiek, co można byłoby choć uznać za dostatecznie dobre lub na odwrót: dostatecznie złe. Mam wrażenie, jakby autor bał się ponieść swojej wyobraźni, obawiając się, że zwiedzie go na manowce. Przez tą ostrożność, niestety, jednocześnie nie stworzył czegoś wartego uwagi. Zdarzają się co prawda niezłe pomysły, a to na magię, a to na fabułę, a to na postacie, lecz co z tego, skoro nie otrzymują odpowiedniego rozwinięcia. Na przykład wspomniana tu przez Noire Lady Ty czy jej matka, dwie najbardziej intrygujące charaktery, pojawiające się ledwie na chwilkę.

Z rzeczy, które najbardziej mnie uderzyły: narracja jest pozbawiona jakichkolwiek emocji, więc książkę czyta się z taką ekscytacją jak Gazetę Wyborczą; mentor bohatera to lamus, nic nie robi, nic nie wie, jego uczeń nieobeznany z magicznym światem ogarnia więcej od niego; fakt, końcówka lekko przyspieszyła (dla porównania: w lepszej książce, takiej na 8-9, taki finał wyróżniałby się niechlubnie - tu go chwalimy, bo reszta jest średnia); humor jest niskich lotów, a wplecenie w to wszystko policji, która niby coś wie, a niby nie wie, było moim zdaniem nieudanym pomysłem (postacie policyjne są strasznie sztampowe, jednak pojawiają się dość często, praktycznie w każdym wydarzeniu muszą wziąć udział).

Moja ocena: 5/10 Nie polecam.

Dodaj komentarz

 
Męczą Cię captche? , a problem zniknie. Zajmie to mniej niż rozwiązanie captchy!
Wczytywanie...