Idealnie nadaję się do roli recenzenta tej książki, ponieważ nie przeczytałem "Gry o Tron"˟. Fatalnie nadaję się do roli recenzenta tej książki, ponieważ nie przeczytałem "Gry o Tron"˟. ˟ Niepotrzebne skreślić. Faktem jest, że od pierwszego tomu słynnej sagi Martina się odbiłem. Jaki to ma wpływ na wiarygodność recenzji, to już jej czytelnik musi sam zadecydować. Jednego jestem pewien. Muszę dać sobie (bo przecież nie Martinowi!) drugą szansę.
Na szlaku przygody (i niewygody), ograniczonym z założenia do roku, para niedobranych z pozoru bohaterów próbuje przeżyć nie urągając rycerskiemu kodeksowi. Dunk, błędny rycerz, "tępy jak buzdygan" (jak sam o sobie niesprawiedliwie mówi) i sprytny giermek Jajo, z niebanalną przeszłością (i przyszłością), który co rusz ma "w ucho dostać", ale w końcu nie dostaje, tworzą kontrast i jednocześnie idealnie się uzupełniają. Ograny chwyt. Takie pary literackie i filmowe można liczyć na pęczki. Co z tego jednak, że typowe, skoro świetnie napisane?
Klasyfikacja jest oczywista – fantasy – i elementy fantastyczne pojawiają się, a jakże, ale nie odgrywają żadnej roli. Więcej ich w dowolnej średniowiecznej encyklopedii, choćby w "Skarbcu wiedzy" Brunetta Latiniego. Ktoś tam, gdzieś, półgębkiem o czymś wspomina. Smoki były, ale ich już nie ma. Przez to rzekomo klimat się zmienia. Niby jajo smoka jest, ale nic o nim nie można tu napisać bez spalenia niespodzianki. Jest też Mur – odległy cel podróży obojga bohaterów. Jest i już. Czym jest i czemu ma służyć, tego się nie dowiemy.
Złożone z trzech epizodów – niewielkie jak na standardy przyjęte w tym gatunku (nieco ponad 350 stron) – dziełko, osadzone jest w średniowiecznych realiach. Czyta się niczym powieść historyczną – bez wątpienia jedną z najlepszych, jakie dane mi było poznać – tylko autor za sprawą niewytłumaczalnego kaprysu nie nazwał swego świata Europą, tylko Westeros. Z pewnością wiele smaczków tego spin-offu skierowanych do czytelników sagi mi uciekło. Nie jest to jednak żaden problem. Opowiedziana historia z powodzeniem broni się jako samodzielna całość.
To w zasadzie nie powieść, tylko trzy ułożone chronologicznie opowiadania. Tragiczne w skutkach ordalia, podczas których prawie nikt się bogów nie boi i wszystkie chwyty są dozwolone. Przygodna służba podupadłemu lordowi; błahy przygraniczny konflikt z komplikacjami małżeńskimi oraz wielką historią i polityką w tle. Turniej, którego nie da się wygrać kopią, bo nie tylko (a nawet nie głównie) kopie się tam krzyżują. Tylko trzy epizody z długiej podróży, co pozwala mieć nadzieję, że autor skorzysta jeszcze z konceptu. Potencjał jest.
W tym świecie rycerskie przymioty nie są w cenie i słabo procentują. Nie bez powodu nazywano Dunka tępym tak często, że w to uwierzył. Prawie nic nie jest tym, czym zdaje się być na pierwszy rzut oka. Liczne fabularne zwroty zmuszają czytelnika do reinterpretacji znanych już faktów. Zaskakują, ale są logicznie i psychologicznie umotywowane. Dodajmy, że umysłowość postaci jest zgoła współczesna. Autor nie sili się na archaizację. Wolno mu, to jego świat, po co utrudniać odbiór? Fantastyki tu tyle, co kot napłakał. Martin ulokował swych bohaterów kilka pokoleń przed wydarzeniami znanymi ze słynnej sagi. Nie pasowały mu w pełni do koncepcji? Chciał się niezobowiązująco zabawić? Można tylko gdybać. Perełka, jubilerskie cacko, malutkie, ale (a może właśnie dlatego?) na najwyższym poziomie.
Komentarze
Do tego sam kunszt opowiadań i tekst o narodzinach smoka jest jak herbata z miodem po deszczowym dniu.
Dodaj komentarz