Fragment książki

9 minut czytania

OSTATNIA PRZYGODA

Jest jeden bohater, którego imię znają wszyscy ludzie i nieludzie na całym Kontynencie Północnym. Herenus z Aretanu. Hydrobójca. Człowiek, który własnoręcznie obalił więcej tyranów niż wszystkie rewolucje razem wzięte. I chociaż większość jego przeciwników stanowili samozwańczy despoci z grupką orków i naprędce wyremontowaną twierdzą na pustkowiach, i tak czyny Herenusa przeszły do legendy.

Był bohaterem międzynarodowym. Dzieciństwo spędził w Aretanie, ale jego matka była rodowitą Averynką. Dzielił czas pomiędzy dwa największe państwa na kontynencie, oczywiście kiedy akurat nie walczył z mrocznymi siłami na północy.

Zwano go Hydrobójca, gdyż zabił dziewięciogłową hydrę z przełęczy Agger, największą, jaką kiedykolwiek widziano. Skóra hydry do dziś zdobiła Wielką Salę w pałacu Imperatora. I to na wszystkich ścianach, a jak sama nazwa wskazuje, sala do małych nie należała.

Jadalnia w wieży nie była tak okazała. Stół z drewna dębowego, kilka rzeźbionych krzeseł, a pod ścianą niewielki barek z trunkami. Miejsce niezbyt reprezentacyjne, gdy chce się ugościć największego bohatera w dziejach świata.

Herenus nie narzekał. Pewnie jadał w gorszych warunkach.

Hydrobójca okazał się starszy, niż myślałem. Przekroczył już sześćdziesiątkę i mimo że trzymał się prosto, wiek zaczął dawać mu się we znaki. Szczupła sylwetka przy wysokim wzroście upodabniała go do starej sosny. Starej, ale twardej sosny, która przetrwała niejedną zimę. Kolczuga o grubym splocie, której nie zdjął nawet do posiłku, wyglądała na znoszoną, lecz czułem płynącą od niej moc. O dziwo – jego miecz był całkiem zwyczajny. Nie tego się spodziewałem po bohaterze odwiedzającym starożytne grobowce i pełne skarbów twierdze. Cóż, może po prostu miecz dobrze ciął. Niektórym to wystarcza.

Herenus miał charakterystyczną cechę, która odróżniała go od innych – oczy: jedno niebieskie, drugie brązowe. Mała anomalia w żaden sposób niewpływająca na jakość widzenia. Chociaż przypuszczałem, że ta jakość nie była już taka jak dawniej.

Długie kosmyki białych włosów opadały na talerz za każdym razem, gdy pochylał się nad mocno przyprawioną zupą fasolową. Odgarniał je niedbale żylastą dłonią. Ogólnie sprawiał wrażenie niedbałego. Gdy sięgnął po pieczone udko kurczęcia, rękaw wystającej spod kolczugi tuniki umoczył w resztce zupy. Westchnąłem cicho, jednak Herenus nie zwrócił na to uwagi, zajęty pochłanianiem pieczystego.

- Niezłego masz kucharza, Klavresie. – Wytarł dłonią tłuszcz skapujący z niegolonego od wielu dni podbródka. Uśmiech rozjaśnił poznaczoną zmarszczkami twarz bohatera.

- To bardziej zasługa kuchni, kucharza żadnego nie zatrudniam.

- Aha, magia. – Pokiwał głową. – Użyteczna rzecz, muszę przyznać. Co właściwie jadłem? Coś prawdziwego?

- Oczywiście, jedzenie jest jak najbardziej prawdziwe. Gorg kupuje produkty w miasteczku.

- Ciekawe. Chodzi po mieście, robi zakupy i nikt go nie zaczepia?

- Znalazłem na to sposób.

Znów pokiwał głową. Odłożył pieczyste i wytarł dłonie o uda. Na palec wskazujący włożył sygnet z czerwonym rubinem, który zdjął na czas posiłku.

- Wydajesz się rozsądny, magu – rzekł z powagą – więc powiem otwarcie: jestem tu, bo słyszałem, że potrafisz zmieniać wygląd. Podobno masz sługę orka, który w mieście przybiera postać człowieka. Zapłacę każdą cenę za możliwość przemiany w inną osobę.

- Jest wiele eliksirów, które dają taki efekt, ich skład jest znany czarodziejom...

- Nie o to mi chodzi! Eliksiry mają ograniczony czas działania.

- Zgadza się. Należy je wtedy częściej brać...

- To też nie jest rozwiązanie! – Znów wszedł mi w słowo. – Wiem, że po pewnym czasie organizm przyzwyczaja się i eliksir trzeba przyjmować w coraz większych dawkach. W końcu przestaje działać.

- Znaczy że chodzi o trwałą zmianę?

- Tak, na stałe.

- To może być trudne. – Zamyśliłem się. – Właściwie mógłby się tym zająć dobry medyk. W bardziej tradycyjny sposób, przy użyciu skalpela.

Herenus się wzdrygnął.

- Żadnych okaleczeń.

- Cóż – wzruszyłem ramionami – sposób, który stosuje Gorg, nie będzie skuteczny w twoim wypadku.

- Nieskuteczny? – W jego głosie wyczułem smutek.

- Obawiam się, że tak.

- Mogę wiedzieć dlaczego?

- Nie lubię zdradzać swoich sekretów, ale chodzi tu o szczególny rodzaj przedmiotu, dzięki któremu ork wygląda jak człowiek. Na ludzi to nie działa. Człowiek wyglądający jak taki sam człowiek to żaden kamuflaż.

- Więc nie możesz mi pomóc?

- Tego nie powiedziałem. Muszę się zastanowić, poszperać w księgach, niewykluczone, że sposób się znajdzie. Ale nie obiecuję.

- Może to spowoduje, że uważniej wczytasz się w swoje księgi. – Herenus wysypał na stół pokaźny stosik brzęczących monet.

Zmarszczyłem brwi. Nie spodobał mi się ton jego – głosu.

- Zrobię wszystko co w mojej mocy, ale o zapłacie pomówimy później. Przesunąłem monety w stronę wojownika.

Zgarnął je szybko ze stołu:

- Masz rację, nie wszystko można kupić.

Przytaknąłem. Lubiłem pieniądze, ale bez przesady.

Wstał i włożył cestusy, ciężkie rękawice specjalnie wzmocnione metalowymi płytkami. Sięgnął po oparty o krzesło miecz i powiedział:

- Chcę spędzić w Ersen kilka dni, mam nadzieję, że w tym czasie zdołasz coś wymyślić.

- Polecam gospodę U Dana, jeżeli szukasz spokojnego miejsca.

- Tak – uśmiechnął się – tego właśnie szukam.

Ostatnie słowa Hydrobójcy dały mi do myślenia. Spokój. Taki właśnie był jego cel? Życie w ciągłym ruchu może być męczące, ale żeby chować się przed światem? A może chodzi o coś bardziej przyziemnego, ukrycie się przed porzuconą kochanką lub ucieczka przed wierzycielami? Cóż, powód nie był istotny. Tak czy inaczej, czekało mnie trochę pracy w wieżowej bibliotece.

Po pobieżnym przerzuceniu kilku standardowych pozycji z dziedziny eliksirów i zaklęć, odkryłem, że największym problemem może być trwałość. Wszystko, co znalazłem, działało krótko. Nawet przedmioty. Zgodnie z drugim prawem Tineriusa – im częściej używa się magicznego przedmiotu, tym większy jest ubytek jego właściwości.

Potrzebowałem czegoś spektakularnego, wyjątkowego i jednocześnie skutecznego.

I wreszcie znalazłem Miksturę Wyjścia.

Niosąc pod pachą księgę, zszedłem do pracowni alchemicznej w podziemiach wieży.

Pracownia została urządzona wedle wszelkich prawideł sztuki. Na szerokim kamiennym stole, zajmującym niemal całą powierzchnię komnaty, panował twórczy chaos. Cały blat był zastawiony szklanymi retortami i kolbami, mosiężnymi moździerzami, probówkami, ślimacznicami i naczyniami różnego kształtu i różnej wielkości. Oczywiście nie mogło zabraknąć ludzkiej czaszki, która szczerzyła zęby znad krawędzi stołu. Regał przy ścianie uginał się pod ciężarem wielkich szklanych słojów i przedmiotów w rodzaju głowy wywerny czy łuski z grzbietu smoka. Jednak większość półek zajmowały pojemniki zawierające zioła, trucizny, jady i inne substancje, niezbędne składniki wywarów.

Położyłem na blacie Zaklęcia umysłu i ich skutki uboczne autorstwa Teodorusa z Kareos i jeszcze raz przeczytałem opis Mikstury Wyjścia:

Wypicie mikstury pozwala na swobodne odpłynięcie świadomości. Umysł oddziela się od ciała i swobodnie porusza poza sferami. Można w ten sposób zajrzeć do niedostępnych miejsc, ale ważne jest, by zbytnio się nie oddalić. Dłuższe przebywanie w tej postaci grozi zamknięciem drogi powrotnej. Ciało umiera, a umysł na zawsze pozostaje uwięziony poza światem. Niebezpieczne są również larvy, dusze błądzące, które mogą zawłaszczyć puste ciało. Walka z nimi wymaga silnej woli i niezłomności charakteru. Jeśli to się nie uda – ten, kto wypił miksturę, sam staje się duchem błądzącym. Niebezpieczeństwo jest niewspółmierne do odniesionych korzyści, gdyby jednak ktoś chciał spróbować, podaję sposób przyrządzenia wywaru...

Tu następował spis odczynników, który był długi jak ogon bazyliszka i składał się z wielu trudno dostępnych materiałów.

Przesunąłem wzrokiem po półkach, szukając właściwych składników. Pracownię miałem dobrze wyposażoną i z listy Teodorusa brakowało tylko listków ziela zwanego kanni. To nie problem, bo o tej porze roku rosły niemal w każdym lesie. Mimo dostępności składników sam proces tworzenia mikstury był niezwykle skomplikowany i pracochłonny.

Ale samo stworzenie Mikstury Wyjścia to niejedyna trudność. Miałem zamiar podać ją Herenusowi i drugiej osobie, by wymienili się ciałami. Problemem mogło okazać się znalezienie chętnego do takiej zamiany... Ale czy na pewno? Bycie legendarnym bohaterem daje liczne przywileje. Herenus ochotników do wyprawy nie musi szukać, sami się znajdują, gdy tylko zapyta: „Kto idzie ze mną?”. Z drugiej strony Hydrobójca młodzieniaszkiem już nie był...

Rankiem obudziło mnie głośne miauczenie. Otworzyłem oczy i zobaczyłem na nocnym stoliku Czarnego.

Kot pojawił się w wieży w tym samym momencie, gdy w niej zamieszkałem. Pewnego dnia po prostu wszedł, sobie tylko znanym wejściem, omijając magiczne pułapki i alarmy.

I już został.

- I co kocie? Wyczułeś, że będę potrzebował twojej pomocy?

Popatrzył zielonymi oczami, z których nic nie dało się wyczytać. Albo wszystko, zależnie od wyobraźni patrzącego.

Przeciągnął się, wydłużając ciało do granic możliwości, po czym zeskoczył ze stolika. Podreptał ku uchylonym drzwiom i, głośno miaucząc, wymknął się z komnaty.

Kot. Ktoś, kto nie zna się na magii, nie zdaje sobie sprawy, jaką moc ma to stworzenie. Gdyby spytać przeciętnego człowieka, czym jest kot? odpowie: zwierzę domowe, które cały dzień śpi albo się bawi. Czasem łapie myszy i lubi, gdy się go głaszcze... Może niektóre koty tak robią. Ale nie te prawdziwe. Prawdziwy kot to całkiem inny gatunek.

Widzi wszystko, wszelkie istoty żyjące poza wymiarami, demony, duchy i zjawy. Dla zwykłego człowieka znajdują się poza zasięgiem postrzegania, dla kota są jak najbardziej realne. I one też widzą koty, boją się ich, unikają jak ognia. Każdy, kto ma lub miał kota, zauważył, że czasami wpatruje się nieruchomo w pustą przestrzeń. Prawda jest taka, że ta przestrzeń nie jest pusta. Gdy leżący spokojnie kot zrywa się niespodziewanie, prycha i atakuje niewidocznego wroga, można być pewnym, że wróg jest niewidoczny tylko dla nas.

Czarny to kot prawdziwy. Co więcej, był kotem pomieszkującym w wieży maga. Pomieszkującym, bo jako prawdziwy kot zwykł chadzać własnymi ścieżkami, znikał na wiele dni. Nie należał do nikogo. Zjawiał się, gdy działo się coś ciekawego.

I tak było też tym razem.

W karczmie U Dana przy jednym ze stolików zebrała się miejscowa elita. Getanus, siwowłosy naczelnik kolegiów erseńskich, małomówny bankier Eldarus i Oktus, właściciel tartaków. Wszyscy zasiadali w Radzie Miasta i należeli do najważniejszych osób w Ersen. Jednak tym razem to nie oni byli w centrum uwagi, lecz Herenus, który łaskawie pozwalał częstować się winem.

Stanąłem w cieniu, by móc co nieco podsłuchać i jak to się ładnie określa: być w temacie.

- ...niemożliwe to jest, mówię wam – rzekł ostro Getanus. – Nie tak to zostało spisane.

- Ja tam byłem – odparł Herenus – więc chyba wiem lepiej.

- Ale wedle legendy... – ciągnął uparcie Getanus – Drogh Czarny Władca wraz ze sługami po długim boju z bohaterską drużyną Herenusa został przez niego pokonany dzięki niezwykłemu uderzeniu miecza.

- Powiedzmy, że co nieco się zgadza – mruknął Herenus.

- Bzdura! – Kowal Rusonius do tej pory przysłuchiwał się rozmowie zza sąsiedniego stołu. – Nawet nie wiemy, czy to prawdziwy Hydrobójca.

Znając Rusoniusa, spodziewałem się najgorszego. Był człowiekiem gwałtownego usposobienia i często wdawał się w bójki. Wszyscy go unikali, nawet jego krewni. Chodziły słuchy że przejął kuźnię po ojcu, po prostu pozbywając się go. Ciała nigdy nie znaleziono. Oficjalnie mówiło się, że stary kowal zginął w lesie rozszarpany przez wilki, chociaż wilków od wielu lat nie widziano...

Herenus wstał.

- Nazywasz mnie kłamcą? – zapytał z pozoru spokojnie.

Rusonius również wstał i podszedł do Hydrobójcy, patrząc prowokacyjnie w oczy różnego koloru Aretańczyka. Kowal był niższy, ale krępy i szeroki w barach. Na poplamionej tunice nosił skórzany fartuch, który rzadko zdejmował. Włosy miał bardzo krótko przystrzyżone, wyglądał, jakby był ich pozbawiony. Zaciśnięte usta rzadko się uśmiechały, a jeśli już, to złośliwie.

Tak było i tym razem. Herenus i Rusonius mierzyli się wzrokiem i każdy prowokował przeciwnika drwiącym uśmieszkiem.

Nagle bez żadnego ostrzeżenia kowal wyprowadził cios. Potężny, mógł powalić nawet Herenusa. Oczywiście gdyby doszedł celu. Aretańczyk zwinnie zanurkował pod ręką kowala i uderzył go pięścią w brzuch. Rusonius zgiął się i otrzymał następny cios, tym razem w podbródek. Zatoczył się do tyłu, wpadając na stół. Kilka kufli spadło na podłogę, tłukąc się z brzękiem.

Kowal wstał, odwrócił się, zaklął i wyszedł na zewnątrz.

W karczmie zapadła cisza.

- Niezwykle szybkie ruchy jak na takiego staruszka – powiedziałem, chcąc rozładować atmosferę.

Wyszedłem z cienia i pozdrowiłem członków Rady Miasta skinieniem głowy.

- Co nieco jeszcze pamiętam. – Herenus uśmiechnął się szelmowsko i usiadł przy stole.

- To było konieczne? – spytałem.

Wzruszył ramionami.

- To nie koniec – wtrącił Oktus. – Kowal będzie się chciał zemścić.

- Niech spróbuje – odparł Herenus. – Hydrobójca ma, się bać zwykłego kowala? Spory jest, ale nie z takimi dawałem sobie radę.

- W razie czego możesz pokonać go niezwykłym uderzeniem miecza – podpowiedziałem z uśmiechem.

- Ha, ha! Słyszałeś naszą rozmowę o Droghu! – Wojownik się zaśmiał.

- Droghu Czarnym Władcy – poprawił Getanus.

- Nie wiem, skąd te określenia się biorą. Wystarczy, że ktoś zbierze niewielką armię, zagrabi kilka wiosek i już go nazywają „czarnym władcą” – zadrwił Herenus.

- Niektórzy sami nadają sobie takie przydomki – zauważyłem.

- Ale Drogh był mistrzem w walce mieczem, miał własne wojsko i niedostępną twierdzę w górach – upierał się Getanus.

Herenus spojrzał na niego z rozbawieniem.

- Zwykły zamek i trochę orków. Mieczem walczył dobrze, ale wtedy akurat miał pecha. Nie pokonałem go żadnym niezwykłym uderzeniem, zwyczajnie chciałem go ciachnąć po łbie, ale się schylił. Miecz przeleciał nad nim i utknął w ścianie. Potem wszystko odbyło się szybko – jego doskok, mój unik i wyszarpnięcie miecza. Tyle że trochę za mocno go wyszarpnąłem i okręciło mnie dookoła. Prawdę mówiąc, Drogh oberwał dość przypadkowo.

- I tak rodzą się legendy – skomentowałem.

- Każda legenda zwykle ma początek w całkiem zwyczajnym wydarzeniu – odparł Herenus.

- Znaczy że nie było żadnego niezwykłego uderzenia? – spytał zawiedziony Getanus.

- Niestety, choć przypuszczam, że mogło to z boku wyglądać efektownie. Jedna połówka Drogha stoczyła się ze schodów prosto na Albena łucznika. Przez tydzień nie mógł butów doczyścić! – Aretańczyk wydawał się całkiem dobrze bawić, wspominając dawne przygody.

Ale Getanus i Oktus nie wyglądali na zadowolonych. Ludzie lubią legendy pełne niezwykłych przygód i wolą nie znać wszystkich szczegółów. Takie szczegóły nadają baśniom realny wymiar. A przecież w baśniach nie o realizm chodzi.

- Jakkolwiek by na to patrzeć – stwierdziłem – to naprawdę niezły wyczyn. Drogh pokonał wielu świetnych wojowników. Przypadek czy nie, cios był niespotykany, więc legenda mówi prawdę.

- Tak, zaiste musiał to być cios niezwykły – wtrącił Getanus.

- No właśnie, niespotykany – dodał milczący dotąd Eldarus.

- Może więc skończmy dyskusję na ten temat, chciałbym porozmawiać z Herenusem w cztery oczy, jeśli pozwolicie – powiedziałem.

Pozwolili, oczywiście. Magowi zwykle pozwala się na wiele rzeczy...

Komentarze

Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!

Dodaj komentarz

 
Męczą Cię captche? , a problem zniknie. Zajmie to mniej niż rozwiązanie captchy!
Wczytywanie...