Fragment książki

8 minut czytania

30
CZĘŚĆ DRUGA
Zielona krew
349 ROK PLAGI

Przebiły się przez mur – oznajmił Iraven, wsłuchując się w ponury dźwięk.

– Jak to w ogóle możliwe? – spytał Mistrz Ćwiczeń Amaj. – Od trzech tysięcy lat żaden demon nie wdarł się do miasta!

– Trąbcie na alarm. – Iraven go zignorował. – Wszyscy ludzie mają się schronić w Podmieście.

– Z całym szacunkiem, Sharum Ka – zaoponował Chikga – Podmiasta nie używano od dwudziestu lat. Pałace i dzielnice Majah zachowały wejścia, ale chin...

– ...nie będą nawet wiedzieć, którędy tam wejść – przerwał mu Iraven, który już biegł. – Chikga, bierz swoich adeptów i idź ze mną. Amaj, bronisz bramy. Przekaż kai Undenowi, że do mojego powrotu dowodzi Labiryntem. Nie podnoście kraty i wybijcie alagai w środku najszybciej jak się da. Być może przydadzą nam się posiłki.

– Dokąd się wybieramy? – Ton głosu Chikgi sugerował, że zna odpowiedź, ale wcale mu się ona nie podoba.

– Zaprowadzimy chin do Podmiasta. – Iraven odwrócił się do Konira. – Chi'Sharum najlepiej znają swoją dzielnicę i są lepiej przygotowani, by przeprowadzić ewakuację. Znajdź ich kai i każ mu przesłać ludzi do ich dzielnicy, a my zbierzemy siłę dal'Sharum, by powstrzymać wyłom.

Konir uderzył się pięścią w pierś i rzucił do biegu. Thivan i Rekaj ruszyli, by powiadomić kai elitarnych oddziałów, które Iraven chciał mieć ze sobą.

– Alagai być może chcą odciągnąć naszą uwagę od bramy. – Chikga zmarszczył brwi. – Ilu wojowników możemy wydzielić, by obronić dzielnicę chin?

W jego głosie usłyszałam niewypowiedzianą niechęć, którą najwyraźniej podzielało wielu Sharum. Żaden chin nie był wart życia wojownika czystej krwi.

Pięść Iravena, szybsza niż myśl, trafiła Chikgę w twarz i posłała go na ziemię.

– W mroku nocy jesteśmy jednym ludem, Mistrzu Ćwiczeń. Nie porzucę nikogo, od samego Damaji po najpodlejszego żebraka chin, na pastwę alagai. Jeśli zaproponujesz inne rozwiązanie, Mistrzu, lub powiesz coś oprócz „jak sobie życzysz, Sharum Ka”, zrzucę cię z muru.

– Jak sobie życzysz, Sharum Ka – wyjęczał Chikga. – Nie chciałem cię obrazić.

Mój brat omiótł wzrokiem innych wojowników, którzy przyglądali się scenie.

– To dotyczy wszystkich z was.

Mężczyźni i chłopcy jednocześnie uderzyli pięściami o piersi.

– Twoja wola, Sharum Ka!

Iraven spojrzał na mnie. Zacisnęłam zęby, ale miał rację, a poza tym wszyscy na nas patrzyli. Przyłożyłam pięść do piersi.

– Twoja wola, bracie.

– Nie Ka – Iraven odwrócił się do Chadana – przejmiesz dowodzenie nad nie'Sharum wszystkich czterech sharaj: czystej krwi, mieszanej krwi, khaffit i chin. Pomóżcie w ewakuacji zielonokrwistych do Podmiasta, podczas gdy chi'Sharum zatrzymają alagai. Idźcie do zbrojowni po tarcze!

– A czemu nie włócznie? – odważył się zapytać Gorvan.

Chikga uderzył go w tył głowy.

– By cię nie kusiło, by zrobić coś głupiego, chłopcze.

– Nie jesteś tu po to, by walczyć. – Iraven pokiwał głową. – Gdy ostatni chin udadzą się do Podmiasta, macie się zamknąć z nimi i doczekać do świtu.

***

Popędziliśmy po murze do dzielnicy chin i wnet poznaliśmy straszną prawdę. Z daleka widać było stertę ziemi, przypominającą gigantyczne kretowisko, a wokół niej leżał popękany i porozrzucany bruk. Otchłańce w jakiś sposób zdołały wykopać tunel pod miastem i znaleźć lukę w barierze runicznej. Nie powinno być to możliwe. Umocnienia wokół Pustynnej Włóczni były owiane legendą, a do takiego ataku potrzeba było inteligencji, która przerastała możliwości prymitywnych demonów.

Mimo to z dziury wyłaniały się demony piaskowe i gliny. Zeszłej nocy zostały powstrzymane – Labirynt wzniesiono tak, by dawał Sharum wszelką przewagę – ale teraz potwory znalazły się na ulicach miasta, i to w najuboższej dzielnicy, gdzie bariery były w najlepszym razie kiepskie.

Chi'Sharum, wojownicy rekrutowani spośród thesańskich niewolników plemienia Majah, byli liczniejsi od dal'Sharum. Otrzymali gorsze wyszkolenie i uzbrojenie, ale pomimo przechwałek Sharum pełnej krwi stanowili przerażającą moc, tym bardziej że motywowało ich nie tylko poczucie obowiązku, ale również potrzeba chronienia własnych rodzin. Zwarli tarcze w wąskich uliczkach i zatrzymywali demony, by pozwolić rodakom na ucieczkę.

– Powinni je zabijać, a nie powstrzymywać! – warknął Chikga, lecz po ostatniej konfrontacji z Sharum Ka nie pozwalał sobie już na otwartą krytykę. Iraven przyglądał się uważnie starciu. Jeśli celem obrońców było chronienie ludzkiego życia, obrali najmądrzejszą strategię, bo zatrzymując wroga, pozwalali rodzinom uciec w bezpieczne miejsce.

Zeszliśmy z muru przez wieże i wybiegliśmy na plac, gdzie zebrali się już wojownicy Iravena. Demony nie dotarły jeszcze tak daleko, lecz było to tylko kwestią czasu, jeśli nie podjęlibyśmy zdecydowanych działań.

Runiarze bojowi, elita wśród dal'Sharum, którzy opiekowali się runami w Labiryncie, przygotowali już rozwiązanie. Ciągnęli wóz pełen słupów runicznych.

– Sharum Ka! – zawołał ich kai, występując przed szereg. – Możemy utworzyć krąg runiczny wokół wyłomów, ale do tego czasu będzie trzeba zatrzymać alagai.

– Ile wam to zabierze? – spytał Iraven.

– Jeśli oczyścimy plac? Może kwadrans – stwierdził kai. – Ale w tym zamieszaniu?

Wzruszył ramionami.

– Co je powstrzyma przed wyryciem tunelu gdzie indziej? – chciał wiedzieć Chikga.

– W fundamenty miasta wbudowano potężne runy – odparł kai. – Nie sądzę, by ten wyłom był kwestią szczęścia czy spontaniczną akcją. Żeby wyryć taki tunel, alagai musiały pracować od dawna.

– Trwa Nów – powiedział Iraven. – Kieruje nimi książę demonów.

Przecież demony umysłu rzekomo wszystkie wyginęły, przemknęło mi przez głowę. Chciałam w to wierzyć. Musiałam w to uwierzyć, ale gdy przypomniałam sobie spojrzenie tego piaskowego otchłańca...

Miałam wrażenie, że zaraz zrobi mi się niedobrze. Zaczęłam oddychać więc tak, jak uczyli nas Mistrzowie Ćwiczeń. Pogodziłam się z tą sensacją, zamiast z nią walczyć, a potem wyrzuciłam ją z siebie w serii oddechów.

Po raz pierwszy w życiu brakowało mi runicznego płaszcza matki, który leżał gdzieś w mojej komnacie tysiąc mil stąd. Chciałam uciec i schować się z resztą w Podmieście. Na mój widok otchłańce zlecą się jak muchy, przez co wszyscy znajdą się w niebezpieczeństwie!

Iraven wykrzykiwał rozkazy i przygotowywał ludzi do walki słowami o Everamie i chwale. Czy wysłuchałby mnie, gdybym podeszła teraz do niego? Nie sądziłam. Chikga zaś na pewno nie.

Uniosłam tarczę. Była wielka i ciężka, wykonana z drewna, wzmocniona arkuszem runicznej stali, który rozprowadzono po jej wypukłej powierzchni. Obroniłaby mnie przed ciosem otchłańca. Krąg runów wokół krawędzi był na tyle duży, iż dało się w nim stanąć, dzięki czemu stworzyłaby barierę dla pojedynczego wojownika.

– Nie wychylaj się – szepnęłam do siebie. – Rób, co do ciebie należy, i zmiataj do Podmiasta.

– Co takiego? – spytał Chadan. Były to bodaj pierwsze słowa, które wypowiedział do mnie od śniadania.

Otrząsnęłam się ze strachu i popatrzyłam mu w oczy.

– Nic takiego, Nie Ka.

Odpowiedział poważnym spojrzeniem, po czym pokiwał głową i zaczął wykrzykiwać polecenia podobnie jak Iraven. Chadan przygotowywał się do tej chwili przez całe swe życie, a teraz udowadniał, że czas nie poszedł na marne. Gdy dal'Sharum ruszyli w stronę wyłomu, przemknęliśmy przez runiczne bramy i drzwi, by znaleźć się za szeregami chi'Sharum.

Na ulicach panował chaos. Niektórzy chin mieli latarnie, a nad ulicami paliło się kilka lamp, ale było ich za mało, by rozproszyć ciemności. Na pół oślepieni ludzie potykali się w biegu. Niektórzy nieśli dzieci, inni ciągnęli je za sobą, a wielu pomagało starszym i chorym. Kilka ulic dalej runy jaśniały niczym błyskawice. Dobiegały stamtąd krzyki walczących i wrzaski demonów, które potęgowały jeszcze przerażenie wśród umykających w chaosie ludzi.

My mieliśmy runy wzroku wymalowane wokół oczu, wspomagane przez magię unoszącą się w powietrzu, więc zamiast światła widzieliśmy świat oświetlony mocą. Widzieliśmy, jak magia skupia się wokół nas i jak gromadzą ją runy, widzieliśmy aury wokół żywych istot. Było to potężne doznanie i musiało minąć sporo czasu, nim się do niego przyzwyczailiśmy.

Kobieta trzymająca malutkie dziecko potrąciła siwobrodego starca, przewracając go na chodnik, i popędziła dalej, niepomna na nic. Chadan wskazał mężczyznę.

– Thivan, pomóż mu. Reszta z was, sprawdźcie, czy budynki są puste, i poprowadźcie ludzi do wejścia do Podmiasta.

Mistrz Ćwiczeń słusznie nas ostrzegał – wiele wejść do Podmiasta nie nadawało się już do użytku. Drzwi zardzewiały bądź znikły pod gruzem na skutek dwudziestu lat zaniedbania. Najbliższe, do którego można było dotrzeć, znajdowało się milę stąd. Blisko dla chyżego nie'Sharum, ale dla reszty uciekinierów, potykających się w nikłym blasku świateł, spowalnianych przez dzieci, starców i chorych, okazał się to spory dystans.

Tu i tam dostrzegłam dezerterów chi'Sharum, którzy eskortowali swoje rodziny. Runy na ich hełmach pod ciemnozielonymi turbanami pozwalały im widzieć w mroku i rozglądali się teraz w poszukiwaniu zagrożeń. Przyglądali się nam czujnie, wiedząc, że zapłacą słoną cenę, jeśli dożyją świtu, a my zameldujemy o ich ucieczce. Byli jednak uzbrojeni i opancerzeni, a my nie. Gdyby Chadan teraz chciał zwrócić im uwagę, nie skończyłoby się to dobrze dla nikogo spośród nas.

Chadan jednak nie zawracał sobie tym głowy, w pełni skupiony na ratowaniu ludzi. Biegł przed siebie, niosąc na plecach jakiegoś małego chłopca i prowadząc jego matkę oraz babkę przez mrok, wykrzykując rozkazy.

Usłyszałam jakiś chrobot, a potem zobaczyłam piaskowego demona, który spadł na kobietę niosącą dwójkę dzieci. Jej przeraźliwy krzyk przecięło chlaśnięcie pazurów i kłapnięcie ostrych kłów. Jej aura, jasna jeszcze chwilę temu, zgasła niczym zdmuchnięta świeca.

Zerknęłam w górę, a wtedy przeszyła mnie zgroza.

– Są na dachach!

Budynki były oblepione demonami piaskowymi i gliny, stwory pięły się po fasadach niczym pająki i biegły po dachach. Nie mogąc przebić się przez mur tarcz chi'Sharum, ruszyły w górę. Tu i ówdzie rozbłyskiwały runy obronne, ale nawet te były stare i w złym stanie. Nie zetknęły się wszak z alagai od setek lat.

Jakiś demon gliny spadł na Chadana, ale ten w porę poderwał tarczę, by osłonić siebie i dziecko na plecach. Rozbłysły runy, a demon zaczął drapać pazurami, szukając oparcia. Chadan lekko odstawił chłopaka, a potem wytężył siły i zepchnął demona na osłonięte runami drzwi w pobliżu. Otchłańca, uwięzionego między dwiema runicznymi barierami, przeszył potężny impuls energii i upadł na ziemię, oszołomiony.

– Łapcie kogo możecie i uciekajcie! – wykrzyknął Chadan, gdy potwór, otrząsając się, próbował znów stanąć na nogi.

Była to decyzja podyktowana względami praktycznymi i książę Chadan został wyszkolony, by dokładnie takie rozkazy wydawać. Taki rozkaz decydował o życiu i śmierci, bo „łapcie kogo możecie” oznaczało tak naprawdę „łapcie tych, którzy mają szansę uciec”.

Dwoje dzieci, niesionych wcześniej przez zamordowaną kobietę, uciekało z wrzaskiem ku dorosłym, ale piaskowy demon, którego kły nadal ociekały krwią ich matki, napiął muskuły, by skoczyć za nimi. Na drodze stanęło mu dwóch chi'Sharum, którzy opadli go z obu stron, zablokowali pazurzaste łapy tarczami i przebili tułów stwora długimi włóczniami.

Otchłaniec został sprawnie zabity, ale w chwili, gdy obaj wojownicy skupili na nim swoją uwagę, z góry spadły na nich kolejne. Jeden z nich zatopił kły w szyi pierwszego chi'Sharum i gorąca krew, jaśniejąca światłem życia, trysnęła niczym fontanna.

Wojownik upuścił włócznię, nie mogąc jej wykorzystać, i spróbował złapać nóż za pasem, choć uchodziło z niego życie. Zobaczyłam, jak jego aura ciemnieje niczym gaszona lampa. Udało mu się wyjąć nóż zaledwie do połowy, a gdy opadł na kolana, demon wierzgnął tylnymi kończynami i podarł szatę chi'Sharum na strzępy, aż pozbył się wszytych w nią płytek pancerza i mógł wgryźć się w miękkie ciało.

Drugi z wojowników na czas poderwał tarczę i odbił atak z góry, ale demon wylądował na łapach ledwie kilka kroków dalej. Dołączył do niego kolejny i teraz to stwory zaszły chi'Sharum z obu stron.

Na ulicy wylądowały kolejne otchłańce i wiedziałam, że to tylko kwestia czasu, zanim mnie zauważą. Powinnam uciekać, ale mimo to stałam i wpatrywałam się, zafascynowana widowiskiem rozgrywającym się przed moimi oczami.

Usłyszałam jakiś krzyk i dostrzegłam sprzedawczynię owoców, którą spotkałam za dnia. Z szatą łopoczącą wokół gołych łydek uciekała przed demonem gliny. Ten, mimo krępej budowy, nie dość, że potrafił rozwinąć zaskakującą prędkość, to widział dobrze w ciemnościach, podczas gdy kobieta była na pół ślepa. Dystans między nimi zmniejszał się błyskawicznie.

Komentarze

Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!

Dodaj komentarz

 
Męczą Cię captche? , a problem zniknie. Zajmie to mniej niż rozwiązanie captchy!
Wczytywanie...