Księżyc – naturalny satelita Ziemi, oddalony od niej o kilkaset tysięcy kilometrów. Niewielki w porównaniu do olbrzymich planet czy gwiazd, jednak niezbędny, by życie przebiegało właściwym rytmem. Stanowi niezmienną od zarania dziejów część krajobrazu nocnego nieba. Lecz pewnej nocy ów Księżyc niespodziewanie znika. "Puste niebo" Radosława Raka to opowieść, która podejmuje wyzwanie ukazania świata pozbawionego Srebrnego Globu, lecz pełnego magii i barwnych postaci, z punktu widzenia zwykłego prostaczka. Możliwe jednak, że poprzeczka została zbyt wysoko ustawiona.
Już od samego początku powieści można dać się ponieść fantazji twórcy i klimatowi nadbużańskiego miasteczka. Baśniowa atmosfera unosi się w powietrzu podczas wyławiania Księżyca z rzeki przez Tołpiego i późniejszej przepychanki z wierzbowym czartem, i towarzyszyć nam będzie jeszcze przez jakiś czas, choć nie tak długi, jak można by oczekiwać. Z żalem muszę przyznać, że po kilku początkowych scenach przywodzących na myśl baśnie i powieści z dzieciństwa, klimat utworu powoli zaczyna zanikać. Choć Radek Rak stara się ze wszelkich sił częstować czytelnika kolejnymi dawkami mistycznych wydarzeń, to jednak nie można oprzeć się wrażeniu, że nie wszystko układa się tak, jak powinno. Powieść niejednokrotnie zaczyna nużyć, a następujące po sobie, coraz dziwniejsze przygody Tołpiego niepotrzebnie odwlekają koniec. W ten sposób po ciekawie i klimatycznie zapowiadającym się wprowadzeniu pozostaje tylko ulotne wspomnienie, a przez resztę lektury musimy zmagać się z powtarzalnością.
Podobnie ucierpiała fabuła "Pustego nieba". Idea rozbicia Księżyca i misji wykucia nowego zapowiadała się dosyć intrygująco. Co więcej, w pierwszych rozdziałach Tołpi płynnie przenosi się z miejsca na miejsce, poznając przy tym przeróżne postacie i biorąc udział w libacjach alkoholowych czy też komunistycznej rewolucji. Paradoksalnie akcja najbardziej zwalnia w momencie ukończenia pierwszego etapu zadania, z jakim przyszło zmierzyć się młodzieńcowi, to jest odnalezieniu rabina Jana Azraela Hespera, który miał się zająć stworzeniem nowego Księżyca. Wtedy bowiem rozpoczynają się nużące w dłuższej perspektywie poszukiwania ingrediencji potrzebnych do kabalistycznego procesu. Konieczność zdobycia anielskich piór czy też gwiezdnego blasku z początku mogła budzić zainteresowanie, jednak kolejne rozdziały, w których akcja posuwała się powoli lub nie posuwała się wcale, skutecznie gasiły ową ciekawość. I mimo że potencjał fabuły nie został do końca wykorzystany, na uwagę zasługują pojedyncze momenty, potrafiące poruszyć czytelnika lub w jednej chwili odwrócić sytuację do góry nogami.
W powieści przewija się masa różnorakich bohaterów. Począwszy od przygłupiego młodzieńca, poprzez wszechwiedzącego rabina, niestroniącego od alkoholu rozpustnika, aż po ducha zakonnika, strzelającego do spadających z nieba aniołów. O ile nie można odmówić autorowi wyobraźni i pomysłowości, to należy powiedzieć, że większość z tych postaci, poza nielicznymi wyjątkami, nie budzi w czytelniku zbyt wielkich emocji, a obecność niektórych równie dobrze można by pominąć. O czym należy jeszcze wspomnieć to bohater, który nie przyjmuje postaci człowieka, lecz nie umniejsza to jego wartości. W zamierzeniu pisarza dużą rolę w powieści miał odgrywać Lublin, miasto będące areną rozgrywanych wydarzeń. I tutaj po raz kolejny trzeba przełknąć gorycz, gdyż w dużej mierze został on opisany jedynie poprzez nazwy ulic i budynków, odwiedzonych przez bohaterów. Lublin kryje w sobie ogromny potencjał, i smucić może fakt, że został potraktowany po macoszemu. W wielu wypadkach brakowało plastycznych opisów i magicznej scenerii, które powiedziałyby osobom niezwiązanym z tym miastem coś więcej niż puste nazwy.
"Puste niebo" to powieść borykająca się ze zbyt wieloma problemami. Niewykorzystany potencjał i regularnie powracająca nuda to najważniejsze z nich, choć nie jedyne. Żałować można, że autorowi nie udało się podtrzymać klimatu z samego początku utworu, który dawał nadzieję na przyjemnie spędzony czas przy dobrej książce. Nie pomogły nawet nawiązania do prac takich mistrzów jak C.S.Lewis czy też Bruno Schulz. Niemniej jednak trzeba przyznać, że niektóre fragmenty wyzwoliły z zakamarków umysłu dawno zapomniane wspomnienia, kiedy to rodzice czytywali nam do poduszki piękne baśnie. I warto było przeczytać tę książkę, by uchwycić te kilka chwil nostalgii.
Dziękujemy wydawnictwu Powergraph za dostarczenie egzemplarza recenzenckiego.
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz