Przyznam bez bicia, że podchodziłem dość sceptycznie do tego filmu. Primo – bo od zwiastunów i materiałów zza kulis biło taką przeciętnością, że przy nich perspektywa czyśćca wydawała się naprawdę rozrywkową opcją. Secundo – bo jak komiksowe światy biorą się za kwestie związane z poprawnością, a w szczególności z istotnym wątkiem emancypacji płci, to wychodzi zazwyczaj tragicznie i dostajemy kopalnię najczystszej klasy żenady. Brrr... ciągle przechodzą mnie dreszcze na wspomnienie szarży bohaterek w "Końcu Gry", a na myśl o filmie poświęconym Wonder Woman mam odruchy wymiotne. Tertio – w świecie DC Universe panuje taki pierdolnik i brak jakiejś konkretnej wizji, że wyjść z tego mogło dosłownie wszystko.
Nieśmiało zapowiadano kolejną produkcję "od kobiet dla kobiet", "girl power" w fantastycznych fatałaszkach, a po cichu mówiło się o poruszeniu wątku agresji wobec płci pięknej i całego ruchu #metoo. To jak, wyszedł typowy manifest feministyczny czy jednak luźne rozrywkowe kino dla każdego?