Biała wrona zeskoczyła z pokrytego warstewką soli korzenia i zaczęła grzebać w gnojowisku. W pierwszej chwili Trull myślał, że to mewa, która siedzi jeszcze na plaży, mimo że już szybko zapadał zmrok, lecz nagle ptak zakrakał, zeskoczył ze sterty gnoju i ruszył w stronę brzegu, trzymając w jasnym dziobie muszlę małża.
Sen okazał się nieosiągalny. Rada miała się zebrać o północy. Niespokojne nerwy nie pozwalały odpocząć jego znużonym kończynom, Trull wybrał się więc na kamienistą plażę, położoną na północ od wioski, przy ujściu rzeki.
A teraz, gdy senne fale spowiła już ciemność, przekonał się, że dzieli plażę z białą wroną. Ptaszysko zaniosło swą zdobycz nad sam brzeg. Gdy nadchodziła szumiąca fala, ptak zanurzał muszlę w wodzie. Powtórzył tę czynność sześć razy.
Wybredne stworzenie, pomyślał Trull, przyglądając się wronie, która wskoczyła na pobliski kamień i zaczęła ucztę.
Biel rzecz jasna oznaczała zło. Wszyscy o tym wiedzieli. Barwa kości, nienawistny blask brzasku Menandore. Żagle Letheryjczyków również były białe, co nie stanowiło niespodzianki. A przejrzyste wody Zatoki Calach pozwolą ujrzeć na jej dnie białe kości tysięcy zabitych fok.
Nadchodzący rok miał przynieść sześciu plemionom zwrot nadwyżek żywności, początek uzupełniania wyczerpanych zapasów, chroniących ich przed klęską głodu. Te myśli pozwoliły mu spojrzeć na nielegalne łowy w nieco inny sposób. Ów gest uczyniono w bezbłędnie wybranym momencie, by osłabić konfederację, utrudnić zadanie Edur podczas Wielkiego Spotkania.
Argument nieuchronności. Ten sam, który rzucili nam w twarz, gdy chodziło o osiedla na Rubieży. Królestwo Letheru rośnie, potrzebuje nowych terenów. Wy mieliście na Rubieży tylko tymczasowe obozy, które podczas wojny niemal całkowicie opustoszały.
To było nieuniknione, że coraz więcej niezależnych statków będzie się zapuszczać na żyzne wody północnego wybrzeża. Nie sposób było śledzić je wszystkie. Edur powinni po prostu przyjrzeć się innym plemionom, które ongiś mieszkały poza granicami Letheru, rozważyć wielkie zyski, jakie dało im złożenie hołdu królowi Ezgarze Diskanarowi.
Ale my nie jesteśmy podobni do innych plemion.
Wrona zakrakała na swym kamiennym tronie, odrzucając muszlę na bok gwałtownym ruchem głowy. Potem rozpostarła upiorne skrzydła i odleciała w noc. Z mroku dobiegł jeszcze jej pożegnalny zew. Trull wykonał gest chroniący przed złem.
Usłyszał za swymi plecami odgłos chrzęszczących pod stopami kamieni. Odwrócił się i ujrzał starszego brata.
– Witaj, Trull – rzekł Fear cichym głosem. – Słowa, które przyniosłeś, podekscytowały wojowników.
– A król-czarnoksiężnik?
– Nic nie powiedział.
Trull powrócił do obserwacji mrocznych fal, uderzających z szumem o brzeg.
– Oni widzą tylko te statki – stwierdził.
– Hannan Mosag potrafi odwrócić wzrok, bracie.
– Poprosił o synów Tomada Sengara. Co ci o tym wiadomo?
Fear zatrzymał się u jego boku i Trull wyczuł, że brat wzruszył ramionami.
– Królem-czarnoksiężnikiem już od dzieciństwa kierują wizje – odparł po chwili Fear. – Ma we krwi wspomnienia sięgające czasów mroku. Ojciec Cień kładzie się przed nim przy każdym jego kroku.
Myśl o wizjach niepokoiła Trulla. Nie dlatego, że wątpił w ich moc – w gruncie rzeczy było wprost przeciwnie. Czasy mroku przyniosły rozłam wśród Tiste Edur, wojny z użyciem czarów, starcia z niezwykłymi armiami i zniknięcie samego Ojca Cienia. I choć plemiona nadal posługiwały się magią Kurald Emurlahn, utraciły samą grotę. Została roztrzaskana, a jej fragmentami władali fałszywi królowie i bogowie. Trull podejrzewał, że ambicje Hannana Mosaga sięgają znacznie dalej niż zwykłe zjednoczenie sześciu plemion.
– Wyczuwam w tobie niechęć, Trull. Dobrze ją ukrywasz, ale ja potrafię sięgnąć wzrokiem głębiej niż inni. Jesteś wojownikiem, który wolałby uniknąć walki.
– To nie jest zbrodnia – mruknął Trull. – Ze wszystkich Sengarów tylko ty i ojciec nosicie więcej trofeów ode mnie – dodał.
– Nie kwestionowałem twojej odwagi, bracie. Ale odwaga jest najmniej ważnym elementem tego, co łączy nas w jedność. Jesteśmy Edur. Byliśmy ongiś władcami Ogarów. Do nas należał tron Kurald Emurlahn. I należałby nadal, gdyby nie dwie zdrady, najpierw kuzynów Scabandariego Krwawookiego, a potem Tiste Andii, którzy przybyli z nami do tego świata. Jesteśmy oblężonym ludem, Trull. Letheryjczycy to tylko jedni wrogowie spośród wielu. Król-czarnoksiężnik rozumie tę prawdę.
Trull zerknął na światło gwiazd odbijające się w spokojnej tafli zatoki.
– Nie zawaham się przed walką z tymi, którzy chcą być naszymi wrogami, Fear.
– Cieszę się, bracie. To wystarczy, żeby zamknąć usta Rhuladowi.
Trull zesztywniał.
– Oskarża mnie? Ten niedoświadczony... szczeniak?
– Widzi słabość i...
– To, co on widzi, i to, co jest prawdą, to dwie różne sprawy – odparł Trull.
– Więc udowodnij mu to – poradził Fear cichym, spokojnym głosem.
Trull umilkł. Zawsze otwarcie gardził Rhuladem, jego nieustannymi wyzwaniami i popisami. Miał do tego prawo, gdyż jego młodszy brat nie przelał jeszcze krwi. Co jednak ważniejsze, motywy Trulla otaczały ochronnym murem dziewczynę, którą miał poślubić Fear. Rzecz jasna, nie byłoby stosowne powiedzieć coś takiego na głos. Podobne szepty sugerowałyby zawiść i złą wolę. W końcu Mayen była narzeczoną Feara, nie Trulla, i to Fear miał obowiązek ją chronić.
Pomyślał z żalem, że sytuacja byłaby prostsza, gdyby potrafił przeniknąć samą Mayen. Dziewczyna nie zachęcała Rhulada, ale nie odwracała się też do niego plecami. Kroczyła po wąskiej granicy tego, co dopuszczalne. Była pewna siebie, jak byłaby na jej miejscu każda młoda kobieta – i słusznie – którą miał spotkać zaszczyt zostania żoną głównego instruktora Hirothów. Powtarzał sobie, że to nie jego interes.
– Nie potrafię pokazać Rhuladowi tego, co już powinien zobaczyć – warknął. – Nie uczynił nic, co zasługiwałoby na dar mojej uwagi.
– Rhuladowi brak subtelności potrzebnej, by dostrzec w twej powściągliwości coś innego niż słabość...
– To jego wina, nie moja!
– Chcesz, żeby ślepy starzec przeszedł po kamieniach przez strumień bez niczyjej pomocy, Trull? Nie, musisz stać się dla niego przewodnikiem, aż wreszcie oczy jego umysłu dojrzą to, co wszyscy inni widzą.
– Jeśli wszyscy inni to widzą – skontrował Trull – to jego oskarżenia nie znajdą posłuchu i mam rację, że je ignoruję.
– Bracie, Rhulad nie jest jedynym, któremu brak subtelności.
– Czy więc pragniesz, Fear, by synowie Tomada Sengara stali się sobie wrogami?
– Rhulad nie jest wrogiem ani twoim, ani żadnego spośród Edur. Jest młody i żądny krwi. Ty również kroczyłeś kiedyś tą ścieżką. Proszę cię, byś przypomniał sobie owe czasy. To nie jest odpowiednia chwila, by zadawać rany, po których z pewnością zostaną blizny. A dla wojownika, który jeszcze nie przelał krwi, wzgarda jest najcięższą z ran.
Trull skrzywił się.
– Dostrzegam prawdę w twych słowach, Fear. Spróbuję pohamować swą obojętność.
Jego brat zignorował sarkazm ukryty w tych słowach.
– Rada spotyka się w cytadeli, bracie. Czy wejdziesz u mego boku do królewskiej komnaty?
– To dla mnie zaszczyt, Fear – odparł udobruchany Trull.
Odwrócili się od czarnych wód i nie zauważyli jasnoskrzydłej sylwetki, która przemknęła nad leniwymi falami nieopodal brzegu.
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz