René Goscinny, francuski scenarzysta o polskich korzeniach, to prawdziwa legenda świata komiksu. Wraz z niedawno zmarłym Albertem Uderzo stworzył masę historyjek o Asteriksie i Obeliksie oraz Indianinie Umpapa. Ponadto w dorobku ma jeszcze słynnego Lucky Luke'a i nieco mniej znanego w naszym kraju wezyra Iznoguda współtworzonego z Jeanem Tabarym.
"Przygody Wielkiego Wezyra Iznoguda" to drugie podejście Egmonta do tej serii, ponieważ jeszcze w latach 2000-2001 nakładem wydawnictwa ukazało się sześć komiksów z Iznogudem. Teraz nadszedł czas na wznowienie i to w formie wydań zbiorczych, czyli blisko 200-stronicowych tomów w twardej oprawie i formacie 215 × 290 mm. Tym razem na album składają się części #5-8 ("Gwiazdy dla Iznoguda", "Iznogud i magiczny komputer", "Marchewka dla Iznoguda", "Iznogud dzień szaleńców"), pierwotnie opublikowane w latach 1969-1972 przez wydawnictwo Dargaud.
Przeważająca większość tytułowych przygód to krótkie, ośmiostronicowe historyjki oparte na gagach i zupełnie absurdalnych pomysłach, mających ziścić marzenia tytułowego Wielkiego Wezyra Iznoguda. Cóż nim jest? Ano mały i wredny (ale sympatyczny) Iznogud nieustannie śni o zostaniu kalifem w miejsce przywódcy Bagdadu, prostolinijnego i naiwnego Haruna Arachida. Każdy odcinek przygód wezyra to nowy plan na strącenie władcy z piedestału i zajęcie jego stanowiska. Pomaga mu w tym – nie zawsze chętnie – oddany zausznik Pali Bebeh.
"Przygody Wielkiego Wezyra Iznoguda" absurdalnym humorem stoją. Goscinny wymyślił zupełnie dziwaczne obyczaje, jak sprowokowanie pojedynku o władzę z kalifem przez nazwanie Arbuzem oraz coroczne wybory nowego kalifa, w których głosować może tylko… kalif, i wokół takowych pomysłów rozbudował żartobliwe historyjki. Podane przykłady to jedynie namiastka tego, co czeka czytelników. Scenarzysta nabija się bowiem z dotyku Midasa i saturnalijskiej zamiany ról między panami i niewolnikami, serwuje nam też gościnny występ wikingów znanych z innego swojego komiksu. Z humorem współgrają sympatyczne postacie, na czele z niezdrowo żądnym władzy Iznogudem i sceptycznym Pali Bebechem, oraz masa bohaterów pobocznych pojawiających się jedynie na kartach pojedynczych historyjek, ale zawsze ważnych dla rozwoju wydarzeń i kolejnych planów wezyra. Słowo uznania należy się jeszcze Markowi Puszczewiczowi za bardzo dobry przekład, dzięki któremu wybrzmiewa nawet cięty dowcip.
Większość gagów orbituje jednak wokół prób usunięcia władcy, jakich podejmuje się Iznogud, z których i tak nic nie wychodzi przez wrodzone lenistwo oraz szczęście Haruna Arachida lub nieporadność wezyra. W dodatku nasz bohater wielokrotnie próbuje się pozbyć kalifa zbliżoną metodą – raz do przeniesienia go do dalekich krajów służy zaczarowany ołówek, innym razem narzędzie kosmitów – i to podobieństwo sprawia, że lektura więcej niż 2-3 historyjek z rzędu bywa nużąca. Brak przygodowego zacięcia z komiksów o Asteriksie i Obeliksie jest aż nadto widoczny. Dlatego omawiany tytuł znacznie lepiej wywiązuje się z roli dowcipnej odskoczni na parę minut.
Z wesołym scenariuszem współgra szata graficzna. Tabary kreśli nieco karykaturalną postać niewielkiego wezyra poprzez podkreślenie cwanego uśmieszku i długiej wystającej brody; przejaskrawia też pozostałych bohaterów. Modele postaci przyprawiono żywiołową gestykulacją i mimiką, a ilustrator co jakiś czas pokazuje, że nie ma problemu z zagospodarowaniem nawet dużych kadrów.
Dotychczas moja znajomość z Iznogudem ograniczała się do kojarzenia postaci z imienia i wyglądu. Po sięgnięciu po "Przygody..." z pewnością będę tę znajomość kontynuował, chociaż komiks Goscinnego i Tabarego o wiele lepiej sprawdza się w mniejszych dawkach, gdyż przy lekturze całości wdziera się powtarzalność i brakuje nutki przygody z "Asteriksa i Obeliksa". Niemniej polecam, to lekka i przyjemna rozrywka, nie tylko dla dzieciaków.
Dziękujemy wydawnictwu Egmont za dostarczenie egzemplarza recenzenckiego.
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz