Opowieść pierwsza,
w której poznajemy Tappiego
Daleko, daleko stąd, pośród wysokich gór i zielonych lasów, nad brzegami wielkiej zatoki, mieszkał sobie wiking o imieniu Tappi.
Pewnie chciałbyś wiedzieć, kto to jest wiking. Jeśli spytasz Mamusię lub Tatusia, to zapewne powiedzą ci, że wiking to groźny, chciwy rozbójnik morski, który ma długą brodę, srogą minę oraz miecz, który jest zarówno długi, jak i srogi. I będą mieli rację, ale nie masz się czego obawiać, bo Tappi wcale nie przypomina innych. No, a w każdym razie nie do końca.
Rzeczywiście jest wielki, tak wielki, że gdy idzie przez las, to najwyższe drzewa na wszelki wypadek cofają gałęzie, żeby o nie nie zahaczył. I ma długą brodę, tak długą, że któregoś dnia zagnieździła się w niej rodzinka wiewiórek i wyleźć nie chciała. Zdarza się też, że na rumianej, zawsze uśmiechniętej twarzy Tappiego pojawia się sroga mina, ale dzieje się tak rzadko, głównie zaraz po tym, jak jego brzuszysko zaburczy z głodu.
Ale na pewno nie można powiedzieć, by Tappi był groźny czy chciwy. Cóż, zdarzyło mu się raz czy drugi, że spuścił lanie kilku bezczelnym trollom, ale możesz mi wierzyć, że nigdy nie skrzywdziłby swego przyjaciela. A bardzo łatwo jest zostać przyjacielem Tappiego – wystarczy uśmiechnąć się i pomachać doń ręką, a na zawsze trafisz do jego serca. Bo musisz też wiedzieć, że serce Tappiego jest równie wielkie jak jego brzuszysko i znajdzie się w nim miejsce dla wielu, wielu przyjaciół.
A ze wszystkich ludzi na świecie Tappi najbardziej lubi dzieci. Chcesz wiedzieć dlaczego? A to dlatego, że dzieci nie potrafią się martwić, ale za to doskonale znają się na słodyczach, przez co Tappi świetnie się z nimi dogaduje.
To co? Boisz się naszego wikinga? Czy może chciałbyś posłuchać kilku wesołych opowieści z jego udziałem? Jeśli tak, to poproś Mamusię lub Tatusia, by przewrócił kartkę, a sam przykryj się grzecznie i zamknij oczka. I witaj w pięknej, śnieżnej krainie wikinga Tappiego.
Opowieść druga,
w której Tappi robi zapasy na zimę i dowiaduje się, że w lesie lepiej nie śpiewać
Tappi siedział sobie nad brzegiem zatoki i tłukł kamieniem o kamień, przyglądając się różnokolorowym iskierkom, które z chichotem uciekały na boki. Tak go ta zabawa pochłonęła, że nawet nie zauważył dzikiego Wichru, który nadleciał znienacka i zawył mu prosto do ucha:
– Ziiima iiidzie!
Wystraszone iskierki uciekły, a sam Tappi obejrzał się niezadowolony. Nie lubił Wichru, bo ten zawsze psuł mu fryzurę. Tappi był bowiem bardzo eleganckim wikingiem i raz w miesiącu pracowicie rozczesywał włosy i brodę wielkimi grabiami. Niestety, złośliwy Wicher pojawiał się w chwilę później i psuł cały efekt. Rozzłoszczony Tappi już chciał unieść pięść i pogrozić Wichrowi, gdy nagle zrozumiał, że ten ma rację. Liście opadały z drzew, a w powietrzu czuć było chłód.
– A to dopiero! – zląkł się Tappi. – Rzeczywiście idzie zima! Trzeba się natychmiast zabrać za robienie zapasów!
Jak postanowił, tak zrobił. Wpadł do swej Chaty, aż ta stęknęła ze zdziwienia, porwał przepastny worek i w te pędy pognał do wiewiórki Śmigaczki.
– Śmigaczko! – zawołał zasapany. – Daj mi proszę orzechów, a użyczę ci kilku włosów z mej brody, byś miała z czego zrobić ciepłe legowisko na zimę!
Potem popędził do swego przyjaciela, niedźwiedzia Brzuchacza, by poprosić go o kilka plastrów miodu. W zamian obiecał opowiedzieć kilka nudnych bajek, które pomogłyby misiowi zapaść w sen zimowy. Odwiedził też kilka innych leśnych stworzeń, mieszkających w Szepczącym Lesie, a te chętnie dzieliły się z nim swymi zapasami, bo wiedziały, że dobroduszny wiking sam również nie opuściłby ich w potrzebie. Poza tym dobrze pamiętały, że nie ma dźwięku głośniejszego od burczenia w wielkim brzuszysku Tappiego i na wszelki wypadek wolały uniknąć wysłuchiwania tych grzmotów zimą. Rozradowany wiking przyciągnął więc do Chaty wielki wór pełen smakowitości.
– Dłuuuuga ziiiima! – zawył znów Wicher.
– Długa? – Tappi stracił dobry nastrój. – Oj, niedobrze. Nie starczy mi więc jeden worek jedzenia. Muszę pognać do kupca Pasibrzucha.
Sięgnął pod łóżko i wyciągnął sakiewkę z bursztynami, które znalazł na plaży, gdy bawił się z falami w gonitwę. Następnie opróżnił swój przepastny wór, zarzucił go sobie na ramię i wyruszył do kramu kupca Pasibrzucha. Wicher zaś przycupnął mu na ramieniu.
– Witaj, Tappi! – zawołał Pasibrzuch, widząc zbliżającego się wikinga. – Cóż cię do mnie sprowadza?
– Jak to co? Zima idzie! – pouczył go z mądrą miną Tappi. – Jedzenia chciałem kupić! Chleba, masła, szynki, kiełbasy, a przede wszystkim ciastek z miodem!
Kupiec Pasibrzuch uwielbiał bursztyny i w zamian za sakiewkę obdarował Tappiego mnóstwem jedzenia. Wiking był tak wzruszony jego hojnością, że postanowił wynagrodzić Pasibrzucha piosenką. Nabrał tchu i zaczął śpiewać najgłośniej jak potrafił. Od pierwszej zwrotki pozamykały się w domu drzwi i okiennice, od drugiej zaczął sypać się dach i nim zaczął trzecią, przestraszony kupiec uciekł w las.
– Cóż to? – zdziwił się Tappi. – Zawsze sądziłem, że Pasibrzuch lubi muzykę!
Słowa te kierował do Wichru, ale i ten zdążył już umknąć, przerażony dzikim śpiewem wikinga.
Tappi wzruszył więc ramionami, zarzucił worek na plecy i ruszył w drogę powrotną przez jesienny las. Dziwne zachowanie kupca Pasibrzucha nie dawało mu jednak spokoju, postanowił zaśpiewać jeszcze raz i sprawdzić, czy aby nie pomylił się w tekście.
Zaryczał więc, aż się zatrzęsły drzewa, a wielka chmura, która właśnie planowała skropić dolinkę Tappiego deszczem, zmieniła zamiar i skręciła w innym kierunku.
Śpiew niósł się echem przez las, płosząc zwierzęta i strącając ostatnie liście z drzew, aż dotarł do uszu trolla Gburka, który właśnie obgryzał smętnie korzeń sosny i zastanawiał się, co począć w związku ze zbliżającą się zimą. Usłyszawszy niesioną echem pieśń Tappiego, aż podskoczył zachwycony, gdyż w jego puściuteńkiej głowie niespodziewanie pojawiła się myśl.
– Tak może śpiewać tylko człowiek szczęśliwy! – powiedział sam do siebie. – A czy może być inny powód do szczęścia jak tylko mnóstwo jedzenia?
Nikt mu nie odpowiedział, a zatem rozradowany troll przytaknął sam sobie i raźno popędził przez las na spotkanie rozśpiewanego wikinga.
Być może Mamusia lub Tatuś opowiadali ci już o trollach. Jeśli nie, to musisz wiedzieć, że są to wielkie, żarłoczne stwory o ogromnych brzuchach i bardzo małych móżdżkach. Jako że wiecznie trapi je głód, jedzą co popadnie, gdzie popadnie i ile popadnie. Nie mają w związku z tym wielu przyjaciół, a Tappi, który sam podjeść uwielbiał, nie znosił ich jeszcze bardziej od złośliwego Wichru. Gdy poczuł, jak drży ziemia pod ciężkimi krokami biegnącego trolla, podrapał się po czole, aż poszły iskry i powiedział sam do siebie:
– Oho, niedobrze! Zdaje się, że Gburek chce mi odebrać moje zapasy na zimę!
Zazwyczaj Tappi nie lubił biegać, gdyż twierdził, że brzuch mu od tego pustoszeje i broda się plącze, ale tym razem popędził szybciej od wiatru. Kilka jeleni przystanęło, zdumionych prędkością wikinga i ledwie uskoczyło na bok, gdy w ślad za nim ukazał się Gburek.
– Ho, ho, Tappi! – zawołał radośnie, szczerząc swe wszystkie cztery zębiska. Swego czasu miał ich co prawda więcej, ale że trolle gryzą co popadnie i niezbyt dbają o czystość, to powypadały mu obrażone.
– Gwałtu, rety, to naprawdę trollisko! – zawołał przestraszony Tappi i popędził jeszcze szybciej, aż drzewa pospiesznie usuwały mu swoje korzenie z drogi, bojąc się, że je powywraca. Tylko sędziwy Dąb Starodziej nie zdołał w porę cofnąć swych masywnych korzeni. Tappi przeskoczył je bez trudu, lecz troll, zapatrzony tylko w worek z jedzeniem, podskakujący na plecach wikinga, nie zauważył ich w porę i rymnął na ziemię z takim hukiem, że wiewiórkom aż podskoczyły orzechy w dziuplach. W międzyczasie Tappi zdołał dobiec do Chaty i zatrzasnąć za sobą drzwi.
– Otwieraj! – zażądał rozzłoszczony troll i prychnął, bo od upadku napchało mu się ziemi do nosa.
– Ani mi się śni! – odrzekł hardo Tappi.
– Otwieraj, bo… – pogroził troll.
– Bo co? – zapytał zuchwale wiking, a Chata aż się naburmuszyła.
W istocie, nie miał się czego obawiać. Chata zbudowana była z mocnego drewna i stawiała czoła najgroźniejszym nawet burzom, a drzwi nasz dzielny wiking zrobił z grubego dębu i zaopatrzył w mocny zamek. Troll Gburek był jednak zbyt rozzłoszczony, by porządnie się zastanowić, co zresztą nie wychodziło mu dobrze, nawet gdy był w pogodnym nastroju.
Przypadł do drzwi i szarpnął za klamkę. Nic.
Zamachnął się pięścią i walnął nią w drzwi. Dalej nic, tylko sobie łapę potłukł.
Rozpędził się i uderzył w drzwi barkiem. Wciąż nic, Chata nawet nie drgnęła.
– Niedoczekanie twoje! – wołał Tappi dumny ze swego dzieła.
– Tak? – warknął Gburek, cofając się. I wtedy dostrzegł okno.
Gdyby chwilę wcześniej nie uderzył głową o ziemię, może i by się domyślił, że jest zbyt wielki, by w ten sposób dostać się do chaty Tappiego. Tymczasem podbiegł do najbliższego z okien, wziął zamach i z trzaskiem wbił głowę do środka.
– Mam cię! – wrzasnął nieświadom, że tam, gdzie zmieści się głowa, niekoniecznie przeciśnie się wielkie, brzuchate cielsko.
Wystraszony Tappi aż podskoczył, mało w sufit nie rąbnął. Zaraz pochwycił najbliższy przedmiot – a była to wielka, ciężka patelnia, na której smażył swą jajecznicę z dwunastu jaj – i z całej siły rąbnął w wielki trolli łeb. Gburek zatoczył się do tyłu i padł na ziemię, ale jeśli Tappi myślał, że to koniec jego kłopotów, pomylił się i to mocno.
– Skoro nie chcesz mnie wpuścić do swej chaty, sam się do niej dostanę! – burknął jak na Gburka przystało, zerwał się na równe nogi, pochwycił za ścianę od dołu i szarpnął. Trzasnęło, zgrzytnęło, Chata zajęczała przeciągle, a potem zabujało raz i drugi. Wystraszony nie na żarty Tappi zrozumiał, że rozzłoszczony troll uniósł cały dom nad swój wielki łeb, na którym rósł już patelniany guz.
– Na pomoc… – bąknął, choć był dzielnym wikingiem i nigdy nie prosił o pomoc na darmo. – Na pomoc!
A choć krzyczał głośno, troll Gburek dźwigający chatę nad głową stękał jeszcze głośniej i nikt z przyjaciół Tappiego – ani niedźwiedź Brzuchacz, ani wiewiórka Śmigaczka, ani nawet bóbr Chrobotek – nie usłyszeli jego wołania. Usłyszał je natomiast Wicher, który krążył dookoła i przeganiał chmury z miejsca na miejsce. Popędził w dół, zobaczył, co się święci i natychmiast przypadł do Gburka, by połaskotać go we włochate pachy.
– Ohohohoho! – chichotał rozbawiony Gburek. – Ale śmieszne, hihi!
Tak go rozbawiło łaskotanie Wichru, że zapomniał o Chacie, którą nadal dźwigał nad głową. Chata natomiast nie zapomniała, że mnóstwo waży i z łomotem zwaliła się trollowi na łeb, a Wicher, zadowolony ze spłatania tak dobrego psikusa, uciekł daleko nad morze, by opowiedzieć o wszystkim swym kuzynom, Wiatrom Morskim.
Tappiego zaś czekało mnóstwo pracy. Musiał najpierw podźwignąć Chatę i wywlec spod niej Gburka, któremu na głowie wyrósł drugi guz, jeszcze większy od pierwszego, a potem zrobić wielkie porządki, bo od gburkowych wyczynów wszystko się porozsypywało. Zamiatana i pucowana Chata aż pomrukiwała z zadowolenia, bo każdy dom – o czym na pewno mówiła Ci już Mamusia – uwielbia być sprzątany, a zapracowany Tappi postanowił sobie, że od tej pory nie będzie już pokrzykiwał w lesie.
– Ba, nawet śpiewać nie będę – obiecał sobie, wsparty o miotłę. – Bo a nuż kolejne licho obudzę?
Opowieść trzecia,
w której Tappiemu najpierw brakuje towarzystwa, a potem przekonuje się, że dzięki odwadze można wiele zyskać
Nastała zima, mroźna i nieubłagana. Zatokę skuł gruby lód, a las przysypał gęsty, puszysty śnieg. Tappi siedział w swej chatce i powoli dochodził do wniosku, że zaczyna się nudzić.
Z początku postanowił, że prześpi zimową porę jak niedźwiedzie, lecz co rusz budził go wielki głód. Czym dłużej spał, tym głód był większy, a że Tappi nie przepadał za gotowaniem, zrozumiał, że to chyba nie jest najlepszy pomysł. Z nudów próbował tańczyć, lecz parokrotnie uderzył głową o sufit, co zniechęciło go do dalszych prób. Śpiewać wolał nie próbować, gdyż pamiętał, czym to się ostatnio skończyło.
Pozostawały mu więc rozmowy z Chatą, która odpowiadała jedynie krótkimi skrzypnięciami, znudzona tak samo jak on.
Ogień trzaskał w kominku. Na dworze trzaskał mróz. Tappi spał, jadł i nudził się.
Aż któregoś dnia, kiedy to słońce przebiło się przez chmury, wiking wciągnął na siebie gruby kożuch, przypiął narty i ruszył na poszukiwanie kogokolwiek, z kim mógłby porozmawiać.
Las wyglądał przepięknie w swej śnieżnej szacie, ale był cichy i tajemniczy. Dąb Starodziej milczał, zamarznięty od korzeni aż po gałęzie. Milczał również Dziadek Wodospad, który zamienił się w jeden wielki sopel lodu. Niedźwiedź Brzuchacz, bóbr Chrobotek i wiewiórka Śmigaczka od dawna drzemały w swych ciepłych norkach. Tappi jeździł po cichutkim, zaklętym lesie coraz smutniejszy, przeświadczony, że zimę przyjdzie mu spędzić całkiem samotnie.
I wtedy ktoś ukłuł go boleśnie w siedzenie.
– Au! – wrzasnął Tappi i podskoczył wysoko. Obrócił się w poszukiwaniu dowcipnisia, ale zauważył jedynie rozkołysane, oszronione krzaki i drobny, umykający kształt.
– Hej! – zawołał. – Zaczekaj!
Odepchnął się kijkami i popędził na nartach przez zaśnieżony las, ścigając uciekiniera.
– Poczekaj! – zawołał. – Kim jesteś?
Nieznajomy zatrzymał się i rozpędzony Tappi zauważył, że było to zwierzę – drobne, z cienkimi nóżkami i długimi różkami. Stworzonko zatrzymało się, z ciekawością obróciło łebek, a gdy Tappi był już blisko, z całej siły wierzgnęło i wzbiło chmurę śnieżnego pyłu. Wiking wpadł w sam jej środek i oślepiony uderzył prosto w drzewo. Łupnął, aż poniosło się echo, a wyrwane ze snu drzewo mruknęło z protestem.
– Hej! – krzyknął Tappi. – To niesprawiedliwe! Przecież ja nie chciałem ci zrobić nic złego!
Z daleka dobiegł go tylko złośliwy chichot zwierzątka.
– Poczekaj, już ja ci pokażę! – burknął Tappi, wytarł śnieg z oczu i popędził w ślad za nim.
Musisz wiedzieć, że Tappi niezwykle rzadko wpadał w gniew, lecz kiedy już do tego dochodziło, cały Szepczący Las zamierał ze strachu. Wiking pędził teraz jak wicher z rozwianą brodą, czerwony ze złości, a drzewa na wszelki wypadek usuwały mu się z drogi. Widział już wyraźnie zwierzątko, które zatrzymało się znowu, jakby na niego czekało.
Komentarze
Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!
Dodaj komentarz