Fragment książki

9 minut czytania

Opo­wieść pierw­sza,
w któ­rej po­zna­je­my Tap­pie­go

Da­le­ko, da­le­ko stąd, po­śród wy­so­kich gór i zie­lo­nych la­sów, nad brze­ga­mi wiel­kiej za­to­ki, miesz­kał so­bie wi­king o imie­niu Tap­pi.

Pew­nie chciał­byś wie­dzieć, kto to jest wi­king. Je­śli spy­tasz Ma­mu­się lub Ta­tu­sia, to za­pew­ne po­wie­dzą ci, że wi­king to groź­ny, chci­wy roz­bój­nik mor­ski, któ­ry ma dłu­gą bro­dę, sro­gą minę oraz miecz, któ­ry jest za­rów­no dłu­gi, jak i sro­gi. I będą mie­li ra­cję, ale nie masz się cze­go oba­wiać, bo Tap­pi wca­le nie przy­po­mi­na in­nych. No, a w każ­dym ra­zie nie do koń­ca.

Rze­czy­wi­ście jest wiel­ki, tak wiel­ki, że gdy idzie przez las, to naj­wyż­sze drze­wa na wszel­ki wy­pa­dek co­fa­ją ga­łę­zie, żeby o nie nie za­ha­czył. I ma dłu­gą bro­dę, tak dłu­gą, że któ­re­goś dnia za­gnieź­dzi­ła się w niej ro­dzin­ka wie­wió­rek i wy­leźć nie chcia­ła. Zda­rza się też, że na ru­mia­nej, za­wsze uśmiech­nię­tej twa­rzy Tap­pie­go po­ja­wia się sro­ga mina, ale dzie­je się tak rzad­ko, głów­nie za­raz po tym, jak jego brzu­szy­sko za­bur­czy z gło­du.

Ale na pew­no nie moż­na po­wie­dzieć, by Tap­pi był groź­ny czy chci­wy. Cóż, zda­rzy­ło mu się raz czy dru­gi, że spu­ścił la­nie kil­ku bez­czel­nym trol­lom, ale mo­żesz mi wie­rzyć, że nig­dy nie skrzyw­dził­by swe­go przy­ja­cie­la. A bar­dzo ła­two jest zo­stać przy­ja­cie­lem Tap­pie­go – wy­star­czy uśmiech­nąć się i po­ma­chać doń ręką, a na za­wsze tra­fisz do jego ser­ca. Bo mu­sisz też wie­dzieć, że ser­ce Tap­pie­go jest rów­nie wiel­kie jak jego brzu­szy­sko i znaj­dzie się w nim miej­sce dla wie­lu, wie­lu przy­ja­ciół.

A ze wszyst­kich lu­dzi na świe­cie Tap­pi naj­bar­dziej lubi dzie­ci. Chcesz wie­dzieć dla­cze­go? A to dla­te­go, że dzie­ci nie po­tra­fią się mar­twić, ale za to do­sko­na­le zna­ją się na sło­dy­czach, przez co Tap­pi świet­nie się z nimi do­ga­du­je.

To co? Bo­isz się na­sze­go wi­kin­ga? Czy może chciał­byś po­słu­chać kil­ku we­so­łych opo­wie­ści z jego udzia­łem? Je­śli tak, to po­proś Ma­mu­się lub Ta­tu­sia, by prze­wró­cił kart­kę, a sam przy­kryj się grzecz­nie i za­mknij oczka. I wi­taj w pięk­nej, śnież­nej kra­inie wi­kin­ga Tap­pie­go.

Opo­wieść dru­ga,
w któ­rej Tap­pi robi za­pa­sy na zimę i do­wia­du­je się, że w le­sie le­piej nie śpie­wać

Tap­pi sie­dział so­bie nad brze­giem za­to­ki i tłukł ka­mie­niem o ka­mień, przy­glą­da­jąc się róż­no­ko­lo­ro­wym iskier­kom, któ­re z chi­cho­tem ucie­ka­ły na boki. Tak go ta za­ba­wa po­chło­nę­ła, że na­wet nie za­uwa­żył dzi­kie­go Wi­chru, któ­ry nad­le­ciał znie­nac­ka i za­wył mu pro­sto do ucha:

– Ziii­ma iii­dzie!

Wy­stra­szo­ne iskier­ki ucie­kły, a sam Tap­pi obej­rzał się nie­za­do­wo­lo­ny. Nie lu­bił Wi­chru, bo ten za­wsze psuł mu fry­zu­rę. Tap­pi był bo­wiem bar­dzo ele­ganc­kim wi­kin­giem i raz w mie­sią­cu pra­co­wi­cie roz­cze­sy­wał wło­sy i bro­dę wiel­ki­mi gra­bia­mi. Nie­ste­ty, zło­śli­wy Wi­cher po­ja­wiał się w chwi­lę póź­niej i psuł cały efekt. Roz­złosz­czo­ny Tap­pi już chciał unieść pięść i po­gro­zić Wi­chro­wi, gdy na­gle zro­zu­miał, że ten ma ra­cję. Li­ście opa­da­ły z drzew, a w po­wie­trzu czuć było chłód.

– A to do­pie­ro! – zląkł się Tap­pi. – Rze­czy­wi­ście idzie zima! Trze­ba się na­tych­miast za­brać za ro­bie­nie za­pa­sów!

Jak po­sta­no­wił, tak zro­bił. Wpadł do swej Cha­ty, aż ta stęk­nę­ła ze zdzi­wie­nia, po­rwał prze­past­ny wo­rek i w te pędy po­gnał do wie­wiór­ki Śmi­gacz­ki.

– Śmi­gacz­ko! – za­wo­łał za­sa­pa­ny. – Daj mi pro­szę orze­chów, a uży­czę ci kil­ku wło­sów z mej bro­dy, byś mia­ła z cze­go zro­bić cie­płe le­go­wi­sko na zimę!

Po­tem po­pę­dził do swe­go przy­ja­cie­la, niedź­wie­dzia Brzu­cha­cza, by po­pro­sić go o kil­ka pla­strów mio­du. W za­mian obie­cał opo­wie­dzieć kil­ka nud­nych ba­jek, któ­re po­mo­gły­by mi­sio­wi za­paść w sen zi­mo­wy. Od­wie­dził też kil­ka in­nych le­śnych stwo­rzeń, miesz­ka­ją­cych w Szep­czą­cym Le­sie, a te chęt­nie dzie­li­ły się z nim swy­mi za­pa­sa­mi, bo wie­dzia­ły, że do­bro­dusz­ny wi­king sam rów­nież nie opu­ścił­by ich w po­trze­bie. Poza tym do­brze pa­mię­ta­ły, że nie ma dźwię­ku gło­śniej­sze­go od bur­cze­nia w wiel­kim brzu­szy­sku Tap­pie­go i na wszel­ki wy­pa­dek wo­la­ły unik­nąć wy­słu­chi­wa­nia tych grzmo­tów zimą. Roz­ra­do­wa­ny wi­king przy­cią­gnął więc do Cha­ty wiel­ki wór pe­łen sma­ko­wi­to­ści.

– Dłu­uuuga ziiii­ma! – za­wył znów Wi­cher.

– Dłu­ga? – Tap­pi stra­cił do­bry na­strój. – Oj, nie­do­brze. Nie star­czy mi więc je­den wo­rek je­dze­nia. Mu­szę po­gnać do kup­ca Pa­si­brzu­cha.

Się­gnął pod łóż­ko i wy­cią­gnął sa­kiew­kę z bursz­ty­na­mi, któ­re zna­lazł na pla­ży, gdy ba­wił się z fa­la­mi w go­ni­twę. Na­stęp­nie opróż­nił swój prze­past­ny wór, za­rzu­cił go so­bie na ra­mię i wy­ru­szył do kra­mu kup­ca Pa­si­brzu­cha. Wi­cher zaś przy­cup­nął mu na ra­mie­niu.

– Wi­taj, Tap­pi! – za­wo­łał Pa­si­brzuch, wi­dząc zbli­ża­ją­ce­go się wi­kin­ga. – Cóż cię do mnie spro­wa­dza?

– Jak to co? Zima idzie! – po­uczył go z mą­drą miną Tap­pi. – Je­dze­nia chcia­łem ku­pić! Chle­ba, ma­sła, szyn­ki, kieł­ba­sy, a przede wszyst­kim cia­stek z mio­dem!

Ku­piec Pa­si­brzuch uwiel­biał bursz­ty­ny i w za­mian za sa­kiew­kę ob­da­ro­wał Tap­pie­go mnó­stwem je­dze­nia. Wi­king był tak wzru­szo­ny jego hoj­no­ścią, że po­sta­no­wił wy­na­gro­dzić Pa­si­brzu­cha pio­sen­ką. Na­brał tchu i za­czął śpie­wać naj­gło­śniej jak po­tra­fił. Od pierw­szej zwrot­ki po­za­my­ka­ły się w domu drzwi i okien­ni­ce, od dru­giej za­czął sy­pać się dach i nim za­czął trze­cią, prze­stra­szo­ny ku­piec uciekł w las.

– Cóż to? – zdzi­wił się Tap­pi. – Za­wsze są­dzi­łem, że Pa­si­brzuch lubi mu­zy­kę!

Sło­wa te kie­ro­wał do Wi­chru, ale i ten zdą­żył już umknąć, prze­ra­żo­ny dzi­kim śpie­wem wi­kin­ga.

Tap­pi wzru­szył więc ra­mio­na­mi, za­rzu­cił wo­rek na ple­cy i ru­szył w dro­gę po­wrot­ną przez je­sien­ny las. Dziw­ne za­cho­wa­nie kup­ca Pa­si­brzu­cha nie da­wa­ło mu jed­nak spo­ko­ju, po­sta­no­wił za­śpie­wać jesz­cze raz i spraw­dzić, czy aby nie po­my­lił się w tek­ście.

Za­ry­czał więc, aż się za­trzę­sły drze­wa, a wiel­ka chmu­ra, któ­ra wła­śnie pla­no­wa­ła skro­pić do­lin­kę Tap­pie­go desz­czem, zmie­ni­ła za­miar i skrę­ci­ła w in­nym kie­run­ku.

Śpiew niósł się echem przez las, pło­sząc zwie­rzę­ta i strą­ca­jąc ostat­nie li­ście z drzew, aż do­tarł do uszu trol­la Gbur­ka, któ­ry wła­śnie ob­gry­zał smęt­nie ko­rzeń so­sny i za­sta­na­wiał się, co po­cząć w związ­ku ze zbli­ża­ją­cą się zimą. Usły­szaw­szy nie­sio­ną echem pieśń Tap­pie­go, aż pod­sko­czył za­chwy­co­ny, gdyż w jego pu­ściu­teń­kiej gło­wie nie­spo­dzie­wa­nie po­ja­wi­ła się myśl.

– Tak może śpie­wać tyl­ko czło­wiek szczę­śli­wy! – po­wie­dział sam do sie­bie. – A czy może być inny po­wód do szczę­ścia jak tyl­ko mnó­stwo je­dze­nia?

Nikt mu nie od­po­wie­dział, a za­tem roz­ra­do­wa­ny troll przy­tak­nął sam so­bie i raź­no po­pę­dził przez las na spo­tka­nie roz­śpie­wa­ne­go wi­kin­ga.

Być może Ma­mu­sia lub Ta­tuś opo­wia­da­li ci już o trol­lach. Je­śli nie, to mu­sisz wie­dzieć, że są to wiel­kie, żar­łocz­ne stwo­ry o ogrom­nych brzu­chach i bar­dzo ma­łych móżdż­kach. Jako że wiecz­nie tra­pi je głód, je­dzą co po­pad­nie, gdzie po­pad­nie i ile po­pad­nie. Nie mają w związ­ku z tym wie­lu przy­ja­ciół, a Tap­pi, któ­ry sam pod­jeść uwiel­biał, nie zno­sił ich jesz­cze bar­dziej od zło­śli­we­go Wi­chru. Gdy po­czuł, jak drży zie­mia pod cięż­ki­mi kro­ka­mi bie­gną­ce­go trol­la, po­dra­pał się po czo­le, aż po­szły iskry i po­wie­dział sam do sie­bie:

– Oho, nie­do­brze! Zda­je się, że Gbu­rek chce mi ode­brać moje za­pa­sy na zimę!

Za­zwy­czaj Tap­pi nie lu­bił bie­gać, gdyż twier­dził, że brzuch mu od tego pu­sto­sze­je i bro­da się plą­cze, ale tym ra­zem po­pę­dził szyb­ciej od wia­tru. Kil­ka je­le­ni przy­sta­nę­ło, zdu­mio­nych pręd­ko­ścią wi­kin­ga i le­d­wie usko­czy­ło na bok, gdy w ślad za nim uka­zał się Gbu­rek.

– Ho, ho, Tap­pi! – za­wo­łał ra­do­śnie, szcze­rząc swe wszyst­kie czte­ry zę­bi­ska. Swe­go cza­su miał ich co praw­da wię­cej, ale że trol­le gry­zą co po­pad­nie i nie­zbyt dba­ją o czy­stość, to po­wy­pa­da­ły mu ob­ra­żo­ne.

– Gwał­tu, rety, to na­praw­dę trol­li­sko! – za­wo­łał prze­stra­szo­ny Tap­pi i po­pę­dził jesz­cze szyb­ciej, aż drze­wa po­spiesz­nie usu­wa­ły mu swo­je ko­rze­nie z dro­gi, bo­jąc się, że je po­wyw­ra­ca. Tyl­ko sę­dzi­wy Dąb Sta­ro­dziej nie zdo­łał w porę cof­nąć swych ma­syw­nych ko­rze­ni. Tap­pi prze­sko­czył je bez tru­du, lecz troll, za­pa­trzo­ny tyl­ko w wo­rek z je­dze­niem, pod­ska­ku­ją­cy na ple­cach wi­kin­ga, nie za­uwa­żył ich w porę i rym­nął na zie­mię z ta­kim hu­kiem, że wie­wiór­kom aż pod­sko­czy­ły orze­chy w dziu­plach. W mię­dzy­cza­sie Tap­pi zdo­łał do­biec do Cha­ty i za­trza­snąć za sobą drzwi.

– Otwie­raj! – za­żą­dał roz­złosz­czo­ny troll i prych­nął, bo od upad­ku na­pcha­ło mu się zie­mi do nosa.

– Ani mi się śni! – od­rzekł har­do Tap­pi.

– Otwie­raj, bo… – po­gro­ził troll.

– Bo co? – za­py­tał zu­chwa­le wi­king, a Cha­ta aż się na­bur­mu­szy­ła.

W isto­cie, nie miał się cze­go oba­wiać. Cha­ta zbu­do­wa­na była z moc­ne­go drew­na i sta­wia­ła czo­ła naj­groź­niej­szym na­wet bu­rzom, a drzwi nasz dziel­ny wi­king zro­bił z gru­be­go dębu i za­opa­trzył w moc­ny za­mek. Troll Gbu­rek był jed­nak zbyt roz­złosz­czo­ny, by po­rząd­nie się za­sta­no­wić, co zresz­tą nie wy­cho­dzi­ło mu do­brze, na­wet gdy był w po­god­nym na­stro­ju.

Przy­padł do drzwi i szarp­nął za klam­kę. Nic.

Za­mach­nął się pię­ścią i wal­nął nią w drzwi. Da­lej nic, tyl­ko so­bie łapę po­tłukł.

Roz­pę­dził się i ude­rzył w drzwi bar­kiem. Wciąż nic, Cha­ta na­wet nie drgnę­ła.

– Nie­do­cze­ka­nie two­je! – wo­łał Tap­pi dum­ny ze swe­go dzie­ła.

– Tak? – wark­nął Gbu­rek, co­fa­jąc się. I wte­dy do­strzegł okno.

Gdy­by chwi­lę wcze­śniej nie ude­rzył gło­wą o zie­mię, może i by się do­my­ślił, że jest zbyt wiel­ki, by w ten spo­sób do­stać się do cha­ty Tap­pie­go. Tym­cza­sem pod­biegł do naj­bliż­sze­go z okien, wziął za­mach i z trza­skiem wbił gło­wę do środ­ka.

– Mam cię! – wrza­snął nie­świa­dom, że tam, gdzie zmie­ści się gło­wa, nie­ko­niecz­nie prze­ci­śnie się wiel­kie, brzu­cha­te ciel­sko.

Wy­stra­szo­ny Tap­pi aż pod­sko­czył, mało w su­fit nie rąb­nął. Za­raz po­chwy­cił naj­bliż­szy przed­miot – a była to wiel­ka, cięż­ka pa­tel­nia, na któ­rej sma­żył swą ja­jecz­ni­cę z dwu­na­stu jaj – i z ca­łej siły rąb­nął w wiel­ki trol­li łeb. Gbu­rek za­to­czył się do tyłu i padł na zie­mię, ale je­śli Tap­pi my­ślał, że to ko­niec jego kło­po­tów, po­my­lił się i to moc­no.

– Sko­ro nie chcesz mnie wpu­ścić do swej cha­ty, sam się do niej do­sta­nę! – burk­nął jak na Gbur­ka przy­sta­ło, ze­rwał się na rów­ne nogi, po­chwy­cił za ścia­nę od dołu i szarp­nął. Trza­snę­ło, zgrzyt­nę­ło, Cha­ta za­ję­cza­ła prze­cią­gle, a po­tem za­bu­ja­ło raz i dru­gi. Wy­stra­szo­ny nie na żar­ty Tap­pi zro­zu­miał, że roz­złosz­czo­ny troll uniósł cały dom nad swój wiel­ki łeb, na któ­rym rósł już pa­tel­nia­ny guz.

– Na po­moc… – bąk­nął, choć był dziel­nym wi­kin­giem i nig­dy nie pro­sił o po­moc na dar­mo. – Na po­moc!

A choć krzy­czał gło­śno, troll Gbu­rek dźwi­ga­ją­cy cha­tę nad gło­wą stę­kał jesz­cze gło­śniej i nikt z przy­ja­ciół Tap­pie­go – ani niedź­wiedź Brzu­chacz, ani wie­wiór­ka Śmi­gacz­ka, ani na­wet bóbr Chro­bo­tek – nie usły­sze­li jego wo­ła­nia. Usły­szał je na­to­miast Wi­cher, któ­ry krą­żył do­oko­ła i prze­ga­niał chmu­ry z miej­sca na miej­sce. Po­pę­dził w dół, zo­ba­czył, co się świę­ci i na­tych­miast przy­padł do Gbur­ka, by po­ła­sko­tać go we wło­cha­te pa­chy.

– Oho­ho­ho­ho! – chi­cho­tał roz­ba­wio­ny Gbu­rek. – Ale śmiesz­ne, hihi!

Tak go roz­ba­wi­ło ła­sko­ta­nie Wi­chru, że za­po­mniał o Cha­cie, któ­rą nadal dźwi­gał nad gło­wą. Cha­ta na­to­miast nie za­po­mnia­ła, że mnó­stwo waży i z ło­mo­tem zwa­li­ła się trol­lo­wi na łeb, a Wi­cher, za­do­wo­lo­ny ze spła­ta­nia tak do­bre­go psi­ku­sa, uciekł da­le­ko nad mo­rze, by opo­wie­dzieć o wszyst­kim swym ku­zy­nom, Wia­trom Mor­skim.

Tap­pie­go zaś cze­ka­ło mnó­stwo pra­cy. Mu­siał naj­pierw po­dźwi­gnąć Cha­tę i wy­wlec spod niej Gbur­ka, któ­re­mu na gło­wie wy­rósł dru­gi guz, jesz­cze więk­szy od pierw­sze­go, a po­tem zro­bić wiel­kie po­rząd­ki, bo od gbur­ko­wych wy­czy­nów wszyst­ko się po­roz­sy­py­wa­ło. Za­mia­ta­na i pu­co­wa­na Cha­ta aż po­mru­ki­wa­ła z za­do­wo­le­nia, bo każ­dy dom – o czym na pew­no mó­wi­ła Ci już Ma­mu­sia – uwiel­bia być sprzą­ta­ny, a za­pra­co­wa­ny Tap­pi po­sta­no­wił so­bie, że od tej pory nie bę­dzie już po­krzy­ki­wał w le­sie.

– Ba, na­wet śpie­wać nie będę – obie­cał so­bie, wspar­ty o mio­tłę. – Bo a nuż ko­lej­ne li­cho obu­dzę?

Opo­wieść trze­cia,
w któ­rej Tap­pie­mu naj­pierw bra­ku­je to­wa­rzy­stwa, a po­tem prze­ko­nu­je się, że dzię­ki od­wa­dze moż­na wie­le zy­skać

Na­sta­ła zima, mroź­na i nie­ubła­ga­na. Za­to­kę skuł gru­by lód, a las przy­sy­pał gę­sty, pu­szy­sty śnieg. Tap­pi sie­dział w swej chat­ce i po­wo­li do­cho­dził do wnio­sku, że za­czy­na się nu­dzić.

Z po­cząt­ku po­sta­no­wił, że prze­śpi zi­mo­wą porę jak niedź­wie­dzie, lecz co rusz bu­dził go wiel­ki głód. Czym dłu­żej spał, tym głód był więk­szy, a że Tap­pi nie prze­pa­dał za go­to­wa­niem, zro­zu­miał, że to chy­ba nie jest naj­lep­szy po­mysł. Z nu­dów pró­bo­wał tań­czyć, lecz pa­ro­krot­nie ude­rzył gło­wą o su­fit, co znie­chę­ci­ło go do dal­szych prób. Śpie­wać wo­lał nie pró­bo­wać, gdyż pa­mię­tał, czym to się ostat­nio skoń­czy­ło.

Po­zo­sta­wa­ły mu więc roz­mo­wy z Cha­tą, któ­ra od­po­wia­da­ła je­dy­nie krót­ki­mi skrzyp­nię­cia­mi, znu­dzo­na tak samo jak on.

Ogień trza­skał w ko­min­ku. Na dwo­rze trza­skał mróz. Tap­pi spał, jadł i nu­dził się.

Aż któ­re­goś dnia, kie­dy to słoń­ce prze­bi­ło się przez chmu­ry, wi­king wcią­gnął na sie­bie gru­by ko­żuch, przy­piął nar­ty i ru­szył na po­szu­ki­wa­nie ko­go­kol­wiek, z kim mógł­by po­roz­ma­wiać.

Las wy­glą­dał prze­pięk­nie w swej śnież­nej sza­cie, ale był ci­chy i ta­jem­ni­czy. Dąb Sta­ro­dziej mil­czał, za­mar­z­nię­ty od ko­rze­ni aż po ga­łę­zie. Mil­czał rów­nież Dzia­dek Wo­do­spad, któ­ry za­mie­nił się w je­den wiel­ki so­pel lodu. Niedź­wiedź Brzu­chacz, bóbr Chro­bo­tek i wie­wiór­ka Śmi­gacz­ka od daw­na drze­ma­ły w swych cie­płych nor­kach. Tap­pi jeź­dził po ci­chut­kim, za­klę­tym le­sie co­raz smut­niej­szy, prze­świad­czo­ny, że zimę przyj­dzie mu spę­dzić cał­kiem sa­mot­nie.

I wte­dy ktoś ukłuł go bo­le­śnie w sie­dze­nie.

– Au! – wrza­snął Tap­pi i pod­sko­czył wy­so­ko. Ob­ró­cił się w po­szu­ki­wa­niu dow­cip­ni­sia, ale za­uwa­żył je­dy­nie roz­ko­ły­sa­ne, oszro­nio­ne krza­ki i drob­ny, umy­ka­ją­cy kształt.

– Hej! – za­wo­łał. – Za­cze­kaj!

Ode­pchnął się kij­ka­mi i po­pę­dził na nar­tach przez za­śnie­żo­ny las, ści­ga­jąc ucie­ki­nie­ra.

– Po­cze­kaj! – za­wo­łał. – Kim je­steś?

Nie­zna­jo­my za­trzy­mał się i roz­pę­dzo­ny Tap­pi za­uwa­żył, że było to zwie­rzę – drob­ne, z cien­ki­mi nóż­ka­mi i dłu­gi­mi róż­ka­mi. Stwo­rzon­ko za­trzy­ma­ło się, z cie­ka­wo­ścią ob­ró­ci­ło łe­bek, a gdy Tap­pi był już bli­sko, z ca­łej siły wierz­gnę­ło i wzbi­ło chmu­rę śnież­ne­go pyłu. Wi­king wpadł w sam jej śro­dek i ośle­pio­ny ude­rzył pro­sto w drze­wo. Łup­nął, aż po­nio­sło się echo, a wy­rwa­ne ze snu drze­wo mruk­nę­ło z pro­te­stem.

– Hej! – krzyk­nął Tap­pi. – To nie­spra­wie­dli­we! Prze­cież ja nie chcia­łem ci zro­bić nic złe­go!

Z da­le­ka do­biegł go tyl­ko zło­śli­wy chi­chot zwie­rząt­ka.

– Po­cze­kaj, już ja ci po­ka­żę! – burk­nął Tap­pi, wy­tarł śnieg z oczu i po­pę­dził w ślad za nim.

Mu­sisz wie­dzieć, że Tap­pi nie­zwy­kle rzad­ko wpa­dał w gniew, lecz kie­dy już do tego do­cho­dzi­ło, cały Szep­czą­cy Las za­mie­rał ze stra­chu. Wi­king pę­dził te­raz jak wi­cher z roz­wia­ną bro­dą, czer­wo­ny ze zło­ści, a drze­wa na wszel­ki wy­pa­dek usu­wa­ły mu się z dro­gi. Wi­dział już wy­raź­nie zwie­rząt­ko, któ­re za­trzy­ma­ło się zno­wu, jak­by na nie­go cze­ka­ło.

Komentarze

Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!

Dodaj komentarz

 
Męczą Cię captche? , a problem zniknie. Zajmie to mniej niż rozwiązanie captchy!
Wczytywanie...