Przedrzeźniacz

3 minuty czytania

przedrzeźniacz

Sięgnięcie po "Przedrzeźniacza" było z mojej strony ryzykownym posunięciem. Już raz skusiłem się na pozycję z innej, równie jak Artefakty zachwalanej serii wydawniczej – niestety "Diaspora" okazała się wówczas zupełnie niestrawna. Uczta Wyobraźni, którą miano mi zaserwować, zamieniła się w ciąg katuszy i nieprzyjemności. Stwierdziłem jednakowoż, że tylko głupiec opiera kategoryczne oceny na niewystarczających przesłankach – a we mnie kiełkuje już przekonanie, iż SF to gatunek dużo słabszy i nudniejszy niźli fantasy, a twórczość braci Strugackich czy Janusza Zajdla to tylko wyjątki, regułę potwierdzające. I z takim nastawieniem, jak do ostatniego dowodu, podszedłem do "Przedrzeźniacza".

Robert Spofforth jest robotem. Maszyną doskonałą, marki dziewięć, przystosowaną do najbardziej odpowiedzialnych zadań. Ma tylko jedną wadę – nie może umrzeć. Wszystkie pozostałe roboty marki dziewięć już dawno zakończyły swą egzystencję, niekiedy w drastyczny sposób, a on trwa i trwa, pozbawiony prawa do śmierci. Pewnego dnia zgłasza się do niego człowiek, posiadający niemalże legendarną, dawno zapomnianą umiejętność. Twierdzi, że potrafi czytać…

Świat przedstawiony to odległa, niesprecyzowana przyszłość. Ludzie działają według zasad Prywatności i Indywidualizmu, kierując się dewizami: "Szybki seks jest najlepszy" i "Jeśli masz wątpliwości, odpuść sobie; odpręż się". Notorycznie zażywają narkotyki i środki odurzające, właściwie nie komunikują się między sobą. Zanikło pojęcie rodziny, ludzi wychowuje się w internatach; zresztą one też powoli odchodzą do lamusa, gdyż od dawna nie rodzą się dzieci. Czas spędza się głównie przed ekranami telewizyjnymi, a większość czynności wykonują roboty. Jednocześnie w tej ułudnej krainie szczęśliwości co jakiś czas dochodzi do samospaleń – grupka ludzi, do granic nafaszerowana środkami odurzającymi, oblewa się czymś w rodzaju benzyny i podpala się. Nikt nie przejmuje się podobnymi sytuacjami; roboty wszakże zadbają, aby ogień się nie rozprzestrzenił.

przedrzeźniacz

Walter Tevis wyraźnie chciał nam coś przekazać – i wybrał powieść jako środek artystycznego wyrażenia problemu. To książka z podwójnym dnem, wymykająca się zwyczajowym określeniom. Cały świat przedstawiony i fabuła są jakby przykrywką dla poważnych problemów i poważnych pytań, jakie stawia autor. Naturalny popęd do autodestrukcji, niechęć do nadmiernego wysilania się, powierzanie swojego losu w każdej sytuacji maszynom, przyzwolenie na ogłupianie…

"Przedrzeźniacz" ma wydźwięk wyraźnie moralizatorski, ale co rzadko spotykane, nie należy traktować tego jako wadę. Moralizatorstwo nie jest złe, jeżeli stosuje się je w rozsądnym stopniu – a tutaj Tevis po prostu przestrzega nas przed zagrożeniami, mogącymi doprowadzić do katastrofalnych konsekwencji. Nie należy się obruszać czy prychać z niesmakiem (co sam czynię nader często, przyglądając się podobnym, karkołomnym zabiegom w innych książkach), a raczej pokornie przyjąć do wiadomości i skłonić się do refleksji.

Bardzo przemawia do mnie krytyka telewizji, zamieszczona w powieści. Przedstawiono ją jako narzędzie ogłupienia, uwsteczniające ludzi i odciągające od ważkich spraw. W pełni podzielam pogląd autora; od zawsze byłem zdania, że wszelakie produkcje telewizyjne (ze specjalnym wyróżnieniem tych popołudniowych seriali) musiały zostać stworzone w celu odmóżdżenia odbiorcy. Nie węszę tutaj jakiegoś wielkiego dziejowego spisku, jedynie ubolewam nad fatalnie prymitywnymi oczekiwaniami widza – no bo przecież wielu musi te programy w miarę regularnie oglądać, w innym wypadku zaprzestano by emisji. Zaprosiliśmy to medium bardzo głęboko do swojego życia, więc teraz płacimy karę w postaci permanentnego idiocenia społeczeństwa. Ciekawe, czy dojdzie do takiego ekstremum, jak w wizji Tevisa.

Głównych postaci mamy właściwie trzy i to z ich perspektywy poznajemy świat. Wspomnianego wcześniej Roberta Spoffortha, Bentleya (czyli człowieka, który posiadł umiejętność czytania) oraz Mary Lou, kobietę początkowo zamieszkującą ogród zoologiczny i żywiącą się kradzionymi kanapkami. Ich losy oczywiście w pewnym momencie łączą się ze sobą. Zastosowano interesujący sposób narracji; właściwie nie ma tu rozdziałów, a książkę podzielono na części, gdzie każda z tych osób wyraża się w pierwszej osobie (chociaż bywają od tej reguły pewne wyjątki). W przypadku Bentleya często przybiera to formę dziennika.

Oszczędzono nam, na całe szczęście, skomplikowanych opisów technologicznych. Mówiąc szczerze, autor w ogóle zrezygnował z podobnych usiłowań, za co chwała mu i cześć na wieki. To science fiction z gatunku tych, jakie lubię najbardziej. Nie torturowanie czytelnika niezrozumiałymi sformułowaniami, topornym stylem i porzuceniem dialogów na rzecz sążnistych, naukowych fragmentów, ale skupienie się na innych, ważniejszych elementach. Cały świat przyszłości – roboty, machiny, nowoczesne technologie – jest jedynie nakreślony i służy głębszemu celowi. To SF z nastawieniem na psychologiczne i charakterologiczne aspekty.

przedrzeźniacz

Cieszę się, gdyż mam w domu prawdziwy Artefakt. Wspaniałe Dzieło i – nie boję się użyć takiego określenia – jedną z bardziej wartościowych książek, jakie dotychczas miałem przyjemność czytać. To także pozycja, dzięki której przekonałem się, że kategoryczna postawa w stosunku do któregokolwiek gatunku literatury jest zupełnie nieuzasadniona. Wszędzie trafiają się perełki – nawet napisane przed trzydziestu laty. Zachęcam do lektury.

Dziękujemy wydawnictwu MAG za dostarczenie egzemplarza recenzenckiego.

Ocena Game Exe
9.5
Ocena użytkowników
9.17 Średnia z 3 ocen
Twoja ocena

Komentarze

Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!

Dodaj komentarz

 
Męczą Cię captche? , a problem zniknie. Zajmie to mniej niż rozwiązanie captchy!
Wczytywanie...