Diaspora

3 minuty czytania

diaspora

Chociaż preferuję fantastykę tradycyjną, od czasu do czasu lubię sięgnąć po pozycję z nurtu science-fiction. Przeważnie bywam mile zaskoczony poziomem gatunku – bardzo podobały mi się „2312Kima Stanleya Robinsona, „Piknik na skraju drogi” braci Strugackich czy zbiór opowiadań „Wyższe Racje” Janusza Zajdla. Zazwyczaj przy takich okazjach postanawiam, iż znajdę czas na zaznajomienie się przynajmniej z tymi powieściami, które będę mógł czytać w ramach egzemplarzy recenzenckich. Zacząłem od „Diaspory” australijskiego pisarza Grega Egana... I lękam się, że na tym moja przygoda może się zakończyć.

To utwór z rodzaju „hard-sf”, a jak możemy dowiedzieć się z poziomu okładki, Egan to najśmielszy ze współczesnych pisarzy fantastyki. Jak na moje oko, jest tak niesamowicie śmiały, iż zupełnie nie rozumiem tego, co próbuje nam przekazać. Jestem zwolennikiem teorii, podług której to autor musi natrudzić się jak najwięcej, aby czytelnik mógł jak najmniej. W „Diasporze” tego nie widać; twórca rzuca czytelnika od razu na głęboką wodę – nazbyt głęboką – a suchy ląd nawet nie majaczy na horyzoncie.

Podróżujemy w dość odległą przyszłość – w niektórych rozdziałach trafiamy aż do trzydziestego wieku, czasem jeszcze dalej. Ówczesny świat zupełnie nie przypomina tego, w którym egzystujemy współcześnie. Ludzie to po prostu inteligentne oprogramowania, zamieszkujące w rozmaitych, komputerowych poleis. Jedynie garstka z nich przebywa na dobrze znanej Ziemi, wiodąc życie, nieprzystające obywatelom tak rozwiniętej cywilizacji.

Nie zmiażdżył mnie pomysł – bardzo oryginalny, trzeba przyznać – przyszłych losów naszego społeczeństwa, w którym jesteśmy tylko zlepkiem danych lub nowoczesnym robotem, a ciało traktuje się w kategoriach anachronicznego przeżytku. Nie, zaporą nie do przejścia okazała się terminologia, stosowana przez Egana. Aby zrozumieć, cóż zechciał nam przekazać – i przekonać się, dlaczego MAG wytypował tę właśnie pozycję do renomowanej „Uczty wyobraźni” – trzeba dysponować wiedzą chyba na poziomie fizyki wyższej. Nie uważam się bynajmniej za głąba (do geniusza także nieco brakuje), aczkolwiek teorie i wizje „Diaspory” znajdują się daleko poza moim zasięgiem pojmowania.

diaspora

Oczywiście, można brnąć zaciekle przez recenzowany tytuł, obłożywszy się wcześniej podręcznikami, zaopatrzywszy w stały dostęp do Internetu oraz wykupiwszy abonament na gorącą linię z najwybitniejszymi członkami klubu Mensa. Tylko jaki tego sens? Sądzę, iż pozycja sygnowana jako fantasy lub science-fiction powinna być dużo przystępniejsza dla przeciętnego zjadacza chleba i tylko sporadycznie zmuszać go do sięgania po pomoce naukowe.

diaspora

Język powieści jest okropny, a kanciaste i toporne fragmenty zupełnie odbierają i tak już niewielką radość czytania. Akcji tutaj tyle, co w „Chłopach” Reymonta... Przypomnijcie sobie wszystkie najnudniejsze lektury szkolne, gdzie przysypanych tonami opisów fragmentów dialogu oczekiwaliście niczym zaczadzeni łyku świeżego powietrza, a każde zdanie wyglądało na skonstruowane w taki sposób, aby maksymalnie utrudnić odbiorcy zrozumienie. Teraz otwórzcie dowolną publikacją naukową lub podręcznik na stronie z najbardziej skomplikowanymi zagadnieniami, usianej niezrozumiałymi sformułowaniami, zmiksujcie wszystko razem i... Otrzymacie styl, w jakim napisana jest „Diaspora”. Często zdarzało mi się czytać kilka minut, by po pewnym czasie złapać się na tym, że nie wiem, co znajdowało się cztery linijki wyżej. Mnóstwo fragmentów trzeba analizować kilkukrotnie, ażeby wyłapać przynajmniej podstawowy sens. To zabójstwo dla powieści popularnej.

Przyznaję bez ogródek – odbiłem się od „Diaspory” jak Tomasz Adamek od pięści Witalija Kliczki. Miałem chrapkę na prawdziwą, zapowiadaną ucztę wyobraźni z lekką przystawką, sycącym daniem głównym oraz zadowalającym deserem. Miast tego, otrzymałem ciężkostrawną, nieestetyczną papkę, zdolną usatysfakcjonować chyba tylko najzagorzalszych fanatyków gatunku. Jeżeli nie operujecie na co dzień takimi terminami jak „promień Schwarzschilda”, „kolaps grawitacyjny”, „przestrzeń Riemanna”, „iteracja” tudzież setkami innych, pokrewnych, swobodnie możecie sobie darować tę powieść. No, chyba że lubicie okładać się literaturą pomocniczą i co kilka zdań sprawdzać znaczenie określenia w specjalnie przygotowanym słowniczku. De gustibus…

Dziękujemy wydawnictwu MAG za dostarczenie egzemplarza recenzenckiego.

Ocena Game Exe
4
Ocena użytkowników
6.25 Średnia z 4 ocen
Twoja ocena

Komentarze

0
·
Diaspora rzuca wyzwanie. Lubię takie pozycje, które zmuszają do myślenia i sięgania poza literacką fabułę.

Bardzo podoba mi się język użyty w recenzji. Podczas czytania zastanawiałem się kto ją napisał. Podpis Charona pod recenzją wywołał u mnie miły uśmiech oczekiwanego rezultatu. Gratuluję bardzie.

Dodaj komentarz

 
Męczą Cię captche? , a problem zniknie. Zajmie to mniej niż rozwiązanie captchy!
Wczytywanie...