Przebudzenie Arkadii

3 minuty czytania

przebudzenie arkadii, okładka

"Przebudzenie Arkadii" to pozycja otwierająca trylogię arkadyjską autorstwa Kai Meyera i – zgodnie z nazwą zawartą z tytule – ma coś wspólnego z mityczną Arkadią, krainą szczęśliwości. No, może nie do końca mityczną, bo taka kraina nie tylko rzeczywiście istniała, ale i wciąż można przekroczyć jej granice. Biorąc jednak pod uwagę miejsce akcji (oraz napis na okładce, dumnie obwieszczający, iż "śródziemnomorski mit na nowo budzi się do życia"), zdecydowanie należy mówić o tej pierwszej wersji, obfitującej we wszelkie dobra. Zaznajomieni z antycznymi wierzeniami najpewniej od razu skojarzą, co wiąże się z tą krainą.

Pomijając "Ostatni rozdział", od którego zaczyna się książka (przy czym od razu zagęszcza atmosferę tajemnicy), można rzec, iż historia ma swój początek w samolocie, gdzie po raz pierwszy spotykamy się z główną bohaterką – blondwłosą Rosą. Nastolatka opuszcza bezpieczny Nowy Jork i przeprowadza się do ciotki mieszkającej na Sycylii, czyli w świecie mafii i najróżniejszych – niezbyt czystych – interesów. Jak łatwo się domyślić – takie realia są jej wręcz obce. Co z tego, że ma siostrę, która teoretycznie powinna jej wszystko opowiedzieć, ułatwić zaadaptowanie się do nowych warunków? Bo ciotka – głowa rodziny – ciągle w rozjazdach; interes sam się nie dopilnuje. I tu wkracza Alessandro (jego – o dziwo – polubiłam z miejsca. Choć może nie tak znów "o dziwo", ale nie rozwinę tematu, bo popsuję niespodziankę). Przygodny towarzysz podróży, równie obcy – przynajmniej według jego słów – w tym świecie, jak ona. Jednakże zdecydowanie lepiej się w nim orientuje i... zna sekret, którego dziewczyna nawet nie jest świadoma. Czy Rosa pozna prawdę o swym pochodzeniu i tym, czym naprawdę jest? Czy zagłębi się w to, szukając nieznanych także Alessandrowi odpowiedzi?

Meyer skonstruował całkiem zgrabną fabułę. Nie zaobserwowałam żadnych przestojów w akcji, zadyszek – nic podobnego. Wartkie tempo oraz lekkość pióra pisarza sprawiły, że dosłownie nie mogłam oderwać się od książki. Jakby tego było mało – nawet nie zauważyłam, kiedy się skończyła, więc wyobraźcie sobie moje zdziwienie, gdy po spojrzeniu na kolejną kartkę natknęłam się na spis treści... Niestety jeden wątek jest aż nadto przewidywalny. Patrząc na okładkowy opis oraz spotkanie Rosy i Alessandra, od razu wiadomo, że wpadną w objęcia uczucia, które zwykłam określać mianem "tru loff". Co za tym idzie – nie ma się poczucia, że coś im grozi; są zbyt ważni, by móc ich wykreślić z równania.

Bohaterowie? Nie są jedną wielką, miałką papką. Nawet Zoe, siostra głównej postaci, z założenia blada i nijaka, ma swe barwy, które pozwalają nie tylko na odróżnienie jej od pozostałych, ale i zmuszają do zastanowienia, czy aby na pewno jest tak płytka. Na czoło wybija się, oczywiście, wspomniana już Rosa. Demony przeszłości wywarły na niej niebagatelny wpływ, dzięki czemu mamy do czynienia z charakterną dziewczyną, nie obawiającą się wystawić pazurów (a raczej kłów), za nic mającą wszelkie reguły obowiązujące w mafijnym świecie. Szczegół, że u podstaw takiego zachowania wcale nie leży zwykła pewność siebie, lecz coś zgoła innego. Robi co chce i kiedy chce – byleby tylko osiągnąć swój cel. Z tym, że nie cechuje się (przynajmniej na razie) zimnokrwistą bezlitosnością, jaką odznaczają się nie tylko przeciwnicy jej rodziny, ale i sojusznik. A może raczej "sojusznik"?

przebudzenie arkadii, okładka

Samo wydanie może nie rozpieszcza mych oczu tak jak chociażby "Wierni wrogowie", nie zmienia to jednak faktu, że wciąż się nim zachwycam. Okładka, wprawdzie nie rysowana, ale utrzymana w ciemnej tonacji doskonale koresponduje z mym czarnym sercem. I cóż, że nie kot na niej jest, lecz wąż? W oko wpadają również inicjały, rozpoczynające każdy rozdział. Nie są przesadnie ozdobne, przez co traciłyby czytelność; ze względu na brak ciągłości obramowania kojarzą mi się z nie do końca dobrze odbitą pieczęcią, co nadaje specyficzny klimat. No i te maleńkie romby przy numerach stron – nie wiedzieć dlaczego, przywodzą na myśl błyszczące diamenciki, służące ozdobieniu paznokci, ciała, telefonu komórkowego czy jeszcze czegoś. Niemniej, zapewniam – są czarne jak noc i ani im się śni "sparklić" niczym Edward Cullen.

Podsumowując: polecam. Naprawdę. "Przebudzenie Arkadii" wciąga, niemalże dosłownie. Plastyczne opisy sprawiły, że czułam się, jakbym rzeczywiście przebywała na Sycylii, oddychała tamtejszym powietrzem, stała na końcu świata, była rzeczywistą uczestniczką wydarzeń. Do tego wywołuje chęć, by jak najszybciej sięgnąć po kolejny tom i przekonać się, jak bohaterowie radzą sobie w nowych rolach. I nie, nie mam zamiaru opierać się temu pragnieniu. Gdzie położyłam "Arkadia płonie"...?

Dziękujemy wydawnictwu Media Rodzina za dostarczenie egzemplarza recenzenckiego.

Ocena Game Exe
8
Ocena użytkowników
-- Średnia z 0 ocen
Twoja ocena

Komentarze

Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!

Dodaj komentarz

 
Męczą Cię captche? , a problem zniknie. Zajmie to mniej niż rozwiązanie captchy!
Wczytywanie...