Fragment książki

15 minut czytania

1

Logan Gyre siedział w błocie i we krwi na polu bitwy pod Gajem Pavvila. Ledwie godzinę temu rozgromili Khalidorczyków, kiedy to straszliwy umór, którego stworzono, aby pożarł cenaryjskie wojsko, rzucił się na swoich khalidorskich panów. Logan wydał najpilniejsze rozkazy, a potem odprawił wszystkich, żeby przyłączyli się do hulanek, które już ogarnęły cenaryjski obóz.

Terah Graesin przyszła do niego sama. Siedział na niskim głazie, nie zważając na błoto. Jego wspaniałe szaty do tego stopnia przesiąkły krwią – nie wspominając o gorszych rzeczach – że i tak już do niczego się nie nadawały. Z kolei suknia Terah, nie licząc samego rąbka, była całkiem czysta. Królowa włożyła wysokie buty, ale nawet one nie uchroniły jej przed gęstym błotem. Stanęła przed Loganem. Nie wstał.

Udawała, że tego nie zauważyła. On z kolei udawał, że nie zauważył jej kryjącej się za drzewami niecałe sto kroków dalej straży przybocznej, która nie uroniła nawet kropli krwi w bitwie. Terah Graesin mogła przyjść do Logana tylko z jednego powodu: zastanawiała się, czy nadal jest królową.

Gdyby nie był tak wykończony, pewnie by się uśmiał. Terah przyszła do niego sama, żeby popisać się albo swoją bezbronnością, albo odwagą.

– Byłeś dziś bohaterem – powiedziała. – Zatrzymałeś bestię Króla-Boga. Mówią, że go zabiłeś.

Logan pokręcił głową. Dźgnął umora, którego Król-Bóg zaraz potem opuścił, ale inni żołnierze zadali potworowi już wcześniej znacznie poważniejsze rany. Coś innego musiało powstrzymać Króla-Boga, nie Logan.

– Rozkazałeś bestii zniszczyć naszego wroga, a ona posłuchała. Ocaliłeś Cenarię.

Logan wzruszył ramionami. Miał wrażenie, że to się wydarzyło dawno temu.

– Więc pozostaje teraz jedno pytanie: czy ocaliłeś Cenarię dla siebie, czy dla nas wszystkich?

Logan splunął jej pod nogi.

– Skończ z tym pieprzeniem, Terah. Myślisz, że będziesz mną manipulować? Nie masz mi nic do zaoferowania, nie masz mi czym zagrozić. Chcesz mnie o coś zapytać? To okaż mi odrobinę szacunku i, do kurwy nędzy, po prostu zapytaj.

Terah zesztywniała, uniosła głowę i jej ręka drgnęła, ale królowa się opanowała.

Ten ruch ręką zwrócił jego uwagę. Czy gdyby Terah ją uniosła, byłby to sygnał do ataku? Logan spojrzał za nią, między drzewa na skraju pola, ale nie zobaczył ludzi Terah tylko swoich. Psy Agona – w tym dwóch zdumiewająco utalentowanych łuczników, których generał wyposażył w ymmurskie łuki i wyszkolił na łowców czarowników – po cichu okrążyły straż Terah. Obaj łucznicy mieli strzały na cięciwach, ale nie napięli łuków. Obaj specjalnie stanęli tak, żeby Logan dobrze ich widział; żaden z pozostałych Psów nie rzucał się w oczy.

Jeden z łowców czarowników zerkał na przemian na Logana i na jakiś cel w lesie. Logan spojrzał w tym samym kierunku i zobaczył łucznika Terah, mierzącego w niego i czekającego na sygnał swojej pani. Drugi łucznik Agona wpatrywał się w plecy Terah Graesin. Czekali na sygnał Logana. Powinien był się domyślić, że jego cwani sojusznicy nie zostawią go samego, kiedy w pobliżu jest Terah.

Spojrzał na nią. Była szczupła, ładna i miała zielone oczy o władczym spojrzeniu, które przypominały mu oczy jego matki. Terah myślała, że Logan nie wie o jej ludziach ukrywających się w lesie. Źe nie wie o jej asie w rękawie.

– Złożyłeś mi przysięgę dziś rano w okolicznościach daleko odbiegających od ideału – powiedziała. – Zamierzasz dotrzymać słowa czy zostać królem?

Nie potrafiła zadać pytania wprost, co? Nie była do tego zdolna, nawet kiedy myślała, że w pełni panuje nad sytuacją. Nie będzie z niej dobrej królowej.

Logan myślał, że już podjął decyzję, ale teraz się zawahał. Przypomniał sobie, jakie to uczucie być całkowicie bezsilnym na Dnie, bezradnie patrzeć, jak mordują Jenine, jego świeżo poślubioną żonę. Przypomniał sobie, jak niepokojąco przyjemnie było kazać Kylarowi zabić Gorkhy’ego i widzieć wykonany rozkaz. Zastanawiał się, czy z taką samą przyjemnością patrzyłby na śmierć Terah Graesin. Wystarczy jedno skinienie w stronę łowców czarowników i zaraz się przekona. Nigdy więcej nie czułby się bezsilny.

Ojciec powiedział mu kiedyś: „Przysięga jest miarą człowieka, który ją składa”. Logan widział, co się stało, kiedy zrobił to, co wiedział, że jest słuszne, choćby nie wiadomo jak głupie wydawało się to w tamtej chwili. Tym właśnie zjednał sobie Męty. To właśnie ocaliło mu życie, kiedy gorączkował i był ledwie przytomny. To właśnie sprawiło, że Lilly – kobieta, którą Vürdmeisterowie włączyli do ciała umora – rzuciła się na Khalidorczyków.

Ostatecznie, słuszne postępki Logana uratowały Cenarię. Jego ojciec Regnus Gyre też dotrzymał złożonych przysiąg, żyjąc w nieszczęśliwym małżeństwie i pełniąc nieszczęsną służbę u małostkowego, nikczemnego króla. Każdego dnia zaciskał zęby i każdej nocy zasypiał snem sprawiedliwego. Logan nie wiedział, czy jest równie wspaniałym człowiekiem jak jego ojciec. Nie potrafiłby tak żyć.

I dlatego się zawahał. Gdyby Terah uniosła rękę, dając swoim ludziom sygnał do ataku, zerwałaby umowę między panem i wasalem. A wtedy byłby wolny.

– Nasi żołnierze uznali mnie za króla – oznajmił neutralnym tonem.

Strać nad sobą panowanie, Terah. Daj sygnał do ataku. Daj sygnał do własnej śmierci.

Jej oczy zabłysły, ale głos miała spokojny, a dłoń się nie poruszyła.

– Ludzie mówią różne rzeczy w ferworze walki. Jestem gotowa wybaczyć to potknięcie.

Po to właśnie Kylar mnie uratował?

Nie. Ale takim właśnie jestem człowiekiem. Jestem synem swojego ojca.

Logan wstał powoli, żeby nie zaniepokoić łuczników żadnej ze stron, a potem, równie powoli, uklęknął i dotknął stóp Terah Grae­sin w hołdzie lennym.

Później tej nocy grupa Khalidorczyków zaatakowała cenaryjski obóz, zabiła kilkudziesięciu pijanych hulaków, po czym uciekła pod osłoną nocy. Rankiem Terah Graesin wysłała Logana Gyre z tysiącem jego ludzi, żeby wytropili wroga.

2

Wartownik był zaprawionym w bojach sa’ceurai – „panem miecza” – który zabił szesnastu mężczyzn i wplótł pasma ich włosów we własną ogniście rudą czuprynę. Nerwowo przyglądał się cieniom w miejscu, gdzie las przechodził w dębowy zagajnik, a kiedy się odwracał, osłaniał oczy przed malutkimi ogniskami kamratów, żeby nie osłabiły jego widzenia w ciemnościach. Mimo zimnego wiatru, który omiatał obozowisko i sprawiał, że wielkie dęby jęczały i trzeszczały, nie włożył hełmu, chcąc dobrze słyszeć. A jednak nie miał szans zatrzymać sie-pacza.

Byłego siepacza, poprawił się w myślach Kylar, balansując jedną ręką na szerokim dębowym konarze. Gdyby nadal był płatnym zabójcą, zamordowałby wartownika i miał kłopot z głowy. Teraz jednak był czymś innym, Aniołem Nocy – nieśmiertelnym, niewidzialnym i niemalże niezwyciężonym – i skazywał na śmierć tylko tych, którzy na to zasłużyli.

Mistrzowie miecza pochodzący z krainy, której sama nazwa oznaczała „miecz”, byli najlepszymi żołnierzami, jakich Kylar widział w swoim życiu. Rozbili obóz ze sprawnością, która zdradzała lata spędzone na wyprawach wojennych. Wycięli zarośla, które mogłyby zasłonić zbliżających się wrogów, okopali malutkie ogniska, żeby były jak najmniej widoczne, i ustawili namioty tak, aby chronić konie i dowódców. Przy każdym ognisku grzało się po dziesięciu mężczyzn. Każdy dobrze znał swoje obowiązki. ­Żołnierze poruszali się jak mrówki w lesie; po wypełnieniu zadań żaden nie oddalił się bardziej niż do sąsiedniego ogniska. Grali, ale nie pili i nie rozmawiali głośno. Jedyną słabością Ceuran – mimo ich ogromnej sprawności w działaniu – były ich zbroje. W pancerz z laki i bambusa można ubrać się samemu, ale do przywdziania khalidorskich zbroi, jakie ukradli tydzień temu z okolic Gaju Pavvila, potrzebna była pomoc. Obok zbroi łuskowych trafiały się kolczugi, a nawet zbroje płytowe, i Ceuranie nie potrafili się zdecydować, czy powinni spać w zbrojach, czy też każdemu wyznaczyć giermka.

Kiedy pozwolono poszczególnym oddziałom zdecydować samodzielnie, żeby żołnierze nie tracili czasu i nie pytali przedstawicieli kolejnych szczebli hierarchii wojskowej, Kylar wiedział, że jego przyjaciel Logan Gyre jest skazany na klęskę. Wielki Dowódca Lantano Garuwashi połączył w swoim wojsku ceurańskie zamiłowanie do porządku z osobistą odpowiedzialnością. To tłumaczyło, dlaczego Garuwashi nie przegrał ani jednej bitwy. I dlatego musiał umrzeć.

Kylar przemykał się więc wśród drzew jak oddech mściwego boga i wydawało się, że liście szeleszczą tylko z powodu nocnego wiatru. Dęby rosły w dużych odstępach, w prostych szeregach, łamanych czasem przez młodsze drzewa, które wcisnęły się między ramiona starszych i same się zestarzały. Kylar przesunął się na konarze najdalej jak zdołał i obserwował Lantano Garuwashiego między kołyszącymi się gałęziami w słabym świetle ogniska. Lantano dotykał leżącego na kolanach miecza z zachwytem, jaki wywołuje nowy nabytek. Gdyby Kylar dostał się na sąsiedni dąb, po zejściu z drzewa znajdowałby się raptem kilka kroków od truposza.

Czy nadal mogę nazywać cel „truposzem”, jeśli już nie jestem siepaczem?

Nie sposób było myśleć o Garuwashim jak o „celu”. Kylar nadal słyszał głos mistrza, Durzo Blinta, który szydził: „Zabójcy mają cele, bo zabójcy czasem chybiają”.

Kylar ocenił odległość do następnego konaru, który utrzyma jego ciężar. Osiem kroków. Żaden wielki skok. Kłopot tylko w tym, jak wylądować na drzewie i bezszelestnie wyhamować, mając jedną rękę. Jeśli nie skoczy, będzie musiał przekraść się obok dwóch ognisk, między którymi ludzie nadal się kręcili, a ziemia była usiana suchymi liśćmi. Zdecydował, że skoczy przy następnym odpowiednim podmuchu wiatru.

– W twoich oczach płonie dziwne światło – powiedział Lantano Garuwashi.

Był potężnie zbudowany jak na Ceuranina – wysoki i szczupły, ale umięśniony jak tygrys. Pasma jego włosów – takiej samej barwy jak migoczące płomienie ogniska – przebłyskiwały między sześćdziesięcioma lokami we wszelkich kolorach, odciętymi zabitym przeciwnikom.

– Zawsze lubiłem ogień. Chcę go pamiętać, kiedy będę umierał.

Kylar przesunął się, żeby zerknąć na mówiącego. To był Feir Cou­sat, jasnowłosy olbrzym, równie szeroki w barach jak wysoki. Kylar spotkał go raz. Feir był nie tylko wspaniałym wojownikiem, ale też magiem. Kylar miał szczęście, że mężczyzna siedział zwrócony do niego plecami.

Tydzień temu, po tym jak zabił go khalidorski Król-Bóg, Garoth Ursuul, Kylar zawarł umowę z żółtooką istotą zwaną Wilkiem. W swoim dziwnym legowisku w krainie między życiem i śmiercią Wilk obiecał, że zwróci Kylarowi prawą rękę i szybko przywróci go do życia, jeśli Kylar ukradnie miecz Lantano Garuwashiego. To, co wydawało się całkiem proste – cóż może powstrzymać niewidzialnego człowieka przed kradzieżą? – z każdą sekundą stawało się coraz bardziej skomplikowane. Kto może powstrzymać niewidzialnego człowieka? Mag, który widzi niewidzialnych.

– Zatem naprawdę wierzysz, że Mroczny Łowca żyje w tym lesie? – zapytał Garuwashi.

– Wysuń odrobinę ostrze z pochwy, Wielki Dowódco – odpowiedział Feir.

Garuwashi wysunął miecz na szerokość dłoni. Ostrze, które wyglądało jak kryształ wypełniony ogniem, rozbłysło światłem.

– Ostrze płonie, ostrzegając przed niebezpieczeństwem lub magią. Mroczny Łowca to jedno i drugie.

Tak samo jak ja, pomyślał Kylar.

– Jest blisko? – spytał Garuwashi.

Uniósł się, przysiadając, jak tygrys gotowy do skoku.

– Uprzedzałem, że wciąganie cenaryjskiego wojska w pułapkę tutaj może zakończyć się naszą śmiercią, nie ich – odparł Feir.

Znowu spojrzał w ogień.

Przez ostatni tydzień od czasu bitwy pod Gajem Pavvila Garuwashi odciągał Logana i jego ludzi na wschód. Ponieważ Ceuranie przebrali się w zbroje martwych Khalidorczyków, Logan myślał, że ściąga niedobitki pokonanej khalidorskiej armii. Kylar nadal nie miał pojęcia, dlaczego Lantano Garuwashi ściągnął tutaj Logana.

Z drugiej strony nie miał też pojęcia, dlaczego czarna, metaliczna kula zwana ka’kari wybrała sobie jego i jemu służyła – ani dlaczego przywracała go do życia, ani dlaczego widział skazę na duszach ludzi, którzy zasługiwali na śmierć ani, skoro już o tym mowa, dlaczego słońce wschodzi i jak to się dzieje, że wisi na niebie i nie spada.

– Mówiłeś, że nic nam nie grozi, dopóki nie wejdziemy do lasu Łowcy.

– Powiedziałem, że prawdopodobnie nic nam nie grozi – poprawił go Feir. – Łowca wyczuwa magię i nienawidzi jej. Ten miecz jak najbardziej podpada pod magię.

Garuwashi zbył groźbę machnięciem ręki.

– Nie weszliśmy do lasu Łowcy, a jeśli Cenaryjczycy chcą z nami walczyć, będą musieli tam wejść – odpowiedział.

Kiedy Kylar zrozumiał w końcu plan, zaparło mu dech. Lasy ciągnące się na północ, na południe i na zachód miały gęste poszycie. Logan mógł wykorzystać swoją przewagę liczebną tylko nadchodząc od wschodu, gdzie ogromne sekwoje Lasu Mrocznego Łowcy zostawiały wojsku mnóstwo miejsca do manewrów. Mówiło się jednak, że ta istota z dawnych wieków zabijała każdego, kto wszedł do lasu. Uczeni zbywali to jako przesąd, ale Kylar rozmawiał z wieśniakami z Zakola Torras. Jeśli w ogóle byli przesądni, to panował wśród nich tylko jeden przesąd. Logan wejdzie prosto w pułapkę.

Znowu powiało i konary dębów jęknęły. Kylar warknął cicho i skoczył. Dzięki Talentowi z łatwością pokonał dystans. Skoczył jednak za daleko, z za dużym rozmachem i prawie ześlizgnął się z konaru. Małe, czarne szpony rozerwały jego ubranie z boku kolan, wzdłuż lewego przedramienia, a nawet wzdłuż żeber. Przez chwilę szpony były z płynnego metalu i nie tyle rozdarły materiał, ile przesączyły się przez niego, ale zaraz stwardniały i gwałtownie powstrzymały upadek Kylara.

Kiedy wciągnął się z powrotem na konar, pazury znowu wtopiły się w skórę. Kylar dygotał, ale nie dlatego, że o mały włos by spadł. Czym się staję? Z każdą zadaną śmiercią i z każdą, której sam doświadczył, stawał się coraz mocniejszy. To go przerażało do szpiku kości. Jaka jest tego cena? Musi być jakaś cena.

Zgrzytając zębami, Kylar zszedł z drzewa głową na dół, pozwalając, żeby pazury wysuwały się z jego ciała i znikały z powrotem, zostawiając niewielkie dziury w ubraniu i korze. Kiedy doszedł do ziemi, czarne ka’kari wylało się każdym porem skóry, pokrywając ją dokładnie. Ukryło jego twarz i ciało, ubranie i miecz, i zaczęło pożerać światło. Będąc niewidzialnym, Kylar ruszył przed siebie.

– Marzyłem o tym, żeby zamieszkać w takim miasteczku jak Zakole Torras – powiedział Feir, nadal zwrócony potężnymi plecami do Kylara. – Zbudowałbym małą kuźnię nad rzeką, zaprojektowałbym koło wodne, żeby napędzało miechy, dopóki synowie nie podrośliby na tyle, żeby mi pomóc. Pewien prorok powiedział mi, że to może się wydarzyć.

– Dość tych marzeń – przerwał mu Garuwashi, zbierając się do wstania. – Trzon mojej armii już prawie przeszedł przez góry. Ty i ja ruszamy.

Trzon armii? Ostatni fragment układanki wpadł na swoje miejsce. To dlatego sa’ceurai przebrali się za Khalidorczyków. Garuwashi odciągał najlepszych cenaryjskich żołnierzy daleko na wschód, podczas gdy jego wojska gromadziły się na zachodzie. Ponieważ Khalidorczyków pokonano pod Gajem Pavvila, cenaryjscy chłopi – żołnierze z poboru – już pewnie wracali w pośpiechu na swoje farmy. Za kilka dni kilkuset gwardzistów zamkowych w Cenarii będzie musiało stawić czoło całej ceurańskiej armii.

– Ruszamy? Dziś w nocy? – zdziwił się Feir.

– Teraz. – Garuwashi uśmiechnął się znacząco, patrząc prosto na Kylara.

Kylar zamarł, ale Ceuranin go nie widział. Za to Kylar dostrzegł coś w zielonych oczach Garuwashiego – coś strasznego.

Ujrzał w nich osiemdziesiąt dwa zabójstwa. Osiemdziesiąt dwa! Żadne z nich nie było morderstwem. Zabicie Lantano Garuwashiego nie byłoby sprawiedliwe; to byłoby morderstwo. Kylar głośno zaklął.

Lantano Garuwashi zerwał się na równe nogi, wyciągając błys­kawicznie miecz, który wyglądał jak żywy płomień. Od razu stanął w gotowości do walki. Potężny jak góra Feir był ledwie odrobinę wolniejszy. Już stał z obnażonym ostrzem – zerwał się z taką szybkością, jakiej Kylar nigdy nie spodziewałby się po tak potężnie zbudowanym człowieku. Wytrzeszczył oczy na widok Kylara.

Kylar krzyknął sfrustrowany i pozwolił, żeby błękitny płomień oblał pokrytą ka’kari skórę i złowieszczą maskę na twarzy. Usłyszał kroki, kiedy jeden z przybocznych Garuwashiego zaszedł go od tyłu. Talent wezbrał i Kylar zrobił salto do tyłu, lądując na ramionach mężczyzny i odbijając się od nich. Sa’ceurai padł na ziemię, a Kylar wyskoczył w powietrze; błękitne płomienie strzelały i trzas­kały na jego ciele.

Zanim chwycił się gałęzi, zgasił błękitny ogień i stał się niewidzialny. Skakał z gałęzi na gałąź nie próbując już się skradać. Jeśli czegoś nie zrobi – i to dzisiejszego wieczoru – Logan i jego ludzie zginą.

***

– To był Łowca? – zapytał Garuwashi.

– Gorzej – odpowiedział Feir, blednąc. – To był Anioł Nocy, zapewne jedyny człowiek na świecie, którego powinieneś się bać.

Oczy Lantano Garuwashiego zabłysły ogniem, który powiedział Feirowi, że słowa „człowiek, którego powinieneś się bać” odebrał jako „godny przeciwnik”.

– Którędy uciekł? – spytał Garuwashi.

3

Kiedy Elene podjechała do małego zajazdu w Zakolu Torras, kompletnie wycieńczona, przepiękna, młoda kobieta o długich rudych włosach związanych w koński ogon i z błyszczącym kolczykiem w lewym uchu, dosiadała właśnie dereszowatego ogiera. Stajenny gapił się na nią, patrząc jak odjeżdża na północ.

Mężczyzna odwrócił się dopiero, kiedy Elene prawie na niego wjechała. Zamrugał, patrząc na nią jak otumaniony.

– Ej, pani przyjaciółka właśnie odjechała – powiedział, wskazując na odjeżdżającą rudowłosą dziewczynę.

– O czym pan mówi? – Elene była tak zmęczona, że nawet nie potrafiła zebrać myśli.

Szła dwa dni, zanim odnalazł ją jeden z koni. Nigdy nie dowiedziała się, co się stało z pozostałymi jeńcami Khalidorczyków ani z Ymmurczykiem, który ją uratował.

– Jeszcze da pani radę ją dogonić – dodał stajenny.

Elene widziała młodą kobietę wystarczająco dobrze, żeby wiedzieć, że nigdy się nie spotkały. Pokręciła głową. Musiała kupić zapasy, zanim ruszy do Cenarii. Poza tym, prawie już zapadł zmrok, a po kilku dniach wędrówki z khalidorskimi porywaczami, Elene potrzebowała nocy w łóżku równie desperacko, jak kąpieli.

– Nie sądzę – odparła.

Weszła do zajazdu, wynajęła pokój u rozkojarzonej żony oberżysty, płacąc srebrem, którego całkiem sporo znalazła w jednej z sakw, umyła się, uprała ubranie i natychmiast zasnęła.

Przed świtem włożyła z niechęcią wilgotną jeszcze sukienkę i zeszła do jadalni.

Oberżysta, drobny, młody człowiek, wniósł właśnie skrzynkę umytych dzbanów i ustawiał je do góry nogami, żeby obciekły, zanim wreszcie położy się spać. Przyjaźnie skinął do Elene głową, ledwie na nią zerknąwszy.

– Żona poda śniadanie za pół godziny. A jeśli... O, do diabła. – Znowu spojrzał na nią i najwyraźniej po raz pierwszy naprawdę ją zobaczył. – Maira nic mi nie powiedziała...

Otarł ręce o fartuch, z przyzwyczajenia, bo ręce miał suche i podszedł do stołu, na którym piętrzył się stos bibelotów, papierów i ksiąg rachunkowych.

Wyciągnął list i podał go Elene z przepraszającą miną.

– Nie widziałem pani wczoraj wieczorem, bo od razu dałbym to pani.

Na kartce wypisano imię Elene i podano jej rysopis. Rozłożyła ją i ze środka wypadł mniejszy, pognieciony liścik. Był napisany charakterem pisma Kylara. Data wskazywała na dzień, w którym wyjechał z Caernarvon. Gardło jej się zacisnęło.

Elene – przeczytała – wybacz. Próbowałem. Przysięgam, że próbowałem. Niektóre rzeczy są warte więcej niż moje szczęście. Niektórych rzeczy tylko ja mogę dokonać. Odsprzedaj to panu Bourary i przeprowadź się z rodziną do lepszej części miasta. Zawsze będę Cię kochać.

Kylar nadal ją kochał. Kochał ją. Zawsze w to wierzyła, ale czym innym było ujrzenie takich słów napisanych jego niechlujnym charakterem pisma. Łzy popłynęły jej po policzkach. Nie przejmowała się nawet zaniepokojonym oberżystą, który otwierał i zamykał usta, niepewny, co zrobić z zapłakaną kobietą w swoim zajeździe.

Elene nie chciała się zmienić i zapłaciła za to wysoką cenę, ale Bóg dał jej drugą szansę. Pokaże Kylarowi, jak silna, głęboka i ­rozległa potrafi być miłość kobiety. To nie będzie łatwe, ale był mężczyzną, którego kochała. Był tym jedynym. Kochała go i tyle.

Minęło kilka minut, zanim przeczytała drugi list, napisany nieznajomym, kobiecym charakterem pisma.

Nazywam się Vi – napisano w liście – i jestem siepaczem, który zabił Jarla i porwał Uly. Kylar zostawił Cię, żeby ratować Logana i zabić Króla-Boga. Mężczyzna, którego kochasz, ocalił Cenarię. Mam nadzieję, że jesteś z niego dumna. Jeśli wybierasz się do Cenarii, to przekazałam Mamie K dostęp do moich rachunków. Bierz, co będzie ci potrzebne. W każdym razie Uly będzie w Oratorium, tak samo jak ja, i myślę, że wkrótce pojawi się tam również Kylar. Jest... coś jeszcze, ale nie mam odwagi o tym napisać. Musiałam zrobić coś strasznego, żebyśmy mogli wygrać. Żadne słowa nie przekreślą krzywdy, którą Ci wyrządziłam. Ogromnie przepraszam. Chciałabym wszystko naprawić, ale nie mogę. Kiedy przyjedziesz, będziesz mogła zemścić się tak, jak zechcesz, nawet mnie zabić. Vi Sovari.

Elene zjeżyły się włosy na karku. Jaka osoba mogłaby uważać się za takiego wroga i takiego przyjaciela jednocześnie? Gdzie są ślubne kolczyki Elene? „Jest coś jeszcze”? Co to znaczyło? Vi zrobiła coś strasznego?

Intuicja podpowiedziała jej, co się stało, i Elene poczuła ołowiany ciężar w żołądku. Kobieta, którą wczoraj widziała, nosiła kolczyk. Pewnie to nie był... to na pewno nie był...

– O mój Boże – jęknęła.

Popędziła po konia.

***

Każdej nocy śnił coś innego. Logan stał na podwyższeniu, patrząc na ładną, drobną Terah Graesin. Była gotowa iść po trupach – po całej armii trupów – albo wyjść za mężczyznę, którym gardzi, żeby tylko zrealizować swoje ambicje. Tak samo jak tamtego dnia, i teraz serce zawiodło Logana. Jego ojciec ożenił się z kobietą, która zatruła jego szczęście. Logan tak nie potrafił.

Jak tamtego dnia, Logan poprosił, żeby złożyła mu hołd lenniczy, a okrągłe podwyższenie przypominało mu Dno, na którym gnił w czasie khalidorskiej okupacji. Terah odmówiła. Jednakże zamiast się samemu ukorzyć, żeby nie doszło do rozłamu w armii w przededniu bitwy, we śnie Logan powiedział: „Więc skazuję cię na śmierć pod zarzutem zdrady”.

Jego miecz zadzwonił. Terah zatoczyła się do tyłu, ale zbyt wolno. Ostrze przecięło jej szyję do połowy.

Logan złapał ją i nagle trzymał w ramionach inną kobietę i był w innym miejscu. Z rozciętego gardła Jenine lała się krew na jej białą koszulę nocną i na jego nagą pierś. Khalidorczycy, którzy włamali się do ich poślubnej sypialni, śmiali się.

Logan rzucał się we śnie i w końcu się obudził. Leżał w ciemności. Potrzebował chwili, zanim przypomniał sobie, gdzie się znajduje. Jego Jenine nie żyła. Terah Graesin była królową. Logan złożył jej przysięgę lenniczą. Dał jej słowo, a to było coś więcej niż przysięga – to oznaczało całkowitą uczciwość. Zatem, gdy jego królowa rozkazała mu pozbyć się khalidorskich niedobitków, podporządkował się. Zawsze z przyjemnością zabije paru Khalidorczyków.

Siadając w mrocznym namiocie, Logan zobaczył kapitan swojej straży przybocznej, Kaldrosę Wyn. W czasie okupacji burdele Mamy K były najbezpieczniejszym miejscem dla kobiet. Mama K przyjmowała tylko najpiękniejsze i egzotyczne kobiety. To one pierwsze w tej wojnie przelały khalidorską krew w ramach obejmującej całe miasto zasadzki, którą nazwano później Nocta Hemata – Noc Krwi. Logan uhonorował je publicznie i wtedy stały się jego sojuszniczkami. Te, które potrafiły walczyć, walczyły i wiele zginęło, ratując mu życie. Po bitwie pod Gajem Pavvila Logan odprawił wszystkie kobiety, które były kawalerami Orderu Podwiązki, z wyjątkiem Kaldrosy Wyn. Jej mąż był jednym z dziesięciu łowców czarowników, a że byli nierozłączni, powiedziała, że równie dobrze może dalej służyć Loganowi.

Kaldrosa nosiła swoją podwiązkę na lewej ręce. Uszyta z zaczarowanych khalidorskich chorągwi skrzyła się nawet w ciemności. Rzecz jasna, Kaldrosa była ładna. Miała oliwkową sethyjską cerę, gardłowy śmiech i setki historii na podorędziu – niektóre z nich były nawet prawdziwe, jak twierdziła. Nosiła niedopasowaną kolczugę i kasak z białozorem, którego skrzydła wychodziły poza czarny krąg.

– Już czas – powiedziała.

Generał Agon Brant zajrzał do namiotu i wszedł. Nadal chodził o dwóch laskach.

– Zwiadowcy wrócili. Nasz elitarny oddział Khalidorczyków myśli, że urządza zasadzkę. Jeśli nadejdziemy z północy, południa albo od zachodu, będziemy musieli iść przez gęsty las. Możemy przejść tylko przez Las Łowcy. Jeśli on naprawdę istnieje, wybije nas co do nogi. Gdybym miał tylko setkę ludzi przeciwko tysiącu czterystu, to nie sądzę, żebym to lepiej obmyślił.

Gdyby do takiej sytuacji doszło miesiąc temu, Logan by się nie wahał. Poprowadziłby wojsko przez względnie otwartą przestrzeń Lasu Łowcy i chrzanić legendy. Ale pod Gajem Pavvila zobaczyli legendę na własne oczy – pożarła tysiące. Umór wstrząsnął przekonaniem Logana, że potrafi odróżnić zabobon od rzeczywistości.

– Są Khalidorczykami. Dlaczego nie poszli na północ do Przełęczy Quoriga?

Agon wzruszył ramionami. Od tygodni wałkowali to pytanie. Ścigany pluton nie był nawet w przybliżeniu tak niedbały jak Khalidorczycy, których znali. Nawet uciekając przed wojskiem Logana organizowali wypady. Cenaria straciła setkę ludzi. Khalidorczycy ani jednego. Agon zgadywał, że to oddział elitarny wywodzący się z jakiegoś plemienia khalidorskiego, z którym Cenaryjczycy nigdy wcześniej się nie zetknęli. Logan miał wrażenie, że natrafił na zagadkę.

– Nadal chcesz uderzyć na nich ze wszystkich stron? – spytał Agon.

Zagadka nadal stała przed Loganem, kpiąc sobie z niego. Odpowiedź się nie pojawiła.

– Tak.

– Nadal upierasz się, że sam poprowadzisz kawalerię przez Las?

Logan pokiwał głową. Jeśli miał prosić ludzi, żeby narazili się na śmierć z rąk jakiegoś potwora, to sam też musi się poświęcić.

– To bardzo... odważne – powiedział Agon.

Służył arystokratom wystarczająco długo, żeby, mówiąc komplement, wyrazić tysiąc obelg.

– Dość tego – powiedział Logan, biorąc hełm od Kaldrosy. – Chodźmy zabić paru Khalidorczyków.

Komentarze

Brak komentarzy! Bądź pierwszy! Podziel się swoimi spostrzeżeniami!

Dodaj komentarz

 
Męczą Cię captche? , a problem zniknie. Zajmie to mniej niż rozwiązanie captchy!
Wczytywanie...